Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Generalnie więcej mówi o mnie to, czego nie zrobiłem, niż to, co zrobiłem” – słyszymy z ust Roberta, zagranego przez Tomasza Włosoka. Słowa te brzmią jak stereotypowy manifest milenialsów, ludzi pełnych wybujałych oczekiwań i bez końca przebierających w ofertach. Ale świetny debiut Tomasza Habowskiego jest o czymś innym.
„Piosenki o miłości”, historia aspirującego muzyka i domorosłej piosenkarki, osadzona na tle współczesnej „warszawki”, to fascynujące studium młodego pokolenia korumpowanego przez ojców. Schemat niby znamy: ona jest kelnerką z prowincji, on synem znanego stołecznego aktora; ona myśli o swoim śpiewaniu bezkompromisowo i dlatego może nigdy się nie przebić, on jest gotów na różne ustępstwa. Ktoś w pewnym momencie zacznie na kimś żerować, ktoś kogoś oszuka, a jeszcze pojawi się między nimi miłosna chemia – na przekór różnicom społecznym i osobowościowym. Robert pod presją ojca próbuje dostosować się do panujących w branży muzycznej reguł, podczas gdy dla Alicji (w tej roli Justyna Święs, wokalistka elektro-popowej grupy The Dumplings) nie istnieją żadne domy mediowe, chwytliwe wizerunki czy dyktatura clickbaitów. Czyli to wszystko, co rządzi dzisiejszym show-biznesem, pokazanym w filmie krytycznie, acz bez zjadliwości i raczej szkicowo.
Najważniejsi bowiem są oni – para, jaka mogłaby stać się zaczątkiem współczesnej „Trędowatej”. Polskie kino raczej niechętnie przygląda się takim mezaliansom (jeden „Hejter” wiosny nie czyni). A przecież różnice w kapitale społeczno-ekonomiczno-kulturowym to coś, co na każdym kroku daje się we znaki dzisiejszym dwudziestoparolatkom przybyłym do wielkiego miasta bez odpowiedniego zaplecza. W „Piosenkach o miłości” przepaści te uosabia ojciec Roberta, grany przez Andrzeja Grabowskiego.
Już w pierwszej scenie przy urodzinowym stole oglądamy wcielenie życiowego sukcesu. A zarazem patriarchę zapatrzonego w siebie, domowego terrorystę i snoba zakochanego w rosyjskich poetach. Syna traktuje jak nieudacznika – zwłaszcza że sam, zanim stał się artystą na miarę Tadeusza Łomnickiego (gwiazdorzy właśnie w spektaklu „Ja, Feuerbach”), zdążył sporo nachałturzyć. Toteż drażni go wieczna niegotowość i pasywność Roberta, choć jednocześnie podsyca ją na każdym kroku manifestując swoją ojcowską władzę, oczywiście przebraną za troskę. Psychoanalityk nazwałby to symboliczną kastracją.
Habowski, który jest również scenarzystą filmu, w prostych scenkach i w utworach napisanych przez siebie do muzyki Kamila „Holdena” Kryszaka kreśli obraz pasji i ambicji toczących ze sobą odwieczną walkę. Jak przystało na kameralne kino, czarno-białe zdjęcia Weroniki Bilskiej operują głównie zbliżeniami, stąd „Piosenki o miłości” to przede wszystkim aktorskie solówki i duety, zwłaszcza w wykonaniu Włosoka, Święs i Grabowskiego (w rozmaitych konfiguracjach). Jedynie wtedy, kiedy Robert filmuje Alicję smartfonem, przez chwilę pojawia się na ekranie kolor – wyznacznik prawdziwej między nimi intymności i jego zachwytu jej talentem. Znikają wtedy na moment brutalne konteksty filmu, w którym naiwny idealizm musi zderzyć się z wyrachowaniem i cynicznym realizmem.
Dzięki dwójce młodych aktorów i delikatnemu rysunkowi postaci nie są one czarno-białe. Alicja bywa nieśmiałą dziewczyną z Piotrkowa Trybunalskiego, a równocześnie młodą kobietą pełną godności osobistej i uparcie broniącą swoich racji. Robert przy swym konformizmie i zdolnościach do manipulacji pozostaje także ofiarą: zakładnikiem swego ojca, towarzystwa, układów. Oboje nie wierzą we własne siły, lecz każde z nich, pod wpływem różnych czynników zewnętrznych, wyraża tę niemoc inaczej i w coś odmiennego ją przekuwa.
Dla niej „niskie” urodzenie (jakkolwiek to brzmi w dzisiejszych czasach) stanowi przeszkodę w wokalnej karierze, bo musi po prostu zarabiać na życie. Tymczasem on, urodzony w przysłowiowym czepku, zderza się z zupełnie inną ścianą. Bo niezależność w „Piosenkach o miłości” niejedno ma imię. Wreszcie: on zdaje się mieć większy tupet, ale to jej głos w trakcie tej znajomości wybrzmi głębiej.
Fabuła nie rości sobie pretensji do pokoleniowej diagnozy – zwłaszcza że warszawskie otoczenie Roberta to w dużej mierze beneficjenci wysokiej pozycji rodziców, ochoczo podążający ich śladem (patrz: siostra bohatera odtwarzana przez Patrycję Volny), albo gotowi na wszystko, przebojowi aspiranci. Jednak silne naznaczenie głównego wątku Alicji i Roberta przez dominującą ojcowską figurę ustawia wymowę tej historii. Habowski pokazuje, jak demoralizująca może być nadmierna rodzicielska opieka. Sugeruje, iż w takich przypadkach dopiero swoiste „ojcobójstwo” mogłoby przełamać transakcyjny model, jaki od pokoleń rządzi owym światem, również intymnymi relacjami.
Opowiada o tym ściszonym, pełnym melancholii głosem. Stąd jego film ma w sobie wdzięk, który kojarzy się z nowojorskim kinem niezależnym spod znaku wczesnego Noah Baumbacha. Cierpko-romantycznym tonem i jazzującymi klimatami przypomina też naszych „Niewinnych czarodziejów” (i znów kłania się Łomnicki). Ma się przy tym wrażenie, jakby to ona, dziewczyna z piotrkowskiego blokowiska, wyśpiewywała nam ten film. A właściwie nuciła go sobie pod nosem, sprzątając knajpiane stoły czy wyrzucając śmieci po zamkniętych imprezach.©
PIOSENKI O MIŁOŚCI reż. Tomasz Habowski. Prod. Polska 2021. Dystryb. Gutek Film. W kinach.