Imigranci: klasztory przyjmą, biskupi zapłacą

Ks. Mieczysław Puzewicz z Centrum Wolontariatu w Lublinie: "Pomagamy wszędzie tam, gdzie pozwalają przepisy stanu wyjątkowego. Jeśli ktoś stamtąd się wydostanie - w taki czy inny sposób - jesteśmy gotowi".

11.12.2021

Czyta się kilka minut

Ks, Mieczysław Puzewicz, Lublin, październik 2018 r. Fot. Jakub Orzechowski / Wyborcza.pl /
Ks, Mieczysław Puzewicz, Lublin, październik 2018 r. Fot. Jakub Orzechowski / Wyborcza.pl /

Edward Augustyn: W dwa dni zorganizował Ksiądz mieszkanie dla 40 imigrantów. Jak to się robi?

Ks. Mieczysław Puzewicz: Małe sprostowanie – nie w dwa dni, ale w 24 godziny. I nie ja, tylko Wszechmogący. Ja jestem tylko personel naziemny. I na pewno zajęłoby mi to dużo więcej czasu.

I tak proszę opowiedzieć.

W ubiegłą sobotę dostałem pytanie od Tomasza Sieniowa, z Instytutu na Rzecz Państwa Prawa w Lublinie - fundacji, która od lat pomaga uchodźcom i z którą współpracujemy - czy znaleźlibyśmy mieszkanie dla trzech dziewcząt z Etiopii, które po dramatycznych przejściach znalazły się w Polsce i właśnie otrzymały pozwolenie na zamieszkanie poza ośrodkiem. Obiecałem, że coś znajdziemy. W tę samą sobotę przyszła też druga prośba - o ulokowanie czteroosobowej rodziny kubańskiej. A potem kolejna – o przyjęcie sześcioosobowej rodziny Afgańczyków. Zajmujemy się uchodźcami od dwudziestu lat, ale nigdy tylu zgłoszeń na raz nie mieliśmy.


Zobacz nasz serwis specjalny poświęcony sytuacji na pograniczu polsko-białoruskim


Pojechałem do klasztoru Sióstr Białych w Lublinie, które nota bene są białe tylko z nazwy, bo jedna jest z Tanzanii, druga z Ugandy a trzecia z Nigerii, i które od razu zgodziły się udostępnić dwa pokoje. Potem pojechałem do Sióstr Nazaretanek, które, jak się okazało, mają wolny cały klasztor, bo przeniosły przedszkole w inne miejsce. Pomysł się spodobał matce prowincjalnej a także generalnej, która akurat przebywała w Polsce. To Amerykanka. Gdy usłyszała propozycję, aż podskoczyła z radości. Resztę udało się załatwić telefonicznie – w klasztorze ojców białych i sióstr franciszkanek misjonarek Maryi. Tak więc już w sobotę mieliśmy zapewnione 40 miejsc. Teraz mamy nawet więcej, ponieważ zgłosiły się osoby prywatne, które zadeklarowały chęć przyjęcia uchodźców do domu czy mieszkania. Ale chcą pozostać anonimowe. 

Czy to prawda, że koszt ich pobytu pokryją biskupi?

Częściowo tak, chęć finansowania zgłosiło pięciu biskupów. Jest wśród nich kard. Kazimierz Nycz i bp Adam Bab, biskup pomocniczy z Lublina. Zgodzili się na podanie swych nazwisk. Jest też jeden biskup mocno zaangażowany w sprawy imigrantów, ale on, jak i pozostali dwaj, chcą zostać anonimowi. Mamy więc i mieszkania, i pieniądze na utrzymanie. To dobry początek.

Skąd pomysł, by poprosić o wsparcie biskupów?

Od kilku lat współpracuję z kard. Nyczem, metropolitą warszawskim, oraz innymi biskupami, którym pomoc migrantom i uchodźcom leży na sercu. Z ks. bpem Babem przyjaźnię się od ćwierć wieku, zawsze okazywał otwarte serce – i kieszeń - na potrzeby osób wykluczonych. Podobnie w przypadku innych hierarchów, którzy przyjmują życzliwą postawę wobec przybyszów, w duchu papieża Franciszka.

Pojawiły się informacje, że biskupi będą płacić od 1,5 tys. do 3 tys. zł miesięcznie. To prawda?

Nie. Nie mogę podać, o jakie sumy chodzi, ale na pewno nie takie. 

Większe czy mniejsze?

Zostawmy to. Ofiarodawcy nie życzyli sobie, by podawać takie informacje.

Jak długo będą płacić?

Prosiłem o deklaracje półroczne.

Czy uchodźcy już się wprowadzili?

Jedna z dziewczyn z Etiopii już mieszka u sióstr, jej dwóch kuzynek spodziewamy się lada dzień. Natomiast jeśli chodzi o Afgańczyków i Kubańczyków, wszystko będzie zależało od decyzji Urzędu ds. Uchodźców, który wydaje zgodę na tzw. pobyt pozaośrodkowy. Jeśli tylko takie zaświadczenie otrzymają, jesteśmy w stanie w każdej chwili ich przyjąć. We wspomnianych mieszkaniach już przebywa jedna rodzina z Białorusi, ojciec ma przetrącony kręgosłup, jest też rodzina ukraińska z maleńkim dzieckiem, brutalnie wykorzystana przez nieuczciwego polskiego pracodawcę, a także małżeństwo turecko-ukraińskie, również z małym dzieckiem - wcześniej wegetowali w nieogrzewanej klitce. 

Nie wszyscy wasi podopieczni są z ośrodków dla uchodźców?

Nie. Docierają do nas różnymi drogami.

Zajmuje się ksiądz imigrantami od prawie 30 lat. Jak to się zaczęło?

Zaczęło się w 1993 r., kiedy pojawili się w Lublinie pierwsi uchodźcy z Bośni, podczas wojny w byłej Jugosławii. Potem, wiadomo, byli Czeczeni, Ukraińcy, Białorusini, teraz Kurdowie, Afgańczycy. Dlatego mamy – myślę o Centrum Wolontariatu - już spore doświadczenie, jak im dobrze pomagać. Mamy też pomysł na ich integrację.

Na co więc, poza mieszkaniem i utrzymaniem, mogą jeszcze liczyć?

Otrzymują też stałą pomoc w codziennych, prozaicznych sprawach – trzeba im pokazać, gdzie jest tania apteka czy najtańsze sklepy, oprowadzić po mieście. Mamy współpracujące z nami przedszkola, szkoły, organizujemy kursy języka polskiego i polskiej kultury, pomoc prawną. Szukamy dla nich pracy, choć tu wciąż napotykamy się na olbrzymie przeszkody biurokratyczne. Wydanie zgody na podjęcie pracy trwa sześć miesięcy, nawet jeśli wszystkie inne procedury związane z legalnym pobytem są dopełnione. To absurdalnie długo. I nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego tak jest. Od lat prosimy, by to zmienić, ale bez skutku. 

Wspaniałą praktyką, którą wprowadzamy od lat, jest tzw. partnerstwo rodzin, czyli spotkania migrantów i z polskimi rodzinami. Poznają się, wymieniają telefonami i adresami, zaczynają się sami do siebie zapraszać. To się fantastycznie sprawdza w przypadku rodzin z dziećmi, bo łączą ich wspólne problemy. Imigranci bardzo sobie takie naturalne spotkania cenią. Dla wielu z nich, na przykład z krajów kaukaskich, Czeczenów, więzy rodzinne są bardzo ważne. Tak więc proces integracji trwa od pierwszego „dzień dobry” po całkowite usamodzielnienie. Jest przemyślany i mamy wolontariuszy – osoby dorosłe, doświadczone - którzy się tym dobrze zajmują. Wszyscy, którzy teraz przybyli do Lublina, mają już takie partnerskie rodziny bądź indywidualne osoby.

Jak przebiega asymilacja?

- Wszystko zależy od tego, jak imigranci zostaną przyjęci na samym początku. Pierwsze spotkanie jest bardzo ważne. Jeśli będzie pozytywne, wzrasta u nich chęć pozostania w Polsce, czują się zaproszeni. Jeśli pierwsze wrażenia są złe, gdy czują się tu niemile widziani, jest trudniej.

Nie wszyscy chcą zostać w Polsce. Niektórzy uciekają. Ma Ksiądz do nich o to żal?

Nie. Trzeba to zrozumieć. Jest rzeczą naturalną, że oni lgną do swoich rodzin w innych krajach, do swoich diaspor. A co robili Polacy w latach 80.? Byłem w Rzymie, w Paryżu – wszędzie tam Polacy ciągnęli do siebie. Jacków w Chicago jest chyba największym polskim miastem po Warszawie.

Czy zdarzały się jakieś ataki na waszych podopiecznych? 

Przypominam sobie tylko jedną taką sytuację, gdy istniał jeszcze ośrodek dla cudzoziemców w Lublinie. Mieścił się przy ulicy, gdzie było wiele ubogich domów. Jedno z lokalnych mediów nakręciło spiralę nienawiści, mówiąc, że uchodźcy dostają pieniądze i mieszkają w hotelu, a Polacy żyją w biedzie. Zrobiliśmy później specjalne szkolenia dla mediów i od tamtego czasu nasza działalność i nasi podopieczni spotykają się z większym zrozumieniem, przynajmniej tu, w Lublinie.

Ilu uchodźcom i imigrantom pomagacie?

Obejmujemy swoim działaniem całą wschodnia Polskę, od Białegostoku po Przemyśl. To dziewięć ośrodków dla cudzoziemców, prowadzonych przez Straż Graniczną albo przez Urząd ds. Cudzoziemców. I jeśli dostajemy informację, że ktoś potrzebuje leków, ubrań, czy innych koniecznych rzeczy, to jedziemy. Nazywamy to „pogotowiem ratunkowym”. Ale wspomagamy te ośrodki także w zwyczajnym trybie – na przykład przekazujemy artykuły spożywcze. Ostatnio zawieźliśmy prawie 8 ton jabłek. Mamy w okolicach Lublina zagłębie owocowe, a polskie jabłka bardzo mieszkańcom ośrodków smakują. 

Pomagacie migrantom także w obecnym kryzysie na granicy?

Na ile to tylko jest możliwe. Granice naszej działalności zakreślają granice stanu wyjątkowego. Jeśli ktoś stamtąd się wydostanie - w taki czy inny sposób - jesteśmy gotowi na pomoc. 

Ks. Mieczysław Puzewicz – jest założycielem Centrum Wolontariatu, delegatem Metropolity Lubelskiego ds. osób wykluczonych. W latach 1997-2011 był rzecznikiem prasowym abp. Józefa Życińskiego.

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, akredytowany przy Sala Stampa Stolicy Apostolskiej. Absolwent teatrologii UJ, studiował też historię i kulturę Włoch w ramach stypendium  konsorcjum ICoN, zrzeszającego największe włoskie uniwersytety. Autor i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021