Igrzyska całą dobę

Maniakalne skupianie się na polityce - a właściwie na jej powierzchni, czyli personaliach - uważam za główną słabość polskiego dziennikarstwa ostatnich 15 lat.

23.05.2004

Czyta się kilka minut

Ewa Milewicz, w tekście “ " (“TP" nr 12/04), twierdzi m.in., że głównym grzechem dziennikarstwa w Polsce było bezkrytyczne popieranie reform ekonomicznych na początku transformacji. To nie miłość do Leszka Balcerowicza, z której Ewa Milewicz spowiada się w imieniu kolegów, wydaje mi się najgorsza. Balcerowicz położył przecież fundament pod gospodarczy sukces Polski. Mimo nierówności społecznych, afer, Andrzeja Leppera i Leszka Millera, świadczą o tym wskaźniki rozwoju cywilizacyjnego: od długości życia, przez liczbę studiującej młodzieży, po liczbę telefonów na głowę ludności.

Oczywiście, media nie pokazały społecznej ceny transformacji skupiając się na politycznych bojach. Nie inaczej było w ostatnich tygodniach. Po zapowiedzi dymisji przez Millera - choć premier nie miał już nic do zrobienia poza godnym odejściem - gazety publikowały sążniste z nim wywiady a telewizja emitowała dyskusje z jego udziałem, mimo że z góry wiadomo było, co powie. Skoro na kilka tygodni przed wejściem do UE ludzie wykupywali cukier i podnosili ceny mieszkań, a ciężarówki z towarami stały na granicy po kilka dni, może działy się w Polsce ciekawsze rzeczy...

Właśnie maniakalne skupianie się na polityce - a właściwie na jej powierzchni, czyli personaliach - uważam za główną słabość polskiego dziennikarstwa ostatnich 15 lat. Na pytanie, czy Polska jest krajem wolnej prasy odpowiadam: oczywiście, tak. Czy jest krajem, w którym obywatel może się dowiedzieć z mediów tego, co pozwoli mu podjąć decyzje w ważnych sprawach, odpowiadam: nie. Wszędzie z zalewu informacji trudno wyłuskać to, co istotne. Mimo to, np. w USA wiadomo przynajmniej, gdzie szukać wiedzy. W Polsce media najbardziej dostępne, czyli telewizja i radio, są pod tym względem pustynią. Na skołataną głowę Polaka, głównie za sprawą telewizji, spada lawina jednodniowych sensacji i informacji bez wartości. Czy można się dziwić, że Lepper prowadzi w sondażach?

Banały pani Clinton

Do największych słabości polskich mediów zaliczam: doraźność, prowincjonalizm i kiepskie przygotowanie zawodowe dziennikarzy.

Doraźność to skupianie się na bieżącym życiu politycznym i brak perspektywy zdarzeń. Każda stacja radiowa stawia sobie za punkt honoru goszczenie rano polityka. Mówią o bieżących intrygach politycznych, budując w ten sposób popularność własną i swoich ugrupowań. Przedstawicieli dziedzin pozapolitycznych bądź ekspertów zaprasza się z rzadka. Przypuszczam, że powodem rozkwitu programów, w których pierwsze skrzypce grają politycy, jest lenistwo. Polityków najłatwiej się zaprasza, bo każdy z nich w trosce o popularność chętnie do studia przybiegnie. Łatwo się z nimi rozmawia, bo za całe przygotowanie uchodzi przejrzenie gazet z ostatnich dni. Trudniej znaleźć eksperta np. od ekonomii, oświaty czy służby zdrowia, a jeszcze trudniej być dla niego partnerem w rozmowie. Przekrzykiwanie rozmówcy i przerywanie mu w pół zdania nie wystarczy, a to jest właśnie obowiązujący styl, w którym arogancja zastępuje dociekliwość.

Spoza gadulstwa nie widać życia codziennego kraju. Jeśli ważne dla niego zjawiska społeczne czy gospodarcze nie przybiorą formy blokad, strajków lub demonstracji, zostaną prawie na pewno zignorowane. Reportaż krajowy jako gatunek zamiera. III Rzeczpospolita jest światem nie przedstawionym, ponieważ nie interesują się nią ludzie kształtujący politykę redakcji. Ważną rolę, przypuszczam, odgrywają pieniądze. Wysłanie korespondenta do obsługi trójkąta: Sejm, Pałac Prezydencki, Urząd Rady Ministrów jest łatwiejsze i tańsze niż np. objazd wschodniej granicy Polski.

Brak pieniędzy stoi też prawdopodobnie u źródeł prowincjonalizmu polskich mediów, w których sprawy międzynarodowe pojawiają się z rzadka i głównie na zasadzie “słoń a sprawa polska". Największe gazety i telewizja publiczna mają skromną sieć placówek zagranicznych. Z reguły są one jednoosobowe, bez personelu pomocniczego, a mieszkanie korespondenta jest jego biurem.

Skrupulatnie obsługuje się wizyty polskich dygnitarzy, bez względu na ich znaczenie. Pomija się natomiast ważne zjawiska i tendencje kształtujące świat. Z opowiadań kolegów korespondentów pracujących w USA wiem, że trudno przebić się w redakcji z materiałem reporterskim czy analitycznym. Redakcje oczekują doraźnych doniesień sensacyjnych, najlepiej związanych ze stosunkami z Polską. Dobre są zbrodnie i katastrofy, plotki z życia gwiazd, zaś informacji o życiu krajów i społeczeństw, w których pracują korespondenci, jest jak na lekarstwo. W cenie są też wywiady z zagranicznymi celebrities, bo to w mniemaniu redaktorów dodaje gazecie światowego blasku, np. każda polska gazeta da duże pieniądze za wywiad z Hillary Clinton, choć, jak każdy polityk, powtarza ona w kółko te same banały.

Między plotką a informacją

Charakterystyczne dla ducha polskich mediów są autopromocyjne przerywniki, jak np. w programie TVN 24. Chwytliwe hasło “cała prawda całą dobę" ilustruje wizerunki polityków, klęski żywiołowe, zamachy lub demonstracje, jakby na świecie nic innego się nie działo.

Prasa sensacyjna jest częścią biznesu medialnego na całym świecie. W jednym z takich tytułów czytałem niedawno, że Papież wyznaczył na swego następcę Mela Gibsona... To jednak margines, którego nikt nie traktuje poważnie. W polskich mediach zaś, granica między faktami i spekulacjami zaciera się i zdarza się to nawet w poważnych pismach. Tak było z informacją o przeniesieniu baz amerykańskich z Niemiec do Polski, szykowaniem Leszka Balcerowicza na szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a Aleksandra Kwaśniewskiego na sekretarza generalnego NATO.

Te problemy wynikają z nieprzestrzegania reguł rzemiosła dziennikarskiego. W Polsce nawet niezbyt jasno sformułowanych. Cytowane wyżej wiadomości nadają się do rubryk plotkarskich, gdzie publikuje się informacje nie potwierdzone i bez podania źródeł. Czy w Polsce istnieje jeszcze granica między plotką a informacją? Bo odnosi się wrażenie, że w walce o czytelnika wolno wszystko. Za mało jest w Polsce refleksji nad jakością zawodu dziennikarskiego i odpowiedzialnością, jaką ponoszą dziennikarze, mając w rękach tak potężne narzędzie, jak wolne słowo.

Bez wolnej prasy demokracja umiera. Bez niej nie dowiedzielibyśmy się o aferze Rywina, aferze starachowickiej, kombinacjach ministra Mariusza Łapińskiego, a Miller w najlepsze sprawowałby urząd. Z drugiej strony, gdyby nie lenistwo dziennikarzy, życie Leppera byłoby trudniejsze, strach przed wejściem do UE mniejszy a obrzydzenie do demokracji nie tak powszechne.

Wszystkie te zjawiska powinny skłonić do rachunku sumienia może nie tyle dziennikarzy, co przede wszystkim właścicieli i dysponentów mediów. Zarówno prywatnych, jak publicznych.

MACIEJ WIERZYŃSKI jest redaktorem naczelnym “Nowego Dziennika" w Nowym Jorku. Był dyrektorem polskiej sekcji “Głosu Ameryki" i korespondentem Radia Wolna Europa w Warszawie i Waszyngtonie. Na stałe mieszka w USA.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2004