Idąc na wschód, ciągną na zachód

Szczyt NATO w Bukareszcie trudno nazwać sukcesem Ukrainy. Ale nie była to klęska. Prozachodnie siły nad Dnieprem konsekwentnie - choć niezbyt efektownie - przybliżają ten kraj ku euroatlantyckim strukturom.

08.04.2008

Czyta się kilka minut

W Bukareszcie przegrali nie tyle zwolennicy członkostwa w Sojuszu Ukrainy (i Gruzji, która również otrzymała jedynie "szansę na szansę na członkostwo"), ile prezydent Wiktor Juszczenko, który osobiście zabiegał o pozytywną dla Kijowa decyzję. I choć Ukraina prędzej lub później zostanie do NATO zaproszona - prof. Zbigniew Brzeziński nazwał to "przekroczeniem Rubikonu": pytanie nie brzmi już "czy", ale "kiedy" - to z ubiegłotygodniowego spotkania Juszczenko nie wracał w szampańskim nastroju. Skoro wielu komentatorów przekonuje, że w Bukareszcie sprzedano interesy Ukrainy, aby ugłaskać Rosję, trudniej mu będzie przekonywać rodaków do NATO.

Ale i przeciwnicy Sojuszu nie mogą spać spokojnie. Dziś jest ich na Ukrainie większość. Nie oznacza to jednak, że gdy wreszcie zostanie tam przeprowadzona poważna dyskusja o NATO, nastroje nie ulegną zmianie. Choć powoli, gleba dla antyzachodnich wyborów na Ukrainie wysycha. Partie, które histerycznie wykrzykują hasła wrogie integracji, nie odgrywają większej roli: aż dziw, że przy prawdopodobnie sporym wsparciu Kremla nie są w stanie przekonać do siebie więcej niż 10 proc. wyborców.

A postawa Partii Regionów byłego premiera Wiktora Janukowycza nie jest wcale jednoznaczna. Nikt inny nie zrobił dotąd dla zbliżenia Ukrainy do NATO tyle co właśnie Janukowycz, gdy był premierem za czasów prezydenta Kuczmy. Wprawdzie Partia Regionów niedawno paraliżowała parlament, blokując trybunę w proteście przeciw NATO, lecz bardziej chodziło jej o to, by doprowadzić do politycznego kryzysu i zmusić "pomarańczowych" do podzielenia się władzą lub do nowych wyborów. Bo Partia Regionów, nie będąc u władzy, traci siłę przyciągania.

"Pomarańczowi" wchodzą w matecznik "regionałów"

I to właśnie powinno być główną nadzieją obozu "pomarańczowych" - choć cztery lata po rewolucji, które minęły pod znakiem konfliktów z udziałem jej bohaterów, należałoby pisać tylko o "politykach wywodzących się z pomarańczowego obozu". To oni dziś rządzą, a Janukowycz musi gorączkowo myśleć, jak odzyskać inicjatywę.

Już w wyborach parlamentarnych w marcu 2006 r. Blok Julii Tymoszenko zyskał niezły wynik we wschodniej części kraju, bastionie "regionałów". W jesiennych wyborach 2007 r. ekspansja "pięknej Julii" przybrała jeszcze na sile. "Na tym terenie nie bardzo lubią przegranych - pisze Igor Żdanow w »Ukraińskiej Prawdzie« - a Janukowycz zdołał już dwa razy przegrać ze swymi politycznymi oponentami: w 2004 i 2007 r.". Właściwie należy doliczyć jeszcze wybory w 2006 r., po których tylko skłócenie "pomarańczowych" dało mu fotel premiera, ale jego rządy skończyły się przyspieszonymi wyborami i utratą władzy.

Z obozu Janukowycza powoli wyciekają ludzie. Prezydent Juszczenko zdołał skaptować Raisę Bohatyriewą, niegdyś szefową frakcji parlamentarnej Partii Regionów, oferując jej funkcję sekretarza Narodowej Rady Bezpieczeństwa i Obrony. Dotąd to Janukowycz skutecznie kusił: począwszy w 2004 r. od Tarasa Czornowiła (syna wybitnego dysydenta Wiaczesława), a kończąc w 2007 r. na Anatoliju Kinachu, który w czasach rewolucji stał co wieczór obok Juszczenki na Majdanie. Czy to zmiana tendencji? Bohatyriewą kojarzy się z miliarderem Rinatem Achmetowem i jej "transfer" uznano za sygnał wysłany przez tego najbardziej wpływowego oligarchę i głównego sponsora Partii Regionów.

Największe sukcesy w podgryzaniu "regionałów" odnosi jednak premier Tymoszenko, która skupia wokół siebie elity koncentrujące się niegdyś wokół Kuczmy i biznesmenów, z Sierhiejem Tihipko na czele, byłym szefem banku centralnego i niegdysiejszym szefem kampanii wyborczej Janukowycza. Nie zaniedbuje też zwykłych zjadaczy chleba. Większość posunięć w czasie pierwszych stu dni jej rządów nakierowano na zyskanie sympatii "elektoratu socjalnego". Rząd zaczął wypłacać oszczędności ulokowane w dawnym radzieckim Sbierbanku - niewiele, bo po 200 dolarów, ale zawsze coś. W 2008 r. Ukraińcy cieszą się średnią wypłatą większą o 14 proc. niż rok temu i mimo że w oczy zagląda im inflacja, to przyzwoity wzrost gospodarczy i wzrost produkcji pozwalają bagatelizować zagrożenie.

Dbając o kwestie socjalne, pani premier daje do zrozumienia wyborcom ze wschodu i południa, że nie tylko Janukowycz może zapewnić im bezpieczeństwo. Wykazując zaś mniej entuzjazmu względem NATO, jest dla nich bardziej wiarygodna niż Juszczenko. Nic dziwnego, że w marcu Tymoszenko po raz pierwszy znalazła się na czele prezydenckich sondaży (wybory są w 2009 r.).

Ruchy na szachownicy

Niemały udział w tym ma... Juszczenko. Wygląda na to, że czegokolwiek się tknie, by pomieszać szyki Tymoszenko, wyświadcza jej przysługę. Teoretycznie patronuje koalicji rządowej, ale sam i ustami urzędników swej administracji nie szczędzi pani premier krytyki. To nie może się podobać "pomarańczowemu" wyborcy, który rad byłby widzieć tę dwójkę współpracującą. Nie wiadomo, dlaczego doradcy prezydenta podpowiadają mu ten konfrontacyjny styl - gołym okiem widać, że jest przeciwskuteczny.

Może byłoby inaczej, gdyby Juszczenko dysponował poważnym zapleczem. Niestety, nie ma go. W parlamencie są deputowani proprezydenckiego bloku Nasza Ukraina-Ludowa Samoobrona, ale w oparciu o "Bankową" (nazwa ulicy, przy której mieści się administracja prezydenta) powstała właśnie kolejna partia: Zjednoczone Centrum. Liczące raptem dwa tygodnie ugrupowanie dotąd zaznaczyło swą obecność, jedynie krytykując Naszą Ukrainę, skąd zresztą wywodzą się jego założyciele. Co z tego zrozumie szeregowy zwolennik Juszczenki - trudno orzec.

Rozbieżności w jego obozie dały o sobie znać także podczas najważniejszej batalii ostatnich miesięcy nad Dnieprem: kilka tygodni temu Rada Najwyższa zarządziła przyspieszone wybory samorządowe w Kijowie (głosami Bloku Julii Tymoszenko, komunistów, deputowanych Wołodimira Litwina i części Naszej Ukrainy; ludzie kojarzeni blisko z prezydentem byli przeciw). Oznacza to odsunięcie od władzy w mieście Leonida Czernowieckiego - polityka charyzmatycznego (związany jest z Kościołem Ambasada Boga), ale o stylu bycia bardziej nadającym się do kabaretu niż do zarządzania trzymilionową metropolią. Decyzja parlamentu to sukces Tymoszenko, która pokazała, kto rządzi. Komentatorzy nad Dnieprem zapalili jednak czerwoną lampkę. Co prawda Czernowiecki zdążył się sprzykrzyć wszystkim, lecz posunięcie deputowanych stwarza niebezpieczny precedens: odtąd każda nowa koalicja parlamentarna może wtrącać się w sprawy dowolnego samorządu, od Lwowa po Łuhańsk.

Tymoszenko nie mogła się jednak oprzeć: wszak także w Polsce panuje przekonanie, że kto weźmie władzę w stolicy, weźmie też władzę nad krajem. A temu - w perspektywie coraz bliższych wyborów prezydenckich - podporządkowane są wszystkie ruchy na ukraińskiej szachownicy.

"Tak" zamiast "niet"

Niedawno w rosyjskiej "Niezawisimej Gazietie" kijowski politolog Kostia Bondarenko pisał, że "rewolucyjna retoryka odnośnie do europejskiej i euroatlantyckiej drogi rozwoju wyczerpała się. Została tylko spekulacja nad europejskim albo rosyjskim kierunkiem integracji. W Kijowie nie widać wysiłku na rzecz zbliżenia z Unią Europejską i NATO, dokładnie tak jak nie ma żadnego zbliżenia z Rosją. Ukraina żyje swoim życiem - życiem olbrzymiego politycznego chutoru, od czasu do czasu zgłaszającego, że nie ma nic przeciw przeprowadzce do dużego miasta. Jednak to miasto nie spieszy się przyjmować Ukrainę w swoje objęcia: ani europejskie, ani eurazjatyckie".

Oby Bondarienko nie miał racji. Ekspansja Tymoszenko na wschód kraju sprawia, że podczas kolejnych wyborów prezydenckich i zapowiadanego referendum w sprawie NATO elektorat może wyglądać inaczej. Dziś pani premier, mimo że opowiada się za NATO, ciągle dodaje "ale". Być może postępuje tak, by umocnić popularność poza zachodnimi regionami; być może w krytycznym momencie, w przededniu referendum, to jej łatwiej będzie przekonać wschodnich Ukraińców do powiedzenia "tak" dla Sojuszu.

Zwłaszcza że zmianom politycznym towarzyszą kulturowe. Przykładowo: obroty kin nie ucierpiały po wejściu w moc prawa o dubbingowaniu na ukraiński (dotąd sprowadzano rosyjskie kopie). Także gospodarka, choćby dzięki niedawnemu wejściu do WTO, zyskuje racjonalniejsze podstawy. Być może zaś UE zdoła przekonać prezydenta i panią premier do bardziej łagodnych form współpracy.

Tymoszenko i Juszczenko, choć przeszkadzając sobie wzajemnie, powoli prostują sytuację z importem gazu. Juszczenko zdołał wynegocjować z Rosjanami cenę 179,5 dolarów za 1000 metrów sześciennych, a Tymoszenko wyrugowała feralnego pośrednika: firmę RosUkrEnergo. Największy sukces Ukraińcy odniosą jednak, gdy zrozumieją, że za gaz płacić trzeba tyle, ile płacą takie kraje jak Litwa i Polska. To jedyna szansa na uniezależnienie się od rosyjskich wpływów na politykę. I na dalszy marsz na zachód.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2008