I znów, cóż zrobić, głos Settembriniego

Martwi mnie i gniewa, że w publicznej debacie o kulturze całkowicie zanikły pojęcia podstawowe.

22.09.2009

Czyta się kilka minut

Fotografia z wystawy zbiorowej "Kultura fotograficzna" ilustrującej "Raport o rynku dzieł sztuki", prezentowana w ramach Kongresu Kultury Polskiej 2009 / fot. Kuba Dąbrowski /
Fotografia z wystawy zbiorowej "Kultura fotograficzna" ilustrującej "Raport o rynku dzieł sztuki", prezentowana w ramach Kongresu Kultury Polskiej 2009 / fot. Kuba Dąbrowski /

Gdy śledzi się debatę o tzw. stanie kultury, debatę, której kulminacją będzie niewątpliwie rozpoczynający się Kongres, widać przede wszystkim trzy stanowiska. Mamy po pierwsze, prezentowane przez obecny rząd myślenie w kategoriach liberalnych, zakładające - co budzi zrozumiałe obawy twórców - jakiś, może nawet duży, stopień urynkowienia, uzależnienia funkcjonowania instytucji kultury od jednoznacznie deklarowanego zainteresowania społecznego. Pojawia się tu więc retoryka podaży i popytu, a i chęć położenia kresu rzekomemu zadufaniu czy egocentryczności twórców, którym ma się zdawać, że inni obywatele muszą współfinansować ich działalność.

Z pewnością publiczne pieniądze można wydawać mądrzej, a wiele instytucji winno być lepiej zarządzanych. Nie sposób przecież nie zauważyć, że "konsekwentnie" stosowane, myślenie takie prowadzi do degrengolady czy w każdym razie: radykalnego uproszczenia treści kultury, zaniku hierarchii, powszechnego zrównania, w którym, powiedzmy, dzieło Kafki nie jest specjalnie więcej warte od ostatniego filmu Quentina Tarantino. Jak doskonale wiemy, zazwyczaj treści prostsze (a nieraz: prostackie), banalniejsze, zapewniające łatwiejszą rozrywkę, wypierają to wszystko, co trudniejsze czy bardziej wyrafinowane, i zmierzamy, by posłużyć się przykładem z jak najbardziej egalitarnego medium, od Kabaretu Starszych Panów do jarmarku rozmaitych tańców na lodzie.

Jedynie z pozoru odległe jest stanowisko bliskie środowiskom - umownie mówiąc - konserwatywnym, dla których kultura ma być w pierwszym rzędzie spoiwem narodowej tożsamości, której utrzymanie jest ważne zwłaszcza w obecnym, globalizującym i ujednolicającym się świecie. I znów: niezależnie od naszych poglądów politycznych trudno nie zdawać sobie sprawy z wagi zakorzenienia w lokalnym, najbliższym nam świecie. A przecież i tu rodzi się - w gruncie rzeczy podobne - niebezpieczeństwo wybierania dzieł łatwych, "dydaktycznych", nawet już nie umownego Sienkiewicza, ale mniej czy bardziej dziecinnych form historycznych zabaw, jak inscenizacje bitew czy konkursy pieśni patriotycznych. Oraz pokusa ręcznego sterowania, manipulowania kulturą, uprawiania doraźnej polityki.

I wreszcie stanowisko najciekawsze, obecne zresztą także na naszych łamach: punkt widzenia środowisk (najczęściej) względnie młodych, określających się jako niezależne czy alternatywne, postulujących intensywnie krytyczną, zaangażowaną postawę sztuki wobec rzeczywistości społecznej, zmianę języka, jakim mówimy o kulturze, a nawet pojęciową (czy także polityczną? ekonomiczną?) "rewolucję".

Ależ tak! - moglibyśmy zakrzyknąć. Niech sztuka nie będzie obojętna na świat, który ją otacza, niech upomina się (byle w przekonujący artystycznie sposób) o "skrzywdzonych i poniżonych", niech eksperymentuje, szuka nowych, adekwatnych do teraźniejszości środków wyrazu. Ale trudno tu nie zauważyć dwóch przynajmniej zgrzytów. Jakiegoś rodzaju naiwności, jakby powracał mit maszerującej triumfalnie awangardy, wierzącej w ciągły eksperyment, nieustanną, pobłyskującą na horyzoncie nowość. Oraz, co gorsza, jakiejś pokusy władzy. Bo gdy słyszę o kulturze jako narzędziu kształtowania oblicza społeczeństwa, to pierwsze skojarzenie łączy się nie z humanistyczną utopią, ale z totalitarną praktyką. Z pewnością przesadzam, a może prowokuje taką reakcję chętnie powtarzane słowo "rewolucja". Bo w rewolucję na gruncie artystycznym zupełnie nie wierzę. Na gruncie społecznym - także, co więcej: zdecydowanie jej nie chcę, co nie znaczy, że jestem entuzjastą dzisiejszej cywilizacji korporacyjnej i konsumpcyjnej.

Gdzie bowiem w tym wszystkim jestem ja, redagujący "Tygodnik Powszechny", a zarazem skromny - jak to się dziś brzydko określa - "konsument kultury"? Gdzieś obok, oczywiście.

Pamiętam, jakie zdziwienie budziły we mnie przed laty słowa Czesława Miłosza, który wspominał, że gdy w drugiej połowie międzywojennego dwudziestolecia, w latach rodzących się totalitaryzmów i kryzysu, czytał po raz pierwszy "Czarodziejską górę", to - wraz ze swymi ówczesnymi przyjaciółmi - "brał stronę" Naphty, bo wolał już (przynajmniej w teorii) przewrót i terror niż "gnijącą" demokrację i zbankrutowane humanistyczne ideały Settembriniego. Wtedy - jako student, w początkach wolnej Polski, odczuwałem zgoła odwrotnie, niechęć do Naphty (i jego późniejszych naśladowców) wydawała mi się czymś oczywistym. Później dopiero zrozumiałem ograniczenia obu, zgryźliwie nakreślonych przez Manna, postaw.

A przecież teraz, przysłuchując się pohukiwaniu o podporządkowanie się prawidłom rynku, albo o narodową krzepę, albo społeczną rewoltę, myślę sobie - maszerując po dróżkach w Kalwarii Zebrzydowskiej, którymi dawno temu lubił wędrować Jerzy Turowicz - że nie pozostaje nic innego, jak podejmować (określmy go umownie, nie do końca serio) tak wydawałoby się banalny głos Settembriniego. Martwi i gniewa mnie bowiem, że w publicznej czy przynajmniej medialnej debacie o kulturze, w tym nieustannym nadmiernym hałasie, zanikły pojęcia, jak sądzę, podstawowe.

Gdzie więc jest "mistrz", twórca, którego warto naśladować lub się z nim spierać?

Gdzie samotność artysty, który nie tworzy w żadnych kolektywach, a co najwyżej w dialogu z innymi artystami? Gdzie wysiłek dążenia nie do doraźności, a doskonałości? Do - tak, jednak tak - piękna, którego nie należałoby się wyzbywać z tej, jak napisał Beckett, "kurewskiej ziemi"?

Gdzie pamięć o przeszłości, która nie jest tzw. (niesprawiedliwe to określenie) "muzeum", a żywym dziedzictwem, wobec którego trzeba się opowiedzieć, bo pisze (maluje, komponuje) się nie na zamówienie chwili, a już bardziej - jak chciał Brodski - dla odeszłych, wielkich cieni?

Gdzie zrozumienie, że inscenizacja opery będzie (znów niezbyt właściwe słowo) "sukcesem" nie wtedy, gdy zostanie sprzedanych na nią dużo biletów, ani wtedy, gdy będzie to "Straszny dwór", ani wtedy, gdy zgwałci się oryginalne libretto, by uzyskać aktualny polityczny przekaz, ale wtedy, gdy będzie ona muzycznie doskonała, bo muzyka nie jest tu czymś zbędnym, drobnomieszczańską przyjemnością, ale samym sednem, dokonaniem, dzięki któremu - nawet tylko słuchając - jestem wyniesiony ponad własną ludzką ułomność, grzeszność i ból? Bo - jak powiedział gdzieś Piotr Anderszewski - grając Mozarta, czuję się uprzywilejowany faktem, że żyję?

Gdzie wiara w to, że książka jest czymś znacznie więcej niż wypadkową rozmaitych, hm, dyskursów - bo rzeczywistością dogłębnie angażującą nas duchowo? I pamięć o tym, że dzieło sztuki może nam pomóc zrozumieć nas samych i innych ludzi o wiele lepiej, niż moglibyśmy to zrobić na własną rękę? I że może być też - tak, tak - jakąś drogą do Boga?

Że właśnie dzięki kulturze i religii (rozumianym jako wyjście poza biologię, szeroko rozumianą ekonomię, najprostszy egoizm itd.) możemy mówić o człowieczeństwie? Że jeśli zniknie religia (przestrzegał nas Leszek Kołakowski), a kultura stanie się tylko "narzędziem" dla tych czy innych celów - staniemy się kimś innym? Raczej gorszym?

Nie są to żadną miarą myśli nowe, a przeciwnie: banalne do bólu. Ale warto je dziś powtarzać, narażając się zapewne na zarzut pięknoduchostwa, eskapizmu czy czego tam jeszcze. Nie jestem ja tak szalony, by uczestnikom Kongresu Kultury Polskiej radzić coś albo i nie radzić. Mogę jedynie powiedzieć, że sam bardzo chciałbym, by z naszego myślenia o kulturze ten horyzont - no cóż: horyzont wartości - nie zniknął.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1971 r. Krytyk literacki, pracownik Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, sekretarz Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. Zbigniewa Herberta, wieloletni redaktor „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „Miłosz. Biografia” (Wydawnictwo Znak,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2009