I się idzie, medytuje

ROMAN BIELECKI OP: Każda pielgrzymka jest metaforą życia. Ona nie rozwiązuje problemów, tylko je pokazuje z innej perspektywy. W drodze nic nie ma już, od razu i natychmiast.

06.08.2018

Czyta się kilka minut

 / WOJCIECH SKRZYPCZYŃSKI DLA „TP”
/ WOJCIECH SKRZYPCZYŃSKI DLA „TP”

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Ile razy?

ROMAN BIELECKI OP: Dwanaście.

Bardzo dużo!

Żadne osiągnięcie.

Ale co roku?

Czasem nawet po dwa razy w roku. Po kilkanaście dni. Średnio 30 kilometrów dziennie.

A pierwszy raz?

Osiem lat temu. Namówili mnie studenci. Nigdy wcześniej nie słyszałem o drodze do Composteli.

I jakie to było?

Dramatyczne.

Bo?

Bo miało być duchowo i modlitewnie, a było upokarzająco i skończyło się na pogotowiu, gdzie mi opatrywali zdarte stopy. To było duchowe rozbrojenie. Odłożenie na bok wszystkich bezpieczników i technik uników, które stosuje się na co dzień. Spotkanie z Bogiem, które prowadzi do rezygnacji ze swojej suwerenności.

Bolało?

Jak po kilku dniach zwijałem się z bólu, widząc moich towarzyszy oddalających się na horyzoncie, miałem poczucie porażki.

I?

Pan Bóg dotknął mojego serca mocno i głęboko. Powiedział mniej więcej tak: „A teraz porozmawiamy inaczej, po Mojemu”. To było tak mocne, że stało się dowodem Jego obecności w moim życiu.

A Ojciec był na tę utratę suwerenności przygotowany?

Nigdy nie jest się przygotowanym na tak radykalne doświadczenia. Przeszedłem w życiu tysiące kilometrów, zaliczyłem wiele szczytów. Za pierwszym razem myślałem, że takie chodzenie po płaskim to żadna sztuka. Po prostu plecak na plecy i do przodu. Stąd to bolesne rozczarowanie.

Dobrze, ale dochodzi się do tego Santiago de Compostela, i co?

I nic.

Jak to nic?

Nic. Dochodzi się do miasta pielgrzymów, takiego samego jak każde inne. Santiago de Compostela nie ma w sobie nic ciekawego. Raptem kilka wieków tradycji więcej niż Częstochowa. Na siłę, jeśli tak ci zależy, to jest kilka interesujących kościołów.

Łzy? Żal za grzechy? Radykalna decyzja o naprawie życia? „Już więcej nie będę”? Chęć zadośćuczynienia? Zupełnie nic?

Wchodzi się do miasta. Miasto żyje wokół katedry. Mija się dziesiątki autokarów. Jest się w grupie setek pielgrzymów, umordowanych jak ty. Można kupić figurkę kiwającego się, plastikowego świętego Jakuba. Nierzadko w pakiecie z muszlą-symbolem. I koniec. Jeszcze trzeba pójść do biura pielgrzyma po certyfikat potwierdzający przebycie drogi. Owszem, jest jakieś delikatne wzruszenie, gdy się klęczy na placu przed katedrą, ale nic więcej. Innego końca świata nie będzie.

No to po co to wszystko?

Nasz dominikański Mistrz Eckhart pisał, żeby we wszystkich uczynkach kierować swoją wolę ku Bogu i Jego tylko mieć za swój cel.

Brzmi mądrze.

Staram się.

Chodzi o drogę?

O coś w rodzaju ascezy codzienności, a nie wyścig, pokonywanie kilometrów i sprawne dotarcie do celu, co niestety przydarza się wszystkim pielgrzymom grzejącym motory od piątej rano i biegnących do kolejnego schroniska, żeby mieć gdzie spać.

Co to jest asceza codzienności?

Zdanie sobie sprawy, że wykonujemy całe mnóstwo niepotrzebnych czynności, i otaczamy się masą niepotrzebnych rzeczy.

A co się jeszcze dzieje w drodze?

Zaczynasz słuchać ludzi, rozmawiać z nimi, siedząc nad poranną kawą, robiąc wieczorem pranie albo niespiesznie idąc. Na to codziennie kompletnie nie ma się czasu, bo ciągle jest „coś”. Mistrzami są Hiszpanie, bo oni ciągle mówią. Niesamowicie rozgadany naród. Zaczynasz też rejestrować i cieszyć się drobnymi rzeczami – zjadłeś, wykąpałeś się, nie pada ci na głowę, dostałeś kieliszek wina.

Co się rejestruje jako pierwsze?

Próbę przejęcia kontroli. Nad wszystkim. Najpierw nad oddechem. On oczywiście zaczyna być przyspieszony. Ten pierwszy dzień w drodze, jakiejkolwiek, czy to będzie droga do Composteli, czy do jakiegokolwiek innego sanktuarium, zaczyna się od wojny z samym sobą. Pojawiają się te wszystkie próby zachowania w sobie starego człowieka.

Stawia się pierwsze kroki bardzo uważnie. Starając się nie nadwyrężyć nóg. Nie spocić się tak bardzo. Z taką świadomością, że jestem jeszcze z tamtego świata. Że nie jestem jeszcze stąd. Albo: „zaraz wracam”. Przed momentem wysiadłem z samolotu, byłem czysty, ogolony, pachnący. Więc idę powoli, żeby się jeszcze nie oddać tej drodze w stu procentach, jeszcze zachować przyzwoitość i czystą koszulkę.

To mija?

Po kilkuset krokach, czujesz, że to wszystko zaczyna puszczać. Pojawia się perspektywa kilkunastu kolejnych dni w drodze. Przestajesz się z tym bić. Wiesz, że nie ma szans, żeby zachować czystą koszulkę. Że ciało i tak ci udowodni, że twoje poczucie kontroli jest złudne.

I co z tym zrobić?

Możesz się z tym bić. Podejmować próby ocalenia siebie. Wściekasz się. Marzysz o wannie z coca-colą, białym hotelowym łóżku. Oczywiście tego nie masz i nie będziesz miał, ale wyobraźnia pracuje i podsuwa znieczulacze rzeczywistości. Ci, którzy idą trzydzieści dni, czyli całą tzw. trasę francuską, mówią, że po trzech tygodniach jest ci właściwie obojętne, jak wyglądasz. Tylko idziesz.

Czyli najpierw jeszcze ci się wydaje, że to ty decydujesz, ale powoli zaczynasz to oddawać i dajesz się prowadzić drodze. Przyznam, że najbardziej śmieszą mnie te wszystkie momenty, w których włącza mi się na Camino brawura.

Kiedy włącza się brawura?

Wiele razy był taki moment, że bardzo dobrze mi się szło. Plecak nie wydawał się taki ciężki. Żar nie lał się z nieba. Nogi same szły. I na przykład na trzydziestym kilometrze myślałem sobie: „Pociągnę jeszcze z pięć, dam radę”.

I?

Raz zostałem skarcony mniej więcej na 38. kilometrze. Źle postawiłem nogę i zaczęło tak boleć, że dalej ani kroku. Musieli mnie pielgrzymi z Austrii podratować i przygarnąć do swojego schroniska. Powiedzieli, że na dziś i na jutro starczy.

To właściwie trochę jak z Jonaszem i jego uciekaniem od nawracania Niniwy.

Każda pielgrzymka jest w gruncie rzeczy metaforą życia. Ona nie rozwiązuje problemów, tylko pokazuje je z perspektywy innej niż wszystko. Nic nie ma już, od razu i natychmiast.

A kiedy Jonasz usłyszał od Boga: „Wstań i idź do Niniwy i wzywaj do nawrócenia” – stchórzył?

Nie wiem, czy stchórzył. Uciekł, bo wiedział, że stanie się dokładnie to, czego chce Bóg. Na pielgrzymce wygląda to tak, że możesz swoje trudności przeżywać jako utrapienie losu i narzekać „W co ja się wpakowałem?”. Możesz potem wrócić do swojego życia i mówić: „Uff... dałem radę” albo „dobrze, że się skończyło”. Ale możesz też zobaczyć, że nagle Bóg pisze ci przed nosem dużymi literami. Bo co z tego, że masz najlepsze buty ze sklepu górskiego i myślisz, że dasz sobie sam radę. Noga boli, masz rozwolnienie, przypaliło cię słońce, no, nie jesteś królem życia. Wtedy możesz przekroczyć swoją pychę i poprosić o pomoc.

Jonasz ucieka po raz drugi, buduje sobie szałas i siedzi w cieniu krzewu rycynusowego.

Bardzo miał tam komfortowo.

„Ale z nastaniem brzasku dnia następnego Bóg zesłał robaczka, aby uszkodził krzew, tak iż usechł. A potem, gdy wzeszło słońce, zesłał Bóg gorący wschodni wiatr. Słońce tak prażyło Jonasza w głowę, że zasłabł”.

Bóg nie chciał dla Jonasza źle. Pokazał mu tylko, że wystarczy drobiazg, który zmieni plany, a ty już się wściekasz.

Da się zabezpieczyć na drogę?

Na żadnej drodze nie ma stuprocentowego bezpieczeństwa. Natomiast, co ciekawe: na samym końcu orientujesz się, że potrafisz przeżyć tylko z butelką wody, kromką chleba, dwiema koszulkami, dwiema parami skarpet i majtek, a tak naprawdę to jedna koszulka właściwie wystarczyłaby w zupełności.

To jak z papieżem Franciszkiem w „Laudato si”: „można żyjąc mieć niewiele, a żyć intensywnie”.

Powiedziałbym więcej. Że dopiero, gdy masz niewiele, możesz doświadczyć tego, co jest naprawdę smaczne i dobre. Boję się każdego coachowania pielgrzymki, ale naprawdę w tym wypadku czasem warto przeskalować swoje życie o kilka procent, żeby zobaczyć, co się naprawdę liczy. Bo przecież założenie plecaka i przejście tych 30 kilometrów dziennie nie jest wielkim wyrzeczeniem i wielką życiową rewolucją. Jest tylko przesunięciem się o kilka kroków do mniejszego komfortu. A okazuje się, że zmiana jest widoczna.

Jak bardzo widoczna?

Po jednym z Camino oddałem dwieście swoich książek.

Ojej!

Nie przesadzajmy, nie obłożą mi przecież tymi książkami grobu. I nie napiszą na grobie, że „tu leży Roman Bielecki, za życia miał dwieście książek”.

Dwa tygodnie temu prof. Zofia Rosińska mówiła w „Tygodniku” tak: „Modlitwa sprawia, że człowiek wydobywa się poza siebie samego. Kiedy się modlę, to już nie boleję nad tym, że mnie boli noga albo że nie jestem taka sprawna jak kiedyś, tylko po prostu zwracam się poza siebie”.

Pozostaje mi powiedzieć tylko: „Tak jest!”.

Bardzo mnie interesuje, co to właściwie znaczy „wydobyć się poza siebie samego”.

Trzeba iść na pielgrzymkę i sprawdzić. Wdrapać się koniecznie pod jakąś górę.

Po co?

Zobaczyć, co się dzieje w naszych myślach. Głowę mamy tak skonstruowaną, że ona bardzo lubi wspominać i projektować.

Wspominać?

Właściwie non stop, podczas drogi, coś się nam przypomina. I to są zazwyczaj bardzo złe rzeczy. Podczas mojego ostatniego Camino, wróciłem tydzień temu, miałem taki moment dziesięciokilometrowego podejścia. Nie był to wielki szczyt, ale czuć było w nogach, że trzeba się nasapać.

I co wtedy?

Idąc monotonnie, po chwili odczuwasz, że nic w twojej głowie nie ma. Pustka. Równe kroki. W takim momencie bardzo łatwo na snucie wspomnień, zwłaszcza tych złych.

Jakich?

W głowie zaczynają gromadzić się wszystkie te momenty, w których okazałeś się chamem. Ja podczas ostatniej pielgrzymki miałem dwa takie zdarzenia, które wpadały mi do głowy nieustanie. Jedno to przykre zdanie, które powiedziałem bratu ze wspólnoty. A drugie: podczas jednej z mailowych korespondencji naprzykrzałem się pewnej osobie.

To wyrzuty sumienia?

To udręka i wspomnienia, o których mówili mnisi pustyni.

Cała medytacja jest właściwie zmaganiem się z tymi myślami.

Nieustannie myślimy, co by było, gdybyśmy nie powiedzieli komuś złych rzeczy. Albo jak to się właściwie stało, że w tak wielu momentach okazaliśmy się łajdakami.

Dlaczego okazujemy się łajdakami?

Bo taka bywa prawda o nas. Mogę oczywiście powiedzieć, że to wynik egoizmu, ale powiedzieć to, to jak nic nie powiedzieć.

Bóg nas w tych chwilach wiedzie na pokuszenie?

Nie. Bóg nie wiedzie na pokuszenie. Natomiast żyjąc na co dzień w świecie pełnym bodźców, okazuje się, że najzwyczajniej w świecie zaczynamy nadużywać ludzi. To jest ohydne. I właśnie w drodze, kiedy nam się te wspomnienia narzucają, możemy sprawdzić, jakie mamy żądze, co nami kieruje.

Ojcowie Pustyni każą pozbywać się tych myśli.

Jestem przekonany, że te złe myśli nie zjawiają się bez powodu.

To po co?

Żebyśmy nauczyli się prosić o miłosierdzie. To znaczy muszę sobie odpowiedzieć na pytanie, co się właściwie stało, że sprawiłem swojemu bratu przykrość. Dlaczego użyłem takich, a nie innych słów. Trzeba być wobec siebie uczciwym.

Tylko że Mistrz Eckhart mówi: „Niech człowiek kroczy naprzód i się nie lęka, że może nie dość się zastanawiał, czy dobrze albo źle postępuje”.

Zapętlanie się w rozpamiętywaniu swoich grzechów nie jest chrześcijańskie. Chrześcijańska jest natomiast nadzieja i perspektywa naprawy życia. Przecież katolicy są grupą nawracających się grzeszników, a nie nieskazitelnych bohaterów. Myślenie, że jest się bez grzechu, to kłamstwo. Mnie to zawsze dotyka podczas naszych dominikańskich kapituł win.

Podobno dajecie sobie wtedy po razie.

Do rękoczynów nie dochodzi. Ale każdy z braci wstaje i mówi, co do ciebie ma. To jasne, że 50 procent z tego, co słyszysz, to emocje współbrata. Zabrałeś mu półmisek sprzed nosa podczas kolacji i to w nim głęboko siedzi itd. Więc te emocje trzeba przecedzić. Ale tam też jest prawda o tobie. Musisz to wziąć na warsztat i dobrze sprawdzić, kiedy słyszysz, że wszyscy wokół mówią o tobie, że grasz pod siebie i lubisz się popisywać. Znów: to będzie duża brawura uznać, że wszyscy są w błędzie, a tylko ty masz rację.

Co robić z tymi myślami, kiedy pojawiają się w drodze?

Przeżuwać słowo.

Proszę?

Nie jestem jakoś specjalnie przywiązany do form medytacji, ale w rzeczywistości wszystko, co istotne, nie bierze się z wielkich komentarzy biblistów, wybitnych konferencji kaznodziei itd., ale z twojego bezpośredniego kontaktu ze Słowem Bożym.

Co to znaczy przeżuwać słowo?

Podczas Camino najczęściej czytam Ewangelię św. Jana. To jest czasem kilka rozdziałów dziennie, a czasem tylko jeden werset. Podobnie jak z Imieniem Jezusa podczas medytacji. To pomaga nieustannie wracać i trwać w chwili obecnej. Ja myślę, że definicja pielgrzymowania zamyka się w ewangelicznym zdaniu „dość ma dzień swojej biedy”. Całe życie można strawić na analizowaniu historii i snuciu planów na przyszłość. Ale sens ma tylko trwanie w tym, co jest tu i teraz. Wszystko polega na tym, żeby nauczyć się uważności.

A co jest po powrocie?

Droga jest jednak miejscem, w którym nie wchodzisz w ostrą konfrontację ze światem. Wszystko jest w niej ograniczone, a jedyny przymus, jaki masz, to iść, jeść i spać. Nie musisz, jeśli nie chcesz, odbierać telefonów, odpowiadać na maile i rozwiązywać wszystkich problemów świata. Więc kiedy się wraca, trzeba podjąć próbę utrzymania tego, czym zostaliśmy właśnie nakarmieni. Po drodze wiesz już, że nie potrzebujesz tych wszystkich rzeczy. Orientujesz się także, że świat poradzi sobie bez twojego egoizmu i ciągłego stawiania na swoim. ©℗

 

ROMAN BIELECKI OP (ur. 1977) jest dominikaninem, absolwentem prawa i teologii. Od 2010 r. redaktor naczelny miesięcznika „W drodze” .

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2018