I cóż, że ze Szkocji

Nie wiem, co zdarzy się w niedzielę w heroicznym pojedynku z łeb-w-łeb-z-nami Irlandczykami w Narodowym gnieździe, piszę w nocy z czwartku na piątek, na gorąco po Szkotach.

11.10.2015

Czyta się kilka minut

Snucie na przemian optymistycznych i mrocznych myśli na temat naszej piłkarskiej repry nagle zdało mi się ćwiczeniem z patriotyzmu jutra.

Patriotyzm to cierpliwe cierpienie, zwłaszcza jeśli zaczniesz oglądać mecz od czwartej minuty, czyli kilkadziesiąt sekund za późno, by się załapać na naszego gola. Później właściwie już do samego końca, ze szczególnym uwzględnieniem nieszczególnego środka meczu, Polacy mieli więcej nie-goli niż goli, więc statystycznie rzecz biorąc wygrywaliśmy. Optycznie też prezentowaliśmy się bardziej błyskotliwie, zwłaszcza gracz Pazdan. Nasz bramkarz Swansów, to jest, przepraszam Swansea, tak się ustawiał, żeby zbytnio piłce nie przeszkadzać, no ale stanął w okolicach słupków naszej bramki, ponieważ Szczęsny lata ostatnio jeszcze niżej w klubie, co Rzym się nazywa. W drugiej połowie zrobiło się nawet nostalgicznie podwórkowo, zawodnicy jakoś nie mogli się poderwać, zwłaszcza nasi. Nec Hercules contra plures – i nie chodzi w tym akurat wypadku o Herculesa Alicante – czyli: nawet Lewy nie daje rady, kiedy Szkotów kupa. Żałowałem, że UEFA nie wprowadziła w eliminacjach specjalnie dla nas zasady, że gra toczy się „do nagłej śmierci”. Tak mi się wisielczo wydawało, wtedy, kiedy spotkanie nie skończyło się, niestety dla nas, po 140 sekundach. I kiedy już myślałem, że Swietłana Aleksijewicz i Jürgen Klopp to jedyne światełka w tunelu ostatnich dni, nastąpiło pięć minut nadziei, a właściwie cztery.

W międzyczasie ktoś wbiegł na boisko, aby zwrócić na siebie uwagę (Antoni Macierewicz?), jednak osobnika nie pokazano, żeby nie odwracać uwagi od nudnego końca meczu. Nudnego, ale nie do końca, gdyż ostatnia, tragikomiczna akcja dowiodła wielu rzeczy. Po pierwsze, że warto beznadziejnie wykonywać rzuty wolne ostatniej szansy, bo to kompletnie rozbija przeciwnika, który po prostu nie wie, co robić z czymś aż tak nieporadnym. Po drugie, że warto dać przeciwnikowi zagrać ręką piłkę nożną, żeby tylko mogła się odbić od słupka. Po trzecie, warto mieć Lewandowskiego, co to stochastycznie odbitą piłkę dogoni przy drugim słupku i bezwzględnie dobije, dobijając również i Szkotów przy okazji.

Game over, jak powiedzieli szkoccy komentatorzy zbielałymi usty, dodając jeszcze: „Jakie to szkockie”... A w meczu na równoległym szczycie waleczni iryjscy woje wybijali w róg za rogiem na kilku centymetrach kwadratowych wokół chorągiewki, aż wreszcie dotrzymali do historycznego zwycięstwa nad mistrzami świata. W niedzielę mecz o wszystko z braćmi Irlandczykami, epicka batalia w stylu świętego Kolumby, najmarniej. Zapewne zazdrościcie mi Państwo, że jeszcze nie znam jej wyniku. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reżyser teatralny, dramaturg, felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor Narodowego Teatru Starego w Krakowie. Laureat kilkunastu nagród za twórczość teatralną.

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2015