Hurra – modernizm żyje!

Stokfiszewski prezentuje naiwny, bo pozorny cynizm. Chce uczynić krytykę literacką częścią krytyki politycznej.

25.03.2007

Czyta się kilka minut

W wypowiedziach Igora Stokfiszewskiego, zwłaszcza w artykule z "Gazety Wyborczej", widzę przede wszystkim manifest. Jego właściwą treścią nie jest takie czy inne stwierdzenie, tylko sprzeciw i wiara, namiętność i nieskrywana chęć wywarcia wpływu na współczesną poezję i krytykę.

1.

Z manifestami dyskutuje się na innych zasadach niż z wypowiedziami, które aspirują do tytułu obiektywnych rozpoznań. Nie pytamy więc o to, jak poszerzają lub pogłębiają naszą wiedzę o rzeczywistości, lecz o to, jak nas uwodzą. Bo przecież ich zadaniem najważniejszym jest zahipnotyzowanie odbiorców, uczynienie ich poddanymi jakiejś mocnej racji, zarazem oczywistej i - tu uwidocznia się uzasadnienie moralne manifestu - niedostrzeżonej. Autor manifestu jest więc tym, kto ujawnia i obwieszcza nieznaną (lub niewygodną) prawdę o świecie.

2.

Stokfiszewski ogłasza potrzebę zmiany obrazu dzisiejszej poezji. Za dużo miejsca zajmują na nim Marcin Świetlicki i Andrzej Sosnowski, za mało - poeci zaangażowani, opisujący współczesne doświadczenie społeczne. Udowadnianie, że Sosnowski nie jest dla tych doświadczeń wcale tak nieprzenikniony, jak się czasami uważa, a Świetlicki jest wręcz namiętnym obserwatorem, nieomal kronikarzem społeczeństwa doby przełomu, oznacza w gruncie rzeczy kapitulację języka, jakim mówiliśmy, przed językiem, jaki proponuje krytyk. Szukając w poezji potępionej przez niego, zdemaskowanej i odrzuconej, wartości, które stały się jego wyroku podstawą, zaczynamy bowiem mówić jak on. Z tego miejsca już tylko krok, mały krok do uznania, że Izabela Filipiak jako autorka "Madame Intuity", Marcin Cecko czy Jarosław Lipszyc to twórcy, którzy Świetlickiemu i Sosnowskiemu nie tylko w niczym nie ustępują, lecz właściwie przewyższają ich, gdyż - z obranego punktu widzenia - muszą zdać się bardziej radykalni lub bardziej ideowi. A przecież wiemy już, już to przyznaliśmy, że lepiej, by poeta był bardziej ideowy i radykalny, by ściślej przylegał do rzeczywistości i bardziej bezpośrednio o niej świadczył, by - wreszcie - nie odżegnywał się od osądzania jej i wpływania na jej kształt. A wszystko to nie z jakichś perspektyw księżycowych, metafizycznych czy egzystencjalnych, lecz możliwie jak najbardziej - wprost.

3.

Obraz, który wymaga zmiany, bo utrwala języki martwe, marginalizując języki żywe, namalowany został przez konserwatystów. Obraz alternatywny, proklamowany przez krytyka, posiada więc walor nowości. Jest prostolinijny i postępowy. Postępowy prawdziwie, gdyż szerokim łukiem omija oba skrzydła modernizmu, egzystencjalne i autoteliczne, hermeneutyczne i hermetyczne, uczestniczące i teoretyczne, Świetlickiego i Sosnowskiego, unieważniając toczący się między nimi spór o możliwości języka i dostęp poety do świata. Oba zdają się wydumane i na swój sposób chore, zdrowe jest natomiast założenie, że człowiek zapisuje i modeluje kondycję społeczną, że rozpoznaje sytuację własną i swego środowiska, że z czymś i o coś walczy. Co z tego, że Stokfiszewski reaktywuje starolewicowe mity, próżno gardłować, że w wielu współczesnych wierszach widoczny jest problem z komunikacją, pustoszącym ją nadmiarem środków, ale i faktycznie nowym jej funkcjonowaniem, że poeci - od Bohdana Zadury do Marty Podgórnik - mocują się z niewidzialną władzą różnych retoryk? Co z tego, że Klejnocki z Maliszewskim dowodzą, iż krytyk, proklamując nowe podejście do poezji, wylądował w modelu starym, marksowskim, przaśnie socjologicznym, użytkowym? Uchwytu na wiersz, jaki zastosował, od dawna nikt nie próbował - i to jest ciekawe.

4.

Nie warto dowodzić, że poezja jako źródło socjologicznych diagnoz staje się wymienna na różne inne źródła i języki, polityczne, dziennikarskie, specjalistyczne, gdyż krytyk doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Jednak w odróżnieniu od swoich polemistów nie wierzy w inną przydatność literatury niż doraźna. Nie wydaje się również, by po cichu zakładał taką oto możliwość, że to, co doraźne, spalające się w piecu, w którym wytapia się jakaś alternatywna (wobec liberalnej) postać świata, okaże w przyszłości jakiś swój inny, uniwersalny sens. Byłby wówczas modernistą stuprocentowym, powiedzmy - dziedzicem Nowej Fali, która pożądała równomiernego zaangażowania w rzeczywistość wiersza i życie pozawierszowe.

5.

Więc Stokfiszewski nie prezentuje naiwnej wiary w siłę społecznego oddziaływania literatury, lecz - moim zdaniem, oczywiście, na zasadzie "manifest kontra manifest" - naiwny, bo pozorny cynizm. Chcąc uczynić krytykę literacką częścią krytyki politycznej, neguje szereg dogmatów (nieuzgodnionych, jak wieloimienny jest modernizm) dotyczących poezji: że jest głosem na wskroś indywidualnym, że jeśli toczy się w niej dialog, to z duchami (Bogiem, tradycją, śmiercią, sumieniem), że jej alfą i omegą jest język, że motywuje ją specyficzna, wyjątkowa, bo bezinteresowna wolność, że pytanie o jej siłę ocalającą (od czczości i pustki) nie jest bezzasadne, że na drabinie Jakubowej coś jednak ciągle się dzieje, że - w końcu - może być wyrafinowaną grą znaczeń, a nawet, że - w ramach swej sztuki, sztuczności - pełnić może funkcje subwersywne. Stokfiszewski jest od tych wiar wolny, może więc upodobnić się na przykład do Lukácsa. Ale jak poradzi sobie z ekskluzywnością poezji, prostym faktem, że nakłady tomików wierszy rzadko sięgają tysiąca egzemplarzy, co przecież bardzo ogranicza ich wartość jako źródła diagnoz i impulsów społecznych? Mówiąc jaśniej: czy zwolennik krytyki politycznej nie powinien przestać zawracać sobie głowę poezją? Jeszcze inaczej: czy odpowiadając na pytanie o sposób oddziaływania poezji, może nie powtórzyć argumentacji Barańczaka ze słynnego szkicu "Zmieniony głos Settembriniego" - że poezja jest "rodzajem społecznej kontroli tego wszystkiego, co staje się praktycznym rezultatem wprowadzenia w życie ideologicznego dogmatu"? Czy nie dlatego pozostaje poezji wierny, że - szukając alternatywy dla modelu liberalnego - widzi ją w tym, co w zasadzie nie poddaje się inkluzjom tego systemu? I czy nie będzie musiał ostatecznie bronić tego, co w poezji niewymienne, nieprzekładalne na, powiedzmy, Żiżka lub Kingę Dunin?

6.

Igorze, Synu Marnotrawny, witaj w domu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2007