„Humanae vitae” a sprawa zbawienia

Każdy ksiądz musi przypominać, że Bóg nie jest po to, żeby nas oskarżać. Oskarża nas sumienie.

11.08.2008

Czyta się kilka minut

Zapoznałem się z reakcjami na mój tekst "Milcząca schizma" ("TP" nr 29/2008), poświęcony recepcji encykliki "Humanae vitae" i najnowszymi badaniami przeprowadzonymi przez Instytut Von Hügela z Uniwersytetu w Cambridge na reprezentatywnej grupie praktykujących katolików mieszkających na terenie Anglii i Walii (zob.: "Sex and the modern Catholic", "The Tablet", 28 lipca). I nie mam cienia wątpliwości, że problemu z recepcją nauczania Kościoła na temat antykoncepcji w małżeństwie nie da się rozwiązać kwestionując jego istnienie bądź go marginalizując. Zarówno Marek Czachorowski z "Naszego Dziennika" ("Obyczaje a dobro i zło", 15 lipca), jak i Tomasz Terlikowski w "Gazecie Polskiej" ("Walka o dusze. Propagujący grzech księża", 30 lipca), polemizując ze mną nie odnoszą się merytorycznie do tekstu. Albo manipulują moimi wypowiedziami (Czachorowski), albo doszukują się moich niejawnych, ale rzekomo, szkodliwych intencji (Terlikowski). Taka strategia potrzebna jest im do tego, abym pasował im na "liberała" jątrzącego w Kościele, i "za karę" straszą mnie wiecznym potępieniem. Te inkwizycyjne "sztuczki" nie robią na mnie wrażenia.

***

Czachorowski i Terlikowski w nauce "Humanae vitae" widzą ważny składnik grupowej tożsamości katolików i w kościelnym nauczaniu na temat ludzkiej seksualności hołdują przekonaniu - zapisanemu w dekrecie Świętego Oficjum w XVII w., ale zmodyfikowanemu przez Vaticanum II, że "wszelkie wykroczenia dokonane na płaszczyźnie seksualnej muszą być uznane za materię obiektywnie poważną i grzech śmiertelny". Jeśli natomiast o trudnościach i dylematach sumienia w związku z nauką Kościoła w sprawie antykoncepcji wspomni publicznie ksiądz, to zaraz mu przypominają, że nie wolno "ustępować światu", ponieważ chrześcijaństwo ma być "znakiem sprzeciwu". Tylko w ten sposób jestem w stanie wytłumaczyć sobie "anatemę" Terlikowskiego: "Rolą Kościoła jest nauczanie, jak osiągnąć życie wieczne (...) Duchowni, którzy odmawiają wiernym tej nauki (w imię sprawiania im przyjemności czy nienarzucania im trudnych wymagań), mogą więc przyczyniać się do wiecznego potępienia świeckich. I za to będą rozliczani na Sądzie. Nie przez liberalno-postępowe media, ale przez Boga". Jak się ze mną - prawdziwym katolikiem - nie zgadzasz, to znaczy, że jesteś w błędzie i grzeszysz, a jeśli jesteś księdzem, to nie możesz mieć wątpliwości, bo rozwiązał je za ciebie papież, a on jest dla "nas" Ojcem Świętym. Problem w tym, że nie wszyscy dorośli katolicy potrafią być takimi "dziećmi" i nie oznacza to, że już są jedną nogą w piekle.

Obaj autorzy nie dopuszczają do siebie myśli, że nauka potępiająca całkowite stosowanie środków antykoncepcyjnych jest zdaniem wielu katolików (i nie tylko) nie do utrzymania nie ze względu na demoralizującą presję jakiegoś wrogiemu Kościołowi "świata", ale ze względu na wewnętrzną niespójność argumentów. Z tym problemem zmagał się zresztą i Jan Paweł II. Kiedy w 1969 r. , jako kardynał, reflektował nad encykliką Pawła VI, znalazł argument za potępieniem antykoncepcji w autobiografii Mahatmy Gandhiego. Jako papież zaczął rozwijać "teologię ciała" w oparciu o teksty biblijne i patrystyczne dotyczące oblubieńczej relacji pomiędzy Chrystusem i Kościołem, Bogiem i człowiekiem dla wyrażenia relacji w małżeństwie.

Analiza rozwoju "teologii ciała" pokazuje, że Jan Paweł II zdawał sobie sprawę z trudności, jakie mieli katolicy w przyjęciu stanowiska, iż rozdzielenie aktu jednoczącego od prokreacyjnego jest zawsze "przeciwko naturze", stąd argumentację z prawa naturalnego zastąpił bardzo radykalnie zinterpretowaną przez siebie biblijną doktryną "oblubieńczości". Zdaniem wielu teologów katolicka etyka seksualna w odniesieniu do małżeństwa i antykoncepcji obecna w nauczaniu polskiego papieża ma raczej podstawy w biblijnej doktrynie o "oblubieńczym" charakterze ludzkiego ciała będącego znakiem "przymierza", a nie w argumentach prawa naturalnego.

***

Inną kwestią pozostaje rozstrzygnięcie, czy etyka prawa naturalnego, tak jak jest ona rozumiana w Kościele katolickim, może być rzeczywiście wolna od teologicznych argumentów. Nawet jednak filozofowie twierdzący, że można wskazać na moralnie istotną różnicę między antykoncepcją a "metodami naturalnymi", kiedy intencją współżycia małżonków nie jest poczęcie, uważają, że nauka ta jest spójna z tradycją nauczania Kościoła, ale nie wynika z tego, że jest rozstrzygająca. Szkoda, że moi polemiści nie próbują się skonfrontować z tymi dylematami, tylko wysyłają mnie od razu do piekła. Dlatego bardzo mnie ucieszyło, że w polemice pomiędzy prof. Tadeuszem Sławkiem ("Norma i sumienie") a ojcem Mirosławem Pilśniakiem OP ("Zadanie duszpasterza", "TP" nr 31/2008) znalazłem wypowiedź: "teolog ma obowiązek znać naukę Kościoła, a zarazem zadawać pytania: jak dotychczas głoszona nauka postępowania zgodnie z wiarą odnosi się do faktów i sytuacji dnia dzisiejszego oraz doświadczenia moralnego chrześcijan. Teolog musi zadawać pytania, czy nie istnieją jakieś przesłanki, które naświetlałyby prawdę o człowieku w pełniejszy sposób. (...) Każdy ksiądz musi zadawać sobie też pytanie: czy jeśli coś niezrozumiale przekazujemy, to może sami problemu nie rozumiemy?" (o. Pilśniak). Na zarzut Terlikowskiego, że moja publikacja jest promowaniem "zatrutych owoców", odpowiem tak: proszę przeczytać z otwartą głową tekst profesora Sławka.

Jak podejść do normy i sumienia w sytuacji, w której wierni nie potrafią rozwiązać problemu z całkowitym posłuszeństwem wobec nauczania "Humanae Vitae"? Każdy ksiądz musi przypominać, że Bóg nie jest po to, żeby nas oskarżać, i celem powtórnego przyjścia Chrystusa nie jest to, aby tego aktu dokonać. Oskarża nas sumienie. Kiedy więc, w opinii wiernych, "Humane Vitae" odciąga ich od Boga, bo stawia "na bakier" z Kościołem, proszę ich wtedy, aby jeszcze raz zaczęli czytać Ewangelię. To jest jedyna Księga, która ma prawo nas oskarżać. Wierzę, że czytając Ją w szczerości własnego sumienia szukającego Prawdy, znajdą odpowiedź. A ponieważ polecam "literaturę" wyłącznie chrześcijańską, nie boję się, że pójdę do piekła. Nie mam jednak pewności, czy to uspokoi "katolickie" zatroskanie Terlikowskiego i Czachorowskiego o stan mojej duszy i moje zbawienie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jezuita, teolog, psychoterapeuta, publicysta, doktor psychologii. Dyrektor Instytutu Psychologii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Członek redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Autor wielu książek, m.in. „Wiara, która więzi i wyzwala” (2023). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2008