Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W tym roku Oscara dla najlepszej animacji otrzymał, zgodnie z przewidywaniami, „Guillermo del Toro: Pinokio”, czyli nowe odczytanie słynnej powieści dla dzieci, zrealizowane tradycyjną metodą poklatkową. Akurat moim faworytem w tej kategorii był zupełnie inny film, całkiem dorosły, bardzo osobny i jeszcze bardziej rzemieślniczy „Marcel Muszelka w różowych bucikach” Deana Fleischera-Campa, pokazywany dotąd na naszych ekranach jedynie w ramach American Film Festival we Wrocławiu.
- „TO NIE WYPANDA” – reż. Domee Shi. Prod. USA 2022. Disney+, Premiery CANAL+, Rakuten, Player, Chili, Apple TV
Adres URL dla Zdalne wideo
Jednakże w gronie nominowanych przypomniała też o sobie „To nie wypanda”. Miała swą premierę ponad roku temu, obejrzały ją miliony i, choć wizualnie jest dość typową animacją komputerową, stanowi ciekawy przykład oswajania przez popkulturę bólów towarzyszących dorastaniu. Tym razem dziewczęcych.
Cudaczny polski tytuł nawiązuje do wstydliwego traktowania „kobiecych problemów” i „tych trudnych dni”. Oryginalne „Turning Red” ma bowiem na myśli nie tyle krew menstruacyjną, co „panieński” rumieniec, który tu i ówdzie ciągle jeszcze bohaterce towarzyszy, choć przecież taka interpretacja nie wyczerpuje problemów, jakie ten film uruchamia. Bo prócz nośnej metafory wyrażającej gwałtowną transformację psychofizyczną znajdziemy w nim i stadne fascynacje tudzież indywidualne obsesje „wieku cielęcego”, i katalog rodzicielskich błędów, a nawet jeszcze więcej. Nad tym wszystkim unosi się monstrualna czerwona panda, która znienacka budzi się w przepoczwarzającej się trzynastolatce z Toronto, ilekroć ta, pod wpływem burzy hormonów, przestaje się mieścić w swym dziecinnym pokoju, rówieśniczym gronie, we własnej głowie i we własnym ciele.
CO OBEJRZEĆ W WEEKEND: Nowości na VOD poleca co tydzień Anita Piotrowska, krytyczka filmowa „Tygodnika” >>>>
Wymyśliła to Domee Shi, trzydziestotrzyletnia dziś Kanadyjka urodzona w Chinach, zafascynowana japońskim anime. Cztery lata wcześniej zasłynęła krótką animacją „Bao”, również ze studia Pixara i Disneya, gdzie przecierała kobietom reżyserskie szlaki i zdobyła swoją pierwszą nominację do Oscara. Już w tamtym filmie sięgnęła do rodzimej tradycji, tchnąwszy życie w tytułowy chiński pierożek. Podobnie jest w pełnometrażowym „To nie wypanda” – azjatycki rodowód głównej bohaterki, w tym przywiązanie do tradycji, a w szczególności do kultu pramatki, nie stanowi li tylko orientalnego ozdobnika, lecz znacząco wpływa na rozwój fabuły, na wewnętrzną przemianę dziewczynki o imieniu Mei i jej relacje ze światem. Swoją drogą, polscy twórcy o bardziej konserwatywnych poglądach mogliby się od Shi poduczyć, jak w atrakcyjny sposób sprzedać młodemu widzowi tradycjonalistyczny przekaz. Niełatwo bowiem w zwariowanej historii z pierwszą miesiączką w tle pomieścić religijne wierzenia i prawdziwe wzruszenia, szczyptę psychologii rozwojowej czy nienachalnej pedagogiki.
Równocześnie czas akcji to początek tego milenium, epoka jeszcze mocno analogowa, co zapewne oddala problemy Mei i jej koleżanek od ich współczesnych rówieśniczek. Dla kogo zatem jest ten film? Trochę dla wczesnych nastolatków, trochę dla ich rodziców, a po części także dla tych, którzy są ciekawi, w jaki sposób i z jakim skutkiem kino głównego nurtu radzi sobie z towarzyszącymi dorastaniu wybuchami i zwykłymi przypałami.
W tym wypadku, używając boomerskiego już określenia, robi to całkiem spoko, mimo że chwilami zbyt usilnie stara się dogodzić wszystkim, bez względu na wiek, płeć, rasę czy światopogląd, za cenę swej niesfornej ognistoczerwonej włochatości. W efekcie służy bardziej zabawianiu widowni aniżeli terapeutyzowaniu – i szkoda. Wiemy jednak dobrze, że kino familijne, szczególnie w wersji pikselowej, za grube miliony dolarów, to nie po prostu gatunek filmowy, ale pojemna i coraz bardziej rozciągliwa kategoria rynkowa.