Hołd pokoleniom straconym

Mamy więc jeszcze jedną reformę szkolnictwa wyższego: Sejm przegłosował, a prezydent podpisał pakiet stosownych ustaw. Czy przygotowując zmiany w nauce pamięta się o naukowcach?

12.04.2011

Czyta się kilka minut

Zasadnicza zmiana w szkolnictwie wyższym zaczęła się w latach 90. Na zliberalizowanym rynku nauki zaczęły powstawać liczne wyższe szkoły prywatne i niepubliczne, powiększyła się także liczba studentów zaocznych w uczelniach państwowych. Reformy tej dokonało samo środowisko akademickie. Jej koszty ponieśli studenci nie tylko szkół prywatnych i niepublicznych, ale także płacący za swoje studia liczni studenci szkół państwowych. Ich czesne otwarło dodatkowy, znaczący strumień środków finansowych, które zasiliły uczelniane budżety. Bez tych środków, przy całej mizerii dotacji państwowych na naukę i szkolnictwo wyższe, uczelnie by wegetowały.

Reformy, którą obecnie tak się szczycimy (najwyższa liczba studentów wśród krajów europejskich itd.), nie zrobiły więc kolejne rządy. Stworzyły one jedynie dla niej ramy prawne. Reformę zrobiło ówczesne pokolenie trzydziesto- i czterdziestolatków, nauczycieli akademickich, którzy podjęli wykłady na dodatkowych etatach w szkołach prywatnych, realizowali też godziny ponadwymiarowe na studiach zaocznych w soboty i niedziele. Większość podejmowała te zajęcia dla utrzymania przyzwoitego poziomu życia, a czasami nawet wręcz dla przeżycia. Zamieniając się niejednokrotnie w komiwojażerów dydaktyki, zapłacili wysoką cenę osobistą - skutkiem było niejednokrotnie zahamowanie w naukowym rozwoju, w zdobywaniu kolejnych naukowych stopni, ograniczenie badań naukowych i publikacji.

Dziś z wielu stron padają pytania, gdzie są ich rozprawy naukowe, wybitne dzieła. Nie ma ich i niewykluczone, że ich nie będzie.

Pokolenia, które zrobiły reformę szkolnictwa wyższego w Polsce, są wypalone. Nie dotyczy to oczywiście wszystkich - tych, którzy wyjechali za granicę lub jeździli ze stypendium na stypendium; tych, którym materialna sytuacja rodzinna pozwalała na kaprys pracy na jednym etacie, czy tych, którzy poświęcali nauce resztki osobistego życia. Dotyczy jednak większości. Dlatego trudno się zgodzić z opiniami głoszącymi, że życie naukowców jest zbyt wygodne, nie ma ani dyscypliny, ani presji na osiąganie wyników (pisał o tym niedawno Wiktor Osiatyński w "Gazecie Wyborczej").

Oczywiście, jak w każdej grupie społecznej, tak i wśród pracowników naukowych są osoby, które zbyt mało pracują. Wielu jednak, pomimo trudnych warunków życia i pracy (lokalowej ciasnoty, tłumów studentów, wielogodzinnych egzaminów, żmudnej pracy nad ortografią i stylistyką coraz gorzej wykształconych kandydatów na studia, godzin spędzanych w pociągach i samochodach w drodze na inne uczelnie, lawinowo narastającej biurokratyzacji procesu kształcenia), udało się opublikować w kraju i za granicą ważne książki i artykuły. Nie są to jednak pokolenia niezdyscyplinowane, lecz zmęczone. Nie stworzono im warunków naukowego rozwoju.

Urodzili się zbyt późno, żeby odejść, a zbyt wcześnie, by się dostosować do nowych warunków. Nie mieli zbyt wielu możliwości kształcenia się w znajomości języków obcych. Nie jeździli podczas studiów na Socrates/Erasmus. Nie mogli korzystać ze zbyt licznych stypendiów, a gdy je otrzymali, do końca nie wiedzieli, czy dostaną paszport - niejednokrotnie im go odmawiano. Wychowanym przez swych mistrzów w przekonaniu o bezinteresownym posłannictwie nauki i kultury, trudno im zrozumieć, że wiedza i badania naukowe to towar, który ma podlegać rynkowej konkurencji i efektywności.

Nie rozumieją, na czym ma polegać konkurencyjność w nauce. Przecież uczono ich, że w myśleniu nie należy się spieszyć, bo dzieło musi dojrzeć. Hegel pisał, że "Sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu", nie jest zatem ptakiem wyścigowym. Nie rozumieją, dlaczego mają publikować jedynie po angielsku i zamiast twórczo myśleć - produkować punkty. Obawiają się, że są świadkami śmierci klasycznego humboldtowskiego uniwersytetu, który był dotowany przez społeczeństwo. Ten sposób dotacji był bowiem społecznym wyrazem uznania dla znaczenia i wartości samej nauki i kultury, a nie jedynie jej pragmatycznych i technicznych zastosowań. Wszak wartością jest to, co jest wartością samą w sobie, nawet gdy nikt nie chce za nią zapłacić. To nie cena jest bowiem miernikiem wartości.

Rynek nie może więc decydować o tym, co i jak należy myśleć. Przedstawiciele tego pokolenia obawiają się, że ci, którzy nie zostali profesorami tytularnymi, już nimi nie zostaną. Nie spełnią bowiem wymogów ustawy, gdyż nie mają doświadczenia w kierowaniu zespołami badawczymi krajowymi i zagranicznymi. Ich mistrzowie tworzyli szkoły, a nie zespoły badawcze, a ich największe dzieła nie powstały jako wynik pracy zespołowej czy naukowych grantów.

Coraz bardziej obawiają się o poziom wykształcenia swych studentów, którzy mają coraz większe trudności w czytaniu tekstów ze zrozumieniem, w pisaniu zgodnie z zasadami ortografii i stylistyki, nie mówiąc już o znajomości kulturowych kodów. Są zdezorientowani, jak ich kształcić, skoro dla większości z nich uczelnie są pasażami, przez które jedynie przemykają do pracy w kraju lub za granicą, na kolejne fakultety, do wolontariatu, do rozmaitych instytucji, w których praktyki pozwolą im zbudować życiorys pod kątem rynku pracy. Nie mówi się im już bowiem, jak poprzednim pokoleniom, że czas studiów jest czasem wyjętym z życia, koniecznym do zdobycia wiedzy i wykształcenia dla samego siebie, własnego rozwoju intelektualnego i emocjonalnego. Jak mają kształcić ich wiedzę, skoro słyszą, że ci już powinni pracować, aby zdobywać umiejętności.

Zaczyna się nowy etap reform, a może istotna poprawka reform poprzednich. Być może tamte reformy zbyt mocno zliberalizowały rynek szkolnictwa wyższego. Obecna reforma wydaje się poprzednią reformę centralizować, narzucać jednolite standardy wszystkim naukom, sposobom myślenia, mierzenia efektywności naukowych badań i kształcenia studentów. Czy pokolenia, które zrealizowały dawną reformę, staną do tego nowego wyścigu? Czy zmęczone długodystansowym biegiem 20 lat znajdą w sobie potencjał do biegu sprinterskiego? Być może tak, być może nie wszyscy.

Jednak nie przy takich nakładach na naukę. By myśleć i tworzyć nowe ważne dzieła, potrzebna jest przestrzeń wolnej myśli, nieskrępowana w coraz większym stopniu scentralizowaną biurokracją. Potrzebne są takie warunki materialne, które pozwolą uczonym znaleźć czas na naukę i radość tworzenia. By starać się dorastać do poziomu naukowych badań i twórczości uniwersytetów europejskich i światowych, muszą mieć analogiczne w stosunku do nich możliwości. Rozwój nauki wymaga spokoju i czasu.

Reformy jak reformy. Jak poprzednio, znowu zostaną wprowadzone bez pieniędzy. Finansowy makijaż w postaci trzech Krajowych Ośrodków Wiodących w każdej z dyscyplin niczego nie zmieni. Jeszcze bardziej zmarginalizuje pozostałe uczelnie i ośrodki. I tym razem sprawdza się stare powiedzenie Stefana Kisielewskiego: "Od mieszania łyżeczką herbata nie stanie się słodsza".

Może stanie się jednak cud. Nie wiem. Lecz warto złożyć hołd tym pokoleniom nauczycieli akademickich, którzy zapłacili wysoką cenę za poprzednie reformy, a teraz zapłacą ją po raz drugi. W zapale reformatorskim jakoś bowiem o nich zapomniano. Hołd pokoleniom straconym, które urodziły się zbyt późno, by odejść, a zbyt wcześnie, by zrozumieć nową rzeczywistość.

Prof. TADEUSZ GADACZ (ur. 1955 r.) jest filozofem i religioznawcą, profesorem Collegium Civitas.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2011