Herszele, który wziął skrzypce

II wojna światowa. Węgry. Polski dyplomata ratuje z Holokaustu kilka tysięcy istnień. Pamięć o nim przywraca dyplomata izraelski, uparty polski Żyd.

17.11.2009

Czyta się kilka minut

Henryk Sławik / fot. z archiwum rodzinnego Krystyny Sławik-Kutermak /
Henryk Sławik / fot. z archiwum rodzinnego Krystyny Sławik-Kutermak /

Śmierć miał łagodną. Westchnął: - Ładny dzień.

Uśmiechnął się do Miri. Z tym uśmiechem umarł.

Henryk Zimmermann przeżył Henryka Sławika o 62 lata. We wspomnieniach napisał: "Zegar mojego życia wybijał uporczywie: »Tam, gdzie był początek, tam jest zakończenie, ale gdzie zakończenie, tam też nowy początek«".

Spotkania

Dwie fotografie. Jedna z roku 1943, zrobiona w Budapeszcie. Zimmermann, wówczas trzydziestoletni prawnik, patrzy hardo w obiektyw. Wysokie czoło, wąsik, typ amanta z przedwojennych filmów. Druga fotografia - z tego samego okresu. Sławik, po czterdziestce, poseł do Sejmu Śląskiego, PPS-owiec. Postać masywna, twarz dobrotliwa, jak u jowialnych plebanów. Poza skondensowanym, ciężkim spojrzeniem u obu, fotografie nie zdradzają żadnej wspólnoty losu ani czasu. Żadnego początku.

Kiedy jesienią 1943 roku Zimmermann pojawia się na ulicy Geza 5 w Budapeszcie, gdzie mieści się Komitet Obywatelski dla Spraw Opieki nad Polskimi Uchodźcami, Sławika jeszcze nie zna. Przychodzi niezapowiedziany. Zimmermann po latach wyzna: - Jeśli istnieje pierwsze wrażenie, doświadczyłem jego magii. Wiedziałem w ułamku sekundy: porozumiemy się.

Gdy Niemcy napadają na Polskę, w Budapeszcie działa wciąż nasz konsulat, bo między Polską a Węgrami nie ma stanu wojny. Uchodźców traktuje się przyzwoicie.

W październiku 1939 roku na Węgrzech jest już 50-60 tys. polskich obywateli. 10 tys. z nich ma pochodzenie żydowskie - to głównie żołnierze rozbitej armii. Niemieccy dyplomaci wściekają się, bo cała elita Budapesztu zajmuje się Polakami: zbiera dla nich odzież, organizuje przerzut mężczyzn do wojska na Zachodzie. Rzesza żąda likwidacji polskiego konsulatu. W tej sytuacji rząd emigracyjny w Angers postanawia powołać nowe przedstawicielstwo: Komitet Obywatelski. W jego skład wchodzą przedstawiciele najważniejszych ugrupowań przedwojennego Sejmu. Pełnomocnictwo rządu do kierowania placówką dostaje Sławik.

Jest styczeń 1940. József Antall, sprawujący pieczę nad uchodźcami polskimi z ramienia węgierskiego MSZ, uprzedza: - Będzie ciężko. - Niemcy zastrzegli, że wolno pomagać tylko uchodźcom wyznania chrześcijańskiego. Sławikowi nie trzeba tłumaczyć, co to oznacza: walkę o przeżycie polskich Żydów.

Głos

Jeden z nich, Henryk Zvi Zimmermann, z woli matki zwany Herszele, przychodzi na świat w 1913 r. w Skale nad Zbruczem, na Podolu. Jest szóstym, najmłodszym dzieckiem przedsiębiorcy zbożowego. Fotografie rodziców, zmarłych w czasie epidemii cholery, nie zachowały się.

Jedynie głos matki, Pesi, z domu Biterman, w jakiś niepojęty sposób przechowany w pamięci niespełna dwulatka. Pesia śpiewa: "Pan Bóg stworzył chłopczyka, chłopczyk zwał się Herszele, Herszele miał żyć i rosnąć, rosnąć." Głos jest niski, nosowy, równy.

Wychowanie brata przejmuje starsze rodzeństwo. Jest zdolny, popołudniami chodzi do szkoły hebrajskiej, rano do polskiego gimnazjum. Tu uczy się piosenek Hanki Ordonówny. Jedną z nich, do melodii starej ludowej pieśni żydowskiej, żegna go rodzina, gdy opuszcza Podole, by rozpocząć studia w Krakowie. Refren huczy, aż szyby drżą: "Gdy tylko Żydek umie grać, to w świecie nie zginie i szczęście go nie minie, gdy zagra na skrzypcach swych". Skrzypce - symbol trwania - drugie, po głosie matki, dziedzictwo.

Wybucha wojna, Zimmermann działa aktywnie w organizacjach syjonistycznych, współtworzy zalążki ruchu oporu. Przywódcy żydowskiego podziemia lokują go na stanowisku kierownika Opieki Społecznej przy Judenracie; w jej kuchniach i urzędach zbierają się konspiratorzy: żydowscy i polscy inteligenci.

Po tym, jak w lipcu 1943 r. hitlerowcy likwidują krakowskie getto, trafia do obozu koncentracyjnego w Bieżanowie. Jednej nocy, skatowany przez komendanta obozu Amona Goetha, zapada w głęboki, omdlały sen. Słyszy śpiew: "Herszele miał żyć i rosnąć, rosnąć". Głos przebija się przez ciemność, zastyga w jaśniejącej smudze na barakowym suficie. - Raptem ogarnęła mnie jakaś wewnętrzna siła - powie o tej chwili później.

Raz, jak co dzień, pracuje na torach kolejowych poza lagrem. Strażnicy gwiżdżą na robotników, dając sygnał do powrotu. Gęstnieje mgła. Szczekają psy. Naraz to wszystko oddala się, niknie. Zimmermann czołga się przez zarośla w stronę szosy. A głos toruje drogę: "Uciekaj, Herszele, musisz żyć...". Godzinę później staje w drzwiach zaprzyjaźnionego Polaka, członka Żegoty: - Paweł, przerzućcie mnie na Węgry.

Spory

A sytuacja na Węgrzech pogarsza się z dnia na dzień. Niechętny hitlerowcom premier Pál Teleki strzela sobie w głowę. Jego miejsce zajmuje profaszystowski László Bárdossy. Węgierska "dwójka" [kontrwywiad - red.] depcze po piętach Polakom i Węgrom podejrzewanym o działalność spiskową. Z Generalnej Guberni przez zieloną granicę przedziera się coraz więcej Żydów, większość prosto z likwidowanych gett. W jednym z pomieszczeń Komitetu Obywatelskiego powiela się niezliczone ilości modlitwy "Ojcze nasz", żeby ci, co dostają katolickie dokumenty, recytowali ją jak z nut w razie wpadki. We władzach Komitetu wrze, przedstawiciele endecji suszą Sławikowi głowę: ostentacyjne zaopatrywanie w lewe papiery także Żydów o "złym" wyglądzie może skończyć się katastrofą - Niemcy zażądają od Węgrów zamknięcia Komitetu, a wtedy tysiące uchodźców zostaną na lodzie, ucierpi działalność konspiracyjna. Do tej pory Sławikowi udawało się kanalizować nastroje. W "Wieściach Polskich", gazecie dla uchodźców, tłumaczył: "Dla nas każdy uchodźca żydowski jest takim samym obywatelem jak każdy inny. Dzielimy się jednak na dobrych i złych Polaków".

Tymczasem po Budapeszcie grasują już bojówki faszysty Ferenca Szálasiego, wyłapują Żydów. A spory we władzach Komitetu nasilają się. Sławik jest przekonany, że atmosferę mogłyby uspokoić tylko oficjalne instrukcje z Londynu, gdzie z Francji ewakuował się rząd emigracyjny. Nie przeczuwa, że jego życzenie wkrótce się spełni.

Las

A to za przyczyną przeszkody w ucieczce Zimmermanna. Trasa przerzutu wiedzie drogą kolejową do granicy słowackiej, skąd kurierzy górskimi szlakami mają poprowadzić go do celu. Dzień ucieczki jest przejrzysty, kontury beskidzkich szczytów wyraźne. W Rytrze pociąg staje. Zimmermann wygląda przez okno; widzi grupę gestapowców z psami, wsiadają: to obława na uciekinierów. - Zdrętwiałem. Było cicho, jakby czas stanął. I raptem z tej ciszy, z tego bezruchu, wyłania się postać matki, której nie znałem - zda kiedyś relację. - Wiem, że to ona. Nic nie mówi. Trzyma coś w rękach: to skrzypce. Podaje mi je. Pociąg rusza. Już wiem, co mam robić, strach diabli wzięli. Przeciskam się do środkowych wagonów. Na zakręcie skaczę.

Skrzypce z nim.

Rannego w nogę znajduje w lesie oddział partyzantki AK . Las odsłania swe tajemnice: trupy padłych z wycieńczenia uciekinierów. Żywe szkielety tych, co skrywali się wciąż w wyściełanych igliwiem jamach, z oczami, którym głód nadał wyraz metafizycznego oddalenia. Kurierzy relacjonowali: węgierskie straże masowo odsyłają Żydów na Słowację; tu Niemcy ich rozstrzeliwują albo zawracają do Polski, co też oznacza śmierć. Donoszą również o pogarszającej się sytuacji z legalizacją dokumentów w Komitecie. Kurujący ranę Zimmermann głowi się, jak zaradzić eksodusowi deportacji. Pisze list do Ignacego Schwarcbarta, posła do polskiego Sejmu, członka Rady Narodowej rządu w Londynie, swojego przyjaciela. Prosi: niech władze na uchodźstwie wydadzą Delegaturze polskiej (tak często nazywano Komitet) polecenie, aby ratowała polskich obywateli bez względu na ich wyznanie i pochodzenie. Kurier do Londynu z pismem do Schwarcbarta jest już w drodze, kiedy Zimmermann, zaleczywszy nogę, żegna się z partyzantami, by przedrzeć się na Węgry.

Kamuflaż

Gdy pojawia się na ulicy Geza 5, Sławik informuje go: - Otrzymałem instrukcje z Londynu. Są po mojej myśli.

To nowy oręż w dyskusjach wewnątrz Komitetu. Tego dnia w zaciszu jego gabinetu odbywa się rozmowa, która zadecyduje o losach tysięcy Żydów. Sławik przedstawia swój plan: Zimmermann przyjmie półoficjalne stanowisko łącznika między Delegaturą polską a Komitetem Uchodźców Żydowskich, dostanie jego pieczątkę. - Odtąd sam przyjmowałem wszystkich uciekinierów. Wypełniali formularze, a ja potwierdzałem je pieczątką Sławika - zaświadczy po latach Henryk Zimmermann.

Wypadki toczą się coraz szybciej. Jesienią 1943 r. Sławik z Zimmermannem usiłują zaradzić problemowi żebrzących na ulicach dzieci. Są otępiałe z tęsknoty - straciły rodziców podczas ucieczki, nie znają języka, nie mogą szukać schronienia u węgierskich rodzin. Jedynym ratunkiem jest zakamuflowany sierociniec. Spiskowcy wpadają na pomysł: niech nazywa się Domem Dziecka Oficerów Polskich. Tak naprawdę tylko kilkoro z nich to chrześcijanie, ale Komitet potwierdza katolickość całej setki.

Kiedy w sennym miasteczku Vac, w połowie drogi między kościołem a bożnicą, instaluje się sierociniec z podopiecznymi, których wielu ma podejrzany wygląd, mieszkańcy zaczynają węszyć: coś tu nie tak. Ale Sławik podsuwa rozwiązanie. Przy wsparciu hrabiny Erzsébet Szapáry, wpływowej działaczki Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Węgierskiej, sprowadza do Vac nuncjusza apostolskiego Angela Rottę. Ten sieroty oraz mieszkańców błogosławi. Szepty na temat wyglądu dzieci przycichają.

- Wszystkie udało się uratować - potwierdzi po wojnie Zimmermann. - Zanim Niemcy weszli, zostały umieszczone w bezpiecznych miejscach.

Pożegnanie

W wietrzny zimowy dzień Zimmermann i Sławik rozstrzygają o losach nowej ratunkowej operacji "Rumunia". Plan jest przebiegły: ewakuować do Rumunii jak najwięcej polskich i węgierskich Żydów jako polskich katolików, co to niby uciekają z terenów okupowanych przez Sowietów. Akcję ma koordynować sam Zimmermann. Ale przywódcy Komitetu Ocalenia Żydów Węgierskich chcą się upewnić, czy ma ona poparcie Komitetu Obywatelskiego. Bez tego logistyczna część operacji spali na panewce. Sławik potwierdza: - Dam wsparcie.

Wyjmuje z teczki tajny list do szefa Delegatury polskiej w Rumunii, wyjaśnia w nim cały plan i prosi o udzielenie uciekinierom wszechstronnej pomocy.

Kiedy Sławik przekazuje Zimmermannowi sekretne pismo, jego żona i córka, a także on sam, są już na liście osób do aresztowania przez gestapo. Zimmermann wyjeżdża z Węgier w ostatniej chwili przed wkroczeniem Niemców. - Niech pan ucieka - namawia Sławika, gdy wieczorem zagląda do jego gabinetu. - Uciec? - Sławik jest zaskoczony. - I zostawić tysiące ludzi samym sobie?

Żegnają się bez słowa. Nie zobaczą się już nigdy.

Dzięki operacji "Rumunia" ocaleje kilkuset Żydów.

Poszukiwania

Miri Zimmermann, żona Henryka, drobna, dystyngowana, pokazuje fotografie z życia po piekle: Henryk jako burmistrz Hajfy. Tu jako poseł i przewodniczący Knesetu, tu jako ambasador Izraela w Nowej Zelandii. Tu w domu, z córkami. Fotografie odmierzające jakieś początki i jakieś zakończenia. Miri:

- Kiedyś powiedział: "Dopóki go nie odnajdę, nie zamknę tamtych lat".

W życiu po piekle Zimmermann ma jasną wizję ostatecznego rozliczenia się z nimi: odszukać tych, którym zawdzięczał życie. Uhonorować. Rozpytuje o Sławika. Ale przybyszów z Europy Wschodniej nie ma - żelazna kurtyna. Polscy Żydzi w Izraelu dają sprzeczne relacje: jedni mówią, że zamordowany, drudzy, że przeżył. Jest tylko jeden sposób, by to sprawdzić: podróż do Polski.

Rok 1987, system totalitarny w rozsypce. A Zimmermann nigdy nie zrzekł się polskiego obywatelstwa. Decyduje: - Trzeba lecieć do Warszawy.

Ma już 75 lat. Miri, dużo młodsza, wyrusza razem z nim. Pierwsze kroki kierują do Mordechaja Paltzura, ambasadora Izraela w Polsce. O Sławiku nie słyszał. Radzi wystosować pismo do polskiego MSZ. Odpowiedź z ministerstwa jest krótka: nic o kimś takim jak Henryk Sławik nie wiedzą. - Przecież on reprezentował polskie władze! - dziwi się Zimmermann. Niemożliwe, żeby przepadł bez wieści.

Postanawia, że pojadą z Miri do Budapesztu.

Jest nieznośnie upalne południe, gdy Bogumiłowi Dąbrowskiemu, attaché kulturalnemu ambasady polskiej w Budapeszcie, anonsują gościa z Izraela. - Szukam człowieka o nazwisku Henryk Sławik - od razu przystępuje do rzeczy Zimmermann. Dąbrowski: - Przecież on nie żyje.

Dąbrowski wyjaśnił: jego ojciec, też Henryk, współpracował z sekcją oświatową Komitetu. O tym, że Sławik został rozstrzelany w Mauthausen w sierpniu 1944 r., wieść rozeszła się szybko. Więcej nie wie. Kieruje do Instytutu Polskiego, gdzie pracują Węgrzy i Polacy, może są lepiej poinformowani.

W biurze Instytutu wychodzi im na spotkanie młoda kobieta. - Sławik? - pyta z niedowierzaniem. - Oczywiście, że wiem, kto to. Jestem Klara Heii, wnuczka Józsefa Antalla.

Miri: - Podniósł rękę do czoła, jakby sprawdzał, czy nie śni.

Klara Heii: - Dziadek nie żył od 15 lat. Wszyscy w rodzinie wiedzieli, że Sławik ocalił mu życie. Obydwu aresztowało gestapo. Sławika torturowali, żeby przyznał się do współpracy z Antallem w akcji ratowania Żydów. Nie wsypał. Dziadka wypuścili. Tyle wiedziałam. I to, że żona i córka Sławika wróciły do Polski.

Tylko jak odnaleźć dwie osoby w dużym, w dodatku totalitarnym, kraju? Raptem - olśnienie: prasa! Nawet w takim państwie wychodzą gazety, a w nich ludzie zamieszczają ogłoszenia. Jego brzmi tak: "Henryk Zimmermann z Izraela poszukuje pana Sławika, byłego konsula polskiego w Budapeszcie, który dopomógł w ocaleniu wielu Polaków i Żydów".

Ukazuje się 6 listopada 1988 roku w "Przekroju". Niedługo potem Zimmermann dostaje list z Katowic. "Jestem żoną Henryka Sławika" - czyta pierwsze zdanie.

Medal

Jadwiga, wdowa po Sławiku, złapana kilka tygodni wcześniej niż mąż, przeszła Ravensbrück. Zmarła w 1993 r. Krystyna, ich córka, bardzo do ojca podobna, po aresztowaniu rodziców tułała się po węgierskich wsiach, aż ją po wojnie odnalazł Antall, a potem matka. Zmarła w 2007 r.

Tak wspominała spotkanie z Zimmermannem w 1988 r.: - To było nierzeczywiste. W PRL był na ojca zapis, bo należał do antykomunistycznego nurtu PPS. Nauczyłyśmy się kochać go w ciszy, nielegalnie. A tu naraz pojawia się w naszym mieszkaniu człowiek, który mówi o nim z największym szacunkiem. Nie półszeptem, nie aluzjami. Zakazane przestało być zakazane.

Natychmiast po powrocie z Polski Zimmermann składa w Yad Vashem wniosek o nadanie Sławikowi tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.

Miri Zimmermann: - Chciał, żeby Antall i Sławik dostali medale tego samego dnia, ale to okazało się niemożliwe. József Antall junior, pierwszy premier Węgier po upadku komunizmu, medal dla ojca odebrał oddzielnie.

Listopad 1990 r. Jerozolima, Yad Vashem. W Sali Pamięci Bohaterów ścisk. W tłumie ocaleni z sierocińca Vac, z dziećmi, wnukami. Śpiewają kantorzy i gdzieś tam pod rozświetlonym sufitem błąka się nosowy głos Pesi Biterman. Grają skrzypce. A on, Henryk Zimmermann, przemawia: "Dziś, my, którzy przeżyliśmy Holokaust w Polsce, pamiętamy o Henryku Sławiku, odznaczając go pośmiertnie za umożliwienie nam przetrwania piekła".

Na odwrocie fotografii ojca, podarowanej Zimmermannowi, Krystyna napisała: "Wielkiemu Przyjacielowi mojego ukochanego Ojca, jedynemu, który pamięć o nim tak pięknie przechował".

- Nie rozumiem Polaków - zwykł mawiać Zimmermann. - Mają takiego bohatera, a się nim nie chwalą. - Kiedy w 1997 roku ukazuje się jego wspomnieniowa książka "Przeżyłem, pamiętam, świadczę", ma 84 lata. Stawia w zakończeniu kropkę nad "i" - działalności Sławika poświęca cały rozdział. Dopiero wtedy zaczyna się życie po życiu polskiego bohatera.

Do śmierci w 2006 roku Zimmermann szuka w Polsce i za granicą sponsorów chętnych do zainwestowania w film o Sławiku, taki na miarę "Listy Schindlera". Bezskutecznie.

- Ale gdzie zakończenie, tam nowy początek - pociesza się Miri, składając fotografie. Jest pewna, że Herszele lobbuje na ten cel w zaświatach.

W dniach 19-20 listopada Centrum Badań Holokaustu UJ odbędzie się seminarium poświęcone Henrykowi Sławikowi w 65. rocznicę jego śmierci.

Elżbieta Isakiewicz jest autorką książki o Henryku Sławiku "Czerwony ołówek", wyd. NWP 2003.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2009