Herbatka z androidem. Recenzja filmu „Yang”

W „Yangu” zaparzanie herbaty lub jedzenie pałeczkami ramenu staje się nie mniej istotne od dywagacji na temat galopującej technologii i jej roli w naszym codziennym życiu.

25.04.2022

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu „Yang” / LINDA KALLERUS / MATERIAŁY PRASOWE COURTESY A24
Kadr z filmu „Yang” / LINDA KALLERUS / MATERIAŁY PRASOWE COURTESY A24

Nad problemem „ducha w maszynie” kino pochyla się często i od dawna, tworząc przy okazji dzieła daleko wykraczające poza science fiction: „2001: Odyseję kosmiczną” (1968) Stanleya Kubricka, „Łowcę androidów” (1982) Ridleya Scotta, „Oną” (2013) Spike’a Jonze’a czy „Ex Machinę” (2014) Aleksa Garlanda. W filmie „Yang” gatunkowy sztafaż raz jeszcze skłania do filozoficznego namysłu, ale posłużył również – wizualnie i emocjonalnie – do stworzenia wyjątkowego świata, w którym zamieszkały razem „ludzkie aspiracje i alienacje”.

Kogonada, amerykański reżyser pochodzący z Korei Południowej, jest niekwestionowanym mistrzem ­wideoesejów. Ze swadą opowiadał w nich, co łączy „Romę” z „Ludzkimi dziećmi” i „Grawitacją” Alfonsa Cuaróna, ale także o balecie dłoni i „mowie” drzwi w twórczości Roberta Bressona czy o krzątaninie i kontemplacji u Yasujirō Ozu – to na cześć jego scenarzysty o nazwisku Kogo Noda obrał swój pseudonim. Filmowa erudycja i wyjątkowy zmysł estetyczny dają o sobie znać, ilekroć Kogonada staje za kamerą, czy w debiutanckim „Columbusie” (2017), czy w nowym serialu „Pachinko”, nakręconej z czułością rodzinnej sadze o kilku pokoleniach koreańskich imigrantów w USA (do obejrzenia na ­Apple TV+). Istotną rolę odgrywa w nich zawsze przestrzeń, architektura, dom jako miejsce i zarazem pojęcie.

W ostatnim filmie tytułowy Yang (Justin H. Min) to przedstawiciel nowego gatunku zwanego techno sapiens, „kulturowy brat” zakupiony przez amerykańską rodzinę dla adoptowanej z Chin córeczki. Mała Mika poznaje dzięki niemu język mandaryński oraz wyimki z rodzimej tradycji, a przy okazji znajduje przyjaciela, z którym spędza czas pod nieobecność bardzo zapracowanych rodziców. Kiedy mechanizm sterujący Yanga ulega nieodwracalnemu uszkodzeniu, dziewczynka pogrąża się w rozpaczy – Yang zdążył stać się częścią tej rodziny, wszyscy razem brali też udział w wirtualnym konkursie tanecznym. Tymczasem ojciec Miki, Jake (dobra rola Colina Farrella), szuka ratunku dla mechanicznego syna.

Mógłby oddać go do muzeum archiwizującego wewnętrzne życie zużytych robotów, ale nielegalnie udaje mu się otrzymać dostęp do banku pamięci Yanga. Podczas projekcji jego „filmu życia” przed Jakiem otwiera się sekretny świat androida. A że był on nabytkiem z drugiej ręki, miał swoją historię i jednocześnie prehistorię. Jake podąża owym tropem. Po drodze okazuje się, że również dla jego żony Kyry (Jodie Turner-Smith) przedwcześnie wygasły robot był kimś ważnym.

Na podstawie opowiadania „Saying Goodbye to Yang” („Pożegnanie z Yangiem”) Alexandra Weinsteina powstała opowieść, która w innych rękach łatwo zabrnęłaby w rejony technofobii bądź sinofobii. Chiński kontekst gra w filmie istotną rolę, nie tylko dekoracyjną. Jake posiada małą herbaciarnię i kamera chętnie zatrzymuje się na herbacianych rytuałach. Uliczna moda przyszłości ma w sobie wyraźnie panazjatycki sznyt, nie mówiąc o gastronomii i wystroju wnętrz. Ale przecież Yang mógł zostać zaprojektowany do czegoś więcej niż bycie prywatnym ambasadorem dalekowschodniej kultury. Jako kupiona okazyjnie „chińska podróbka” może nosić w swojej czarnej skrzynce oprogramowanie szpiegujące. „Cud, że Yang nie przywlókł ze sobą jakiegoś wirusa komputerowego czy innego covida-19” – pisze z przekąsem krytyk Martin Tsai.

Jednakże zarówno problem etnicznej tożsamości, jak i aspekt korporacyjnej inwigilacji staje się tutaj drugorzędny. Gdy Jake wędruje nocami po konstelacjach pamięci androida, gdy obsesyjnie przeszukuje, przesuwa i zatrzymuje jej okruchy, nie jest to już film o potencjalnym zagrożeniu ani o domniemanym człowieczeństwie, choć Yang miał swoje skryte pragnienia i kolekcjonował motyle. Oglądamy raczej historię o tym, ile wniósł on w życie tej rodziny, wcale nie tak idealnej jak na wspólnej fotografii.

Czyli oglądamy film bardziej o nas aniżeli o nich. Bardziej o osobliwości ludzkiego świata niż o tej technologicznej, która w wizji Kogonady staje się jedynie przymglonym zwierciadłem. „Yang”, wyróżniony na festiwalu Sundance za oryginalne spojrzenie na technologię, fascynuje nie tyle intelektualnym błyskiem, bo pod tym względem bywało już na ekranie ciekawiej. Przed nami kino niespokojnych nastrojów i tłumionych emocji, a efekt ten osiąga Kogonada za pomocą intensywnego obrazu, szczególnie scenografii zasysającej naszą uwagę w każdym niemal ujęciu. Dodajmy: scenografii z lekka tylko futurystycznej, albowiem reżyser rozmyślnie ucieka od typowej dla s.f. zimnej sterylności.

Kamera kontempluje obcym spojrzeniem wnętrze domu Jake’a i Kyry, jakby był on dopiero co oswojonym organizmem albo podejrzanie przyjazną planetą, wyizolowaną z chaosu panującego na zewnątrz, w odwiedzanych przez zdesperowanego Jake’a rupieciarniach i serwisach naprawy. Obiektyw zatrzymuje się na wygodnych sprzętach, gładkich, acz ciepło oświetlonych powierzchniach, na pustych miejscach, i rejestruje zatrzymany w miejscu czas. Postacie sprawiają wrażenie sztucznie spowolnionych i uspokojonych, częściej zresztą rozmawiają z monitorami czy mikrofonami aniżeli z innymi żywymi ludźmi. Jeśli cierpią na jakieś deficyty, pozostają one nienazwane. Łatwo się ich jednak domyślić, aczkolwiek żałoba po Yangu może z początku wydawać się jedynym problemem mieszkańców nowego wspaniałego świata, w którym uprzywilejowane rodziny żyją sobie w dobrobycie tudzież w wieloetnicznej i ekologicznej harmonii. Respektuje się tutaj wszelki indywidualizm i nawet w samochodach hoduje się rośliny.

Na tle innych tytułów z serii „czego nauczył mnie android” wyróżnia się „Yang” wyeksponowaniem wątku pamięci. Podczas jej wyświetlania bohaterowie dowiadują się z pozornie przypadkowych kadrów, kim tak naprawdę byli dla właściciela owych wspomnień. Aż się prosi, by uruchomić wtedy własną wyobraźnię i zapytać, jak wyglądałaby moja „czarna skrzynka”. Co pozostałoby na zawsze ze strumienia obrazów pochwyconych w ciągu całego życia? W czyich bankach pamięci ostałby się mój ślad?

Ten pośmiertny, nieprzefiltrowany zapis działa jak filiżanka – lub raczej czarka – aromatycznej herbaty. Zaparza się bez pośpiechu, drażni usta swoją melancholią i smakuje czymś bliżej nieokreślonym, lecz koniec końców, w przeciwieństwie do innych dystopii, działa pobudzająco. ©

YANG (After Yang) – reż. Kogonada. Prod. USA 2021. Wkrótce w kinach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 18-19/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Herbatka z androidem