Grzech nieodkupiony

Im historia nowsza, tym mniej empatii, argumenty stają się coraz bardziej znajome, coraz lepiej słychać język gazet. Jak łatwo się domyślić, nie uważam tego za sukces pisarza.

04.07.2011

Czyta się kilka minut

/rys. Mateusz Kaniewski /
/rys. Mateusz Kaniewski /

Ambicje Bronisława Wildsteina są ogromne, ponad miarę jego talentu, a może ponad możliwości współczesnej prozy. Autor "Czasu niedokonanego" nie potrafi myśleć i pisać jak Żeromski i nie osiąga tego poziomu intensywności duchowej, charyzmy i pracy sumienia, na jaki wspięło się kilku mistrzów sprzed mniej więcej wieku.

Jednak w odróżnieniu od dużej części literatury współczesnej Wildstein nie boi się wielkich apetytów, bierze na siebie zadanie wyjątkowo ciężkie, jakby chciał udowodnić, że literatura, jeśli tylko mocno chce, to nadal potrafi powiedzieć i osądzić właściwie wszystko. Ambicja wykonania rzeczy uważanych za niewykonalne godna jest uwagi.

"Czas niedokonany" dotyczy mniej więcej stulecia. Początki opowieści sięgają lat poprzedzających wybuch I wojny światowej, epizody kończące powieść zahaczają o sprawy aktualne. Intencja jest więc czytelna - osadzić problemy znane z "Doliny nicości", czyli poprzedniej książki Wildsteina, w uzasadniającej je przeszłości. Chodzi o to, by publicystyczny, doraźny charakter "Doliny" znalazł dopełnienie w rozległej perspektywie historycznej, zbierającej wątki i motywy kluczowe, najboleśniejsze i ciągle kontrowersyjne.

Poglądy na Polskę dzisiejszą, tam wyrażone z polemiczną zaciekłością, tutaj mają objawić i udowodnić swe zakotwiczenie w doświadczeniach XX wieku. W rezultacie Wildstein próbuje do jakiegoś stopnia przekroczyć linie, oddzielające światopoglądy partyjne, dąży do skomplikowania schematów myślowych, uchodzących niesłusznie za idee.

Wieczna sprawa

Powieść zaczyna się od sportretowania starego Broka, który pośród okolicznej ludności uchodzi za mędrca, uzdrowiciela, człowieka dobrego, nieuznającego różnic między swoimi a Polakami. Jednym i drugim niesie bezinteresowną pomoc. Sąsiad.

Aż pewnego razu: "- Bić Żydów! - zawył ktoś ze środka gromady. Drugi obcy, tuż za tym, który mierzył się z Baruchem spojrzeniem, zrobił krok, unosząc nieco kłonicę, jakby okrążyć chciał gospodarza. Baruch odwrócił się do niego, a człowiek z drewnem w ręce zatrzymał się. I wtedy ktoś ze środka gromady, może kobieta, bo cienkim, babskim głosem wrzasnął: - Skończyć z Żydem bogobójcą! Zabić! - Gruda twardej ziemi walnęła w okno i słychać było brzęk rozbitej szyby. Przez moment jeszcze nikt się nie ruszył. - Wtedy drzwi domu otwarły się i żona gospodarza z dzieckiem na ręce wypadła na zewnątrz, wołając rozpaczliwie: - Baaruch!

Brok odwrócił się gwałtownie. - Doba, wracaj! - zdążył krzyknąć, gdy ten, który usiłował go obejść, poderwał kłonicę i oburącz walnął Żyda w skroń. W nagłej ciszy słychać było lepkie mlaśnięcie, Baruch nie zdążył nawet upaść, gdy ten, który stał przed nim, walnął go drągiem w twarz i oboma butami wskoczył na jego rzucające się na ziemi ciało. Tłoczyli się, żeby dosięgnąć go kijem albo butem. Dobijali jak psa pod budą, który usiłował urwać się z łańcucha i kilku z drągami go dopadło. Krzyk wypełnił obejście. Krzyczała Doba, która rzuciła się do męża, słychać było krzyk dziewczynki, wybiegającej z domu za matką, ale wszystko zagłuszyło wołanie: - Bić Żydów! - spoza którego wydobywał się straszny skowyt psa.

Kije wbijały w ziemię nieruchome już ciało Barucha. Jeden z gromady z całej siły kopnął w miejsce, gdzie była jego głowa. - I co ci pomogło, żeś rozmawiał z Bogiem?! - zazgrzytał kopiący. - Co?!".

Mord był wprawdzie inspirowany przez policyjnych sługusów, lecz trudno uznać to za usprawiedliwienie irracjonalnej podłości, niczym niesprowokowanego napadu okrucieństwa.

Ocalałe dzieci Broka dostaną się pod pieczę stryja, tajemniczego aferzysty na międzynarodową skalę, który zadba o ich wykształcenie. Chłopcy rozbiegną się po Europie, służąc nauce i polityce. Najzapalczywszy z nich przystanie do czekistów, by gorliwie, najstraszniejszymi metodami krzewić rewolucję. Po latach zrozumie błąd, ucieknie na Zachód, swych dni dożywać będzie w strachu i poczuciu zupełnej moralnej katastrofy.

W świecie ocalałych Żydów, ocalałych nie tylko z Zagłady, lecz także z wielu opresji na mniejszą skalę, a przecież wykreowanych przez tak samo potworną nienawiść, strach będzie odtąd uczuciem nieodłącznym. Sączący się wolno lęk i gwałtownie atakująca panika, cień i sztych, powód do istnienia prawie niewidzialnego i równie silna przyczyna stawania po stronie co bardziej radykalnych pomysłów na nowy, oby tylko "nie taki" świat. Źródło oportunizmu i postaw bohaterskich.

Żydowskość jest u Wildsteina nieoswojona. XX wiek brutalnie przerwał procesy wzajemnego wrastania w siebie Polaków i Żydów, ustalania jakiegoś modus vivendi współobecnych kultur, obu nacjom narzucił scenariusze w podobnym zakresie dramatyczne, lecz zarazem głęboko różne, odstające od siebie i mimo upływu powojennych dziesięcioleci niedające się uzgodnić. Oba mają charakter nieomal kosmiczny, nieprzetłumaczalny, bo jaką myślą ogarnąć plan wyniszczenia lub wręcz eksterminacji dwóch spokrewnionych przez tradycję narodów, zadomowionych w Europie, skłóconych, ale i coraz częściej wzajemnie się szukających?

Wildstein bezpośrednio nie odpowiada na pytanie, czym jest doświadczenie żydowskie w XX wieku, lecz pokazuje jego chcąc nie chcąc odczuwaną osobność. Z podobnie osobnym doświadczeniem polskim działają one na siebie odpychająco. Nie istnieje bowiem wspólnota krzywd, upokorzeń, lęków. Nie ma z nich wyjścia jednakowego dla wszystkich, nie ma słów, za których pomocą można uwolnić się - gremialnie, jednorazowo - od żalu za utraconym, ciężaru pamięci czy niepokoju o jutro. To są zawsze wysiłki jednostkowe, przynoszące nieznany, niepewny skutek.

Zuzanna i Benedykt, centralne postacie książki, cierpią z powodu formacyjnych opowieści, które za nimi stoją. Ona, Polka o chłopskim rodowodzie, romantyczka, zobowiązana przez wspomnienie ojca udręczonego przez UB, a potem ze względu na brata, aktywistę Solidarności, który zginął w niejasnych okolicznościach, szuka historii, chcąc jej sprostać. On - Żyd, potomek Żydów ukamienowanych przez chłopów, zabitych w getcie, zagazowanych, zaszczutych, zwiedzionych przez utopie i własne majaki unika historii, nie wierząc w szansę silniejszego wpłynięcia na jej kształt.

Ona boi się, że nie sprosta wzorcowi polskiej patriotki, on chciałby, żeby sprawy potoczyły się - choćby tylko tym razem - inaczej niż dotąd, rzekomo bardziej racjonalnie, etapami, z zachowaniem reguł bezpieczeństwa. Naiwne marzycielstwo skazuje Zuzannę na klęskę, nawet na śmieszność, których nic nie wynagrodzi, ostrożny realizm Benedykta także nie przyniesie mu niczego dobrego. Przegrywają oboje, Zuzanna szlachetnie, mimo że anachronicznie, Benedykt pospolicie.

Ich małżeństwo cierpi - a cierpienie to, wywołane przez długotrwały rozkład jest w powieści czymś ważnym i sugestywnie pokazanym - nie tylko z powodu niezgodności przekonań politycznych i różnic temperamentów, poważnych, lecz niekoniecznie przesądzających o fiasku ich związku, lecz także za sprawą dystrofii uczuć motywowanej przez wspomniane już upokorzenia i odmienny styl reagowania na nie. Kolizje żydowskości z polskością, objawiające się nawet w sytuacji braku uprzedzeń, wydają się czymś szczególnie trudnym do zrozumienia. Argumenty socjologiczne czy psychologiczne zawodzą, jakby nic innego, tylko zło przeszłości w ledwo zmienionej postaci działało nadal, przeszłości za ciasnej, by pomieścić wszystkie nasze, żydowskie i polskie klęski, więc rozpychającej się w czasie teraźniejszym, zatrutej i trującej.

Tę wiwisekcję polsko-żydowskiej rany trzeba zapisać Wildsteinowi na plus.

Brudne dziedzictwo

Im historia nowsza, tym mniej empatii, narracje się upraszczają, argumenty stają się coraz bardziej znajome, coraz lepiej słychać język gazet. Jak łatwo się domyślić, nie uważam tego za sukces pisarza. Wolałbym, żeby to on dyktował polityce, a nie polityka jemu. Byłoby lepiej, gdyby w powieściopisarzu nie dało się poznać, nie za łatwo, publicysty, zagończyka, którego zadanie polega na podniecaniu doraźnych sporów. Gdyby pomógł, także sobie, uwolnić się z diabelskiej alternatywy "my - oni". Jej diabelstwo polega na unieważnieniu samodzielnego decydowania, promocji moralnego lenistwa, na myleniu bierności z lojalnością, prostactwa z bezkompromisowością. Pewnego rodzaju "grzeczność", będąca środkiem kontestacji tego stanu rzeczy, nie ma nic wspólnego z brakiem poglądów czy niezdolnością do oceny otaczającego świata. Jest próbą uciszenia zgiełku i zastąpienia go przez rozmowę.

Mimo zastrzeżeń przyznaję, że Wildstein to zadanie rozumie. Rozumie, że jest ono równocześnie szansą i stara się oglądać rzeczywistość mniej zaciekłym okiem, w rozleglejszym kontekście, z uwzględnieniem czynników pozapolitycznych. Pojawiają się postaci znane z "Doliny", np. Bogatyrowicz, lecz przedstawione łagodniej, "grzeczniej". Mówiąc w skrócie: ponieważ fundament podziałów został lepiej zarysowany, to w rezultacie służąca im retoryka traci na brutalności.

Pisarz nie byłby z tego stwierdzenia zadowolony. Jego celem nie jest bowiem "grzeczność" ani w zaproponowanym przeze mnie, ani w żadnym innym sensie. Chyba nawet gardzi nią, boi się jej układności, podejrzewa o złe intencje, a przynajmniej o rozmywanie racji. Jej formom przeciwstawia dzikość, nieprzystępność, niezrozumiały upór. Tak jak Zuzanna.

Po 1989 roku pracuje w niedużym piśmie, uważanym za organ oszołomów, którzy - niepogodzeni z kompromisem, jaki legł u podstawy wolnej Polski - odmawiają jej akceptacji i oskarżają o różne przewiny. Odzyskana wolność prawie wcale nie przypomina wolności, dla której poświęcali się wraz z całą masą ludzi jeszcze niedawno tworzących Solidarność, ruchy obywatelskie, podziemie wydawnicze, to wielkie marzenie o czystości zasad, na jakich oprze się w przyszłości kraj. Jednak przyszłość zjawiła się dość nagle, mówiąc "sprawdzam" - czy stać nas, żeby nie przyjąć hojnych darów rynku, transformacji, uwłaszczenia, prywatyzacji, niepowtarzalnych okazji do wybicia się, awansu, zaspokojenia próżności, zbliżenia z władzą, rozszerzenia wpływów? Kim jesteście naprawdę?

Wnioski z wielkiej przemiany nie były budujące: zwykli ludzie nie mieli wyboru, lecz elity opozycji błyskawicznie zblatowały się z komuną, która utraciwszy władzę polityczną, zyskała inną, potężną - ekonomiczną. Zaczęły się wspólne rządy naiwnych ugodowców, cynicznych karierowiczów i patentowanych łajdaków, a prawda o tym stanie rzeczy została skutecznie zablokowana. Zatryumfowała rzekoma normalność, uzasadniona - jak zawsze - przez intelektualnych prestidigitatorów w rodzaju profesora Kleina, pamięć o ideałach i wartościach tak ważnych jeszcze przed paru laty podlegała notorycznemu wyszydzeniu.

Zuzannie łatwo byłoby dołączyć do nowej elity, ma pośród niej wielu wysoko postawionych znajomych, jednak nie chce czy nie próbuje tego uczynić. Starzejąca się, opuszczona, znerwicowana, nadużywająca alkoholu, żałosna ciotka rewolucji. Podejmowane przez nią działania lustracyjne łatwo zlekceważyć, jej pretensje do prawdy zdają się pochodną frustracji.

Przyznać trzeba, że Wildstein uczciwie zarysowuje możliwość takiej interpretacji, dbając przy tym, aby ocena III RP nie dała się do niej zredukować. Obsesyjność, namolność, swoista brzydota jej krytyków nie oznacza, że sama krytyka nie zasługuje na potraktowanie serio. Nowa Polska jest dogłębnie skażona przez starą, zmarnowane zostały zasoby wartości obudzonych po Sierpniu, zawiedziono oczekiwania mas społecznych, toczy się proces coraz powszechniejszej demoralizacji. Słuszność jest po stronie Zuzanny, nawet jeśli trudno to sobie wyobrazić.

Powieść (nie)partyjna

Świat jest niedoskonały, tak, ale co z tego wynika? Czy wynikają z tego jakieś wnioski polityczne?

Wildsteinowi nie chodzi o niedoskonałość wpisaną w naturę rzeczy, lecz o błąd założycielski, ściśle polityczny, popełniony przez konkretnych ludzi z niewątpliwą premedytacją, a przy tym zamaskowany, skryty za fasadą postępu, utopiony w oceanie słów na temat braku innego rozwiązania i jednocześnie etycznej wyjątkowości polskiej transformacji. Przeszliśmy cało przez próg oddzielający ustroje, jakże niewiele za to płacąc - sprawiedliwością, prawdą. Zdaniem pisarza, przyjęcie tych warunków było błędem, gdyż rozciągnięte na pokolenia koszty przełomu są wprost niewyobrażalne. To słabość, krzywda, spsienie, stany trudno uleczalne...

Choć zazwyczaj nie podzielam jego opinii, to nie myślę jej krytykować, nie jest bowiem ani absurdalna, ani szczególnie odkrywcza. Jednak chwile, kiedy wydaje mi się, że tkwi w niej ziarno słuszności, są chwilami wielkiej samotności, również obywatelskiej - nie ma komu zaufać, na kogo głosować. Najpierw pojawia się bezsilność, a zaraz potem - przeciw bezsilności - literatura, tudzież piesze wycieczki, muzyka poważna, czerwone wino. I nie jest to żadne pięknoduchostwo, jak twierdzą niektórzy adwokaci literatury zaangażowanej, niefrasobliwie powołujący się na Stanisława Brzozowskiego, lecz przeświadczenie, że czyny literatury w niczym nie przypominają czynów partyjnych.

Poprzednia powieść Wildsteina była czynem partyjnym, nowa w o wiele mniejszym stopniu, ale i tak po przeczytaniu jej wiemy, powinniśmy wiedzieć, kogo poprzeć w nadchodzących wyborach.

I o to mam do Bronisława Wildsteina jako pisarza, podkreślam - jako pisarza, żal. Krytyk współczesności, zwłaszcza wpatrzony w Żeromskiego, robiący aluzję do Tomasza Manna, inspirowany zapewne przez Michela Houellebecqa nie agituje za partią, która tę skażoną polską rzeczywistość miała sposobność po wielokroć budować i psuć. Konkretność prawdy, a nie jej rozmydlona uniwersalność, na czym jak rozumiem zależy pisarzowi, wymaga od niego powściągliwości, gdyż w przeciwnym razie wpadnie wraz ze swym czytelnikiem w spiralę na wskroś trywialnych spostrzeżeń i nędznych ripost, w rodzaju - "a jeden mój dawny kolega obudził się pewnego dnia jako prawicowiec, bo poprzedniego dnia nie udało mu się zrobić kariery wśród liberałów, nie sprawdził się również jako lewicowiec, nie przyjęli mu tekstu do »Wyborczej«, drugi zaś...". Rolą powieści nie jest ogłupianie czytelników, nawet jeśli sami o to proszą i są gotowi za to nagradzać. Nawiasem mówiąc, partyjność opłaca się, a bezpartyjność nie. Dowodem na to jest wątła recepcja znakomitej niepartyjnej, choć w jakiejś mierze politycznej powieści Zbigniewa Kruszyńskiego "Ostatni raport".

Przeklęte problemy

Mimo to ogłupiać nie należy, zwłaszcza jeśli ma to być Wielka Powieść (?) - panorama, epopeja, synteza, podejmująca zagadnienia najtrudniejsze.

"Czas niedokonany" stara się być Wielką Powieścią Polską, na podobieństwo Wielkiej Powieści Amerykańskiej (np. "Grona gniewu", "Przeminęło z wiatrem", "Wielki Gatsby"). Porusza się w kręgu przeklętych problemów - Polacy a Żydzi, charakter narodowy, romantyzm versus pragmatyzm, sens wolności wobec sensu prawdy i "sensu sensu", spór o III RP (zrodzoną z ducha oportunizmu), ambiwalencja zmiany i trwania nakładająca się na dychotomię ofiary i podłości.

Niektóre sugestie Wildsteina dają do myślenia. Dzieje się tak, kiedy żydostwo definiuje jako lęk przed stygmatyzacją i przezroczysty indywidualizm, a polskość jako lęk przed bezimiennością i neurotyczny heroizm. Ciekawie, a nawet przejmująco pokazuje stopniowy, niesłychanie męczący uwiąd miłości Zuzanny i Benedykta, te wszystkie mikrourazy, zadraśnięcia i rany, które zniszczyły tkankę żarliwego kiedyś uczucia.

Trudno nie zauważyć, że Polska Wildsteina jest raczej rodzaju żeńskiego, bo też kobiecość to dla niego bezcenny moralny instynkt, synonim życia, wspaniała suwerenność, która nie musi uciekać od tradycji, czy uciekać się do jakichś ideologii. Zuzanna nie przeżywa konfliktu roli Polki-Patriotki i kobiety na wskroś niezależnej, podczas gdy perwersyjna Monika, erotyczna przyjaciółka Adama Broka, jest dość groteskowym produktem współczesnych wynaturzeń.

Z kolei męskość, którą - idąc śladem powieści - określić można jako dialektyczne uwikłanie w rozum i los, nie jest wybitnym polskim atutem. Znajduje się w odwrocie, traci charakter, mocna zaś wydaje się tylko pod postacią draństwa. Dominują słabeusze, cynicy, oportuniści, relatywiści, nihiliści, libertyni, amatorzy życia ułatwionego, stronnicy cywilizacji śmierci. Oni to głównie odpowiadają za marność naszego świata.

Są to motywy interesujące, lecz za mało ich na wielką powieść. W utworze brak autorskiego języka, idiomu, choćby stylistycznego wigoru. Nuży obracanie się w polu ogólnikowych skojarzeń z realizmem, czasami niezgrabne dekoratorstwo. Porównanie powieści o Brokach do powieści o Budenbrokach nie mogło więc wypaść pomyślnie: Mann odkrył prawdę o mieszczańskim społeczeństwie Lubeki, przenicował je, ukazał na nowo, poruszył gatunek, otworzył nieznane perspektywy przed prozą swojej epoki (1901); Wildstein raczej odtwarza, powtarza, zamyka. Grzęznąc w dychotomiach, nie zdołał nakreślić innego politycznego portretu ostatnich lat niż dychotomiczny.

Mimo wszystko szanuję aspiracje pisarza. Zacytowana na początku scena mordu, dokonanego na Baruchu i jego bliskich, ilustruje poziom trudności, jakie przed sobą postawił. Zrozumieć zło, które zrodziło tę śmierć, i następne, i w końcu naszą małość, to robota nieomal z góry skazana na klęskę. Nieomal? Na pewno? Znaki zapytania są w tym wypadku wystarczającym powodem do pisania.

Bronisław Wildstein "Czas niedokonany", Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2011.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2011