Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Bo czas mam ściśle wyliczony. Bo mam terminy i zobowiązania, których muszę dotrzymać. Bo ileś tam osób prosi o rozmowę, o pomoc, i ileś czeka na pomoc, ale o nią nie prosi. Życie z roku na rok jest gęściejsze. Albo raczej - ciaśniej zabudowane. Człowiek coraz częściej zgadza się robić rzeczy niemożliwe. To znaczy: niemożliwe w tym terminie i w tym kształcie. "Co u ciebie?". "Dużo pracy. Nie wiadomo, w co ręce włożyć". "To dobrze". No niby dobrze, fakt. Tylko jak, u licha, sprawić, żeby nie uciekło nam to, co najważniejsze? Żeby np. rozmowy z dziećmi nie ograniczały się do odpytywania, co w szkole, i przypominania o obowiązkach. Dużo pracuję w domu. Łączę dom z pracą. Niestety, jest to coraz trudniejsze. Kiedy piszesz, oganiasz się przed całym światem. Dzieci (te młodsze) przychodzą się przytulić, a ty myślisz tylko o tym, że tekst jeszcze nieskończony, list niewysłany, decyzja niepodjęta. W końcu dopada was grypa i już wiesz, że z niczym nie zdążysz.
Ale zdarzają się też rzeczy dobre. Niespodzianki. Kiedy w Krakowie trwał Kongres Kultury Polskiej, na którym (jeśli wierzyć relacjom z drugiej ręki) na przemian biadolono i prężono muskuły, przeczytałem dwie dobre polskie powieści: "Taksim" Andrzeja Stasiuka i "Wtajemniczenia" Michała Komara. Różni je wszystko, no może poza niechęcią do grepsu, do literackiego "luzactwa" i do literatury ostentacyjnie "uwspółcześnionej". Stasiuk jakby zebrał do kupy wszystko, co go do tej pory interesowało, i równocześnie to przekroczył: już nie jest tak nachalnie metafizyczny, raczej ostrożny, zostawiający więcej inicjatywy czytelnikowi. Niby sceneria ta sama: miejsca dobre, żeby umrzeć, ale niedobre, by żyć; ludzie przegrani lub o krok od przegranej, słabi i równocześnie kuszeni do heroizmu; rzeczy, które się zużywają i zużyć nie mogą... A jednak coś, mam wrażenie, się zmieniło. Czy w nostalgii i metafizyce Stasiuka było dotąd za dużo (niezamierzonego?) cynizmu? Czy teraz jest więcej współczucia? A może to po prostu lepsza robota literacka: zdania oczyszczone, staranniejsza kompozycja, lepiej narysowani bohaterowie?
Komar z kolei zrobił powieść intelektualną, dał materiał do przemyśleń, nie zapominając wszakże o tym, by poglądy przepuścić przez ciało i krew. Jego powieść - z pozoru artystowska, usytuowana z dala od naszych dzisiejszych targowisk - w gruncie rzeczy wkracza w sam środek ożywiających je dyskusji. Czego tam nie ma: przy wykwintnie zastawionym stole rozmawia się o Sofoklesie, Heglu, Szestowie, ale tak naprawdę o tym, na czym oprzeć porządek naszego świata, o ciążeniu historii, o zmieniającej się moralności. Chciałoby się, powiada autor, pisać swój los na czysto. Cóż, kiedy możemy tylko na brudno, stale coś kreśląc, poprawiając i tak zbliżając się do zrozumienia. Udała się Komarowi powieść niezależna, wymagająca, ale też angażująca czytelnika - bez schlebiania mu, krygowania się i "ideolo".
Nareszcie wstaję z grypy. Trwała tyle, ile kongres. Trzy dni mam do tyłu. Ale może nie tak całkiem. Hej, gdzie są dzieci?