Groza wojny, smak świata

Michał Giedroyć: NA KRAWĘDZI KRATERU - historie nieopowiedziane umierają wraz z ich świadkami - a o tylu sprawach bano się u nas mówić i nie można było pisać! Tym większą wartość ma każdy fragment ocalonej pamięci. Cóż dopiero, gdy ktoś umie opowiadać tak jak Michał Giedroyć.

14.09.2010

Czyta się kilka minut

"Na krawędzi krateru", opowieść o dramatycznym losie wpisującym się w wojenne dzieje Polaków, ma pewne cechy wyjątkowe. Autor, urodzony w 1929 roku, od osiemnastego roku życia mieszka w Anglii. Tam założył rodzinę, wtopił się w angielskie społeczeństwo, odniósł sukces zawodowy. Po angielsku też napisał wspomnieniową książkę; jej polska edycja jest niemal równoczesna z oryginałem.

Podwójność to nie tylko formalna - arcypolska, a trochę też litewsko-białoruska biografia przedstawiona została z iście angielską powściągliwością i dyskretnym poczuciem humoru. Brak zbędnego patosu tym mocniej wydobywa - tam gdzie trzeba - dramatyzm, a równocześnie lepiej pozwala wczuć się w sytuację dziesięcioletniego chłopca, którego stabilny, uporządkowany świat nagle rozsypuje się w gruzy, dorastanie zaś jest zarazem testem zdolności adaptacyjnych czy po prostu siły przetrwania.

Potomek litewskich rodów Połubińskich i Giedroyciów, syn Anny z Szostakowskich i Tadeusza Giedroycia, prawnika i senatora II RP, dzieciństwo spędził w klasycystycznym dworze w Łobzowie na północny wschód od miasteczka Dereczyn, na terenie dzisiejszej Białorusi. Majątki Łobzów i sąsiadujący Kotczyn, zrujnowane przez wojnę i złe zarządzanie, zostały przez Annę i Tadeusza podniesione z upadku i w chwili wybuchu kolejnej wojny znajdowały się w niezłym stanie. Stosunki zaś między polskim dworem a białoruską wsią były na tyle dobre, że gdy 17 września 1939 r. wkroczyła Armia Czerwona, mieszkańcy Łobzowa ocalili życie "wrogom ludu" i póki mogli, wspomagali ich materialnie.

20 września 1939 r. Giedroyciów uwięziono. Anna z dziećmi wkrótce wyszli na wolność; Tadeusz pozostał w więzieniu. Przeniesiony do Mińska, torturowany, został zamordowany tuż po rozpoczęciu wojny niemiecko-sowieckiej. Jego żona, dwie córki i syn znaleźli schronienie najpierw w Dereczynie, potem w Słonimie, w kwietniu 1940 r. deportowano ich do północnego Kazachstanu. W rok po zawarciu układu Sikorski-Majski, latem 1942 r. przedostali się do Azji Środkowej, a stamtąd z armią Andersa do Teheranu. Na początku 1944 r. Michał wstąpił do Junackiej Szkoły Kadetów w Palestynie, którą ukończył latem 1946. Jego matka i siostry mieszkały już wtedy w Bejrucie. Latem roku następnego wyruszył do Anglii na studia. 1 sierpnia 1947 statek "Empire Ken" wpłynął do portu. "Mglisty poranek w dokach Southampton był początkiem reszty mojego życia" - pisze Michał Giedroyć, kończąc w tym miejscu swoją książkę.

Tyle suche streszczenie, które niewiele daje. Wielką bowiem siłą tej opowieści są szczegóły. Autor równie żywo umie oddać klimat szczęśliwego dzieciństwa, jak i lat tułaczki, życie dworu na Nowogródczyźnie, jak i bytowanie na kazachskim stepie. Pięknie portretuje swoją niezwykle dzielną matkę i innych bliskich, ukochaną nianię Marteczkę, szlachetnego Rodiona Samojłowa - gospodarza chaty nad jeziorem Kubysz. Chłopców z sowieckiej szkoły i kolegów-kadetów.

Wrażliwy na konkret, na zapachy, kształty i kolory (choć przyznaje się do częściowego daltonizmu), łączy perspektywę dziecięcej pamięci z wiedzą dojrzałego człowieka, a przy tym erudyty. Oglądamy przeszłość zarazem z bliska i z dystansu: opis krochmalonych fartuszków Marteczki i futrzanego kołnierza jej płaszcza sąsiaduje z genealogią Giedroyciów, zapamiętanemu obrazowi Łobzowa towarzyszy dygresja na temat litewskich dworów i pałaców, a wspomnienie wędrówki przez Azję Środkową i Bliski Wschód każe przywołać postać Aleksandra Wielkiego i greckie nazwy rzek Amu-daria i Syr-daria. "Jako doświadczony historyk, Giedroyć potrafi połączyć obserwacje nastolatka z refleksjami dojrzałego analityka wydarzeń" - zauważa we wstępie Norman Davies. Dodajmy, że okazuje się przy tym dobrym pisarzem. A przekład Michała Ronikiera jest jak zwykle znakomity. (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, ss. 438.)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej