Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Na krawędzi krateru", opowieść o dramatycznym losie wpisującym się w wojenne dzieje Polaków, ma pewne cechy wyjątkowe. Autor, urodzony w 1929 roku, od osiemnastego roku życia mieszka w Anglii. Tam założył rodzinę, wtopił się w angielskie społeczeństwo, odniósł sukces zawodowy. Po angielsku też napisał wspomnieniową książkę; jej polska edycja jest niemal równoczesna z oryginałem.
Podwójność to nie tylko formalna - arcypolska, a trochę też litewsko-białoruska biografia przedstawiona została z iście angielską powściągliwością i dyskretnym poczuciem humoru. Brak zbędnego patosu tym mocniej wydobywa - tam gdzie trzeba - dramatyzm, a równocześnie lepiej pozwala wczuć się w sytuację dziesięcioletniego chłopca, którego stabilny, uporządkowany świat nagle rozsypuje się w gruzy, dorastanie zaś jest zarazem testem zdolności adaptacyjnych czy po prostu siły przetrwania.
Potomek litewskich rodów Połubińskich i Giedroyciów, syn Anny z Szostakowskich i Tadeusza Giedroycia, prawnika i senatora II RP, dzieciństwo spędził w klasycystycznym dworze w Łobzowie na północny wschód od miasteczka Dereczyn, na terenie dzisiejszej Białorusi. Majątki Łobzów i sąsiadujący Kotczyn, zrujnowane przez wojnę i złe zarządzanie, zostały przez Annę i Tadeusza podniesione z upadku i w chwili wybuchu kolejnej wojny znajdowały się w niezłym stanie. Stosunki zaś między polskim dworem a białoruską wsią były na tyle dobre, że gdy 17 września 1939 r. wkroczyła Armia Czerwona, mieszkańcy Łobzowa ocalili życie "wrogom ludu" i póki mogli, wspomagali ich materialnie.
20 września 1939 r. Giedroyciów uwięziono. Anna z dziećmi wkrótce wyszli na wolność; Tadeusz pozostał w więzieniu. Przeniesiony do Mińska, torturowany, został zamordowany tuż po rozpoczęciu wojny niemiecko-sowieckiej. Jego żona, dwie córki i syn znaleźli schronienie najpierw w Dereczynie, potem w Słonimie, w kwietniu 1940 r. deportowano ich do północnego Kazachstanu. W rok po zawarciu układu Sikorski-Majski, latem 1942 r. przedostali się do Azji Środkowej, a stamtąd z armią Andersa do Teheranu. Na początku 1944 r. Michał wstąpił do Junackiej Szkoły Kadetów w Palestynie, którą ukończył latem 1946. Jego matka i siostry mieszkały już wtedy w Bejrucie. Latem roku następnego wyruszył do Anglii na studia. 1 sierpnia 1947 statek "Empire Ken" wpłynął do portu. "Mglisty poranek w dokach Southampton był początkiem reszty mojego życia" - pisze Michał Giedroyć, kończąc w tym miejscu swoją książkę.
Tyle suche streszczenie, które niewiele daje. Wielką bowiem siłą tej opowieści są szczegóły. Autor równie żywo umie oddać klimat szczęśliwego dzieciństwa, jak i lat tułaczki, życie dworu na Nowogródczyźnie, jak i bytowanie na kazachskim stepie. Pięknie portretuje swoją niezwykle dzielną matkę i innych bliskich, ukochaną nianię Marteczkę, szlachetnego Rodiona Samojłowa - gospodarza chaty nad jeziorem Kubysz. Chłopców z sowieckiej szkoły i kolegów-kadetów.
Wrażliwy na konkret, na zapachy, kształty i kolory (choć przyznaje się do częściowego daltonizmu), łączy perspektywę dziecięcej pamięci z wiedzą dojrzałego człowieka, a przy tym erudyty. Oglądamy przeszłość zarazem z bliska i z dystansu: opis krochmalonych fartuszków Marteczki i futrzanego kołnierza jej płaszcza sąsiaduje z genealogią Giedroyciów, zapamiętanemu obrazowi Łobzowa towarzyszy dygresja na temat litewskich dworów i pałaców, a wspomnienie wędrówki przez Azję Środkową i Bliski Wschód każe przywołać postać Aleksandra Wielkiego i greckie nazwy rzek Amu-daria i Syr-daria. "Jako doświadczony historyk, Giedroyć potrafi połączyć obserwacje nastolatka z refleksjami dojrzałego analityka wydarzeń" - zauważa we wstępie Norman Davies. Dodajmy, że okazuje się przy tym dobrym pisarzem. A przekład Michała Ronikiera jest jak zwykle znakomity. (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010, ss. 438.)