Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Grażyna Auguścik, bez wątpienia najlepsza polska wokalistka jazzowa, potrafi bodaj wszystko. Od liryzmu do awangardy; od bezwzględnie sprawdzających śpiewaczkę standardów, wykonywa-
nych jedynie z fortepianem, do parafraz utworów ludowych. Od przejmujących fraz, chwytających od razu słuchacza (za) egzystencję, po skomplikowane roboty studyjne. Jej najnowszy album, nagrany na żywo, można by uznać za podsumowanie, takie jednak, które jawi się zarazem jako nowa jakość. Auguścik przypomina różne muzyczne tradycje i fascynacje, na nowo je przepracowując. W efekcie powstaje dzieło z wyraźnym stylistycznym piętnem, łączące przecież te wspomniane przed chwilą wielości.
Nie bez znaczenia pozostaje użycie do rejestracji w miarę skromnej technologii. Swoista surowość dźwięku (oczywiście, mowa tu o odpowiednio wysokim poziomie nagraniowym) jest estetycznie sfunkcjonalizowana: Auguścik i jej muzycy zwracają uwagę, że nie idzie tu o efekty i popisy, lecz muzyczne dzianie się, do którego zaprasza się słuchacza. Nie jest to płyta dla ubogich uchem.
Grażynie Auguścik towarzyszą: Jarek Bester na akordeonie, John McLean na gitarze, Zach Brock na skrzypcach, Matt Ulery na kontrabasie i Jon Deitemeyer na perkusji. 12 sierpnia 2006 r. nagrano ich występ w chicagowskim klubie Green Mill. Już zestaw instrumentów jest wcale oryginalny, aczkolwiek (przypomnę) nie idzie tu o to, by dźwięki dziwiły się sobie. Owszem, poszczególni muzycy, zwłaszcza Bester
i McLean, także Brock - mają swoje solówki. Zasadniczo jednak celem wokalistki i jej zespołu jest uzyskanie dźwięku syntetyzującego, lecz nie stopliwego, zmiennego, żywo reagującego na innowacje głosu podążającego za nim; dźwięku, który wspomaga śpiew, czasem dążąc do upodobnienia, kiedy indziej łącząc się przez kontrast. Choćby krótkie, spontaniczne duety Auguścik z poszczególnymi instrumentami świadczą o znakomitym wzajemnym zrozumieniu, o przemyśleniu intencji liderki i dobrym wyczuciu.
Na początek piosenka Billie Holiday "Don't Explain": wokalistka i zespół rozgrzewają się i próbują w trakcie, liderka zaczyna nieledwie od melodeklamacji. Po chwili lekko zakręca melodię, dochodzą do niej delikatne, pojedyncze plamki gitarowych akordów i też subtelne pociągnięcia skrzypiec. Potem muzycy grają sami, na zmianę przejmując prowadzenie. Kiedy liderka powraca, jej śpiewanie jest wzmocnione także przez to, co zespół zdziałał podczas jej milczenia. A to wszystko to dopiero początek.