Gra o Białoruś trwa nadal

Mariusz Maszkiewicz w białoruskim więzieniu, marzec 2006 r.

20.02.2007

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: - Białoruś deklaruje chęć ocieplenia relacji z Europą, w tym i z Polską. Mówił o tym Aleksander Łukaszenka w wywiadach, takie deklaracje miał składać ambasador Białorusi w Polsce. Czy to puste słowa, czy warte uwagi?

MARIUSZ MASZKIEWICZ: - Politycy w Europie, którzy nie mieli kontaktu z białoruską władzą, interpretują jej słowa po europejsku. Przeżyłem już kilka fal "ocieplenia" i trudno mi uwierzyć w szczerość obecnych zapewnień Łukaszenki. Gdyby chciał nawiązać kontakt z Zachodem, wysłałby jasny sygnał. A tak mamy ogólne sformułowania wygłaszane do zachodnich dziennikarzy, którzy tworzą z nich niejasne deklaracje polityczne.

Pamiętam podobne zjawisko w 1999 r., kiedy to Mińsk zechciał zmienić klimat wokół Białorusi. Obiecywano powołanie doradcy prezydenta do spraw dialogu z opozycją, przygotowywano okrągły stół itp. Ówczesny minister spraw zagranicznych Urał Łatypow przymilał się do ambasadorów zachodnich w Mińsku, a urzędnicy niższego szczebla deklarowali gotowość do dialogu. I wszystko po to, by Łukaszenka mógł pojechać na szczyt

OBWE do Stambułu. Udało mu się tam złapać Billa Clintona na korytarzu, w drodze do toalety, i uścisnąć dłoń. Być może Clinton nie do końca nawet wiedział, co to za wąsaty człowiek, spieszyło mu się przecież gdzie indziej... Ale białoruscy fotoreporterzy byli na miejscu i propaganda odniosła sukces. W koło mówiono, że Waszyngton potępia reżym, a tu proszę: Clinton ściska dłoń Łukaszenki. Białoruskie media państwowe przekonywały, że Łukaszenka jest partnerem dla USA.

Jednocześnie w tym samym 1999 r. na Białorusi w niewyjaśnionych okolicznościach zginęło trzech ważnych polityków opozycji. Dziś także represje wobec opozycji zaostrzają się. To pokazuje, że wszelkie deklaracje to taktyczne zagrywki i należy je przyjmować ostrożnie.

Rosja groźna, ale...

- Wtedy prezydentem Rosji był schorowany Borys Jelcyn, którego miejsce wcześniej chciał zająć sam Łukaszenka. Dziś - po siedmiu latach rządów Władimira Putina - Łukaszence przychodzi bronić resztek niezależności gospodarczej Białorusi. Może jego zaniepokojenie o byt państwowy Białorusi jest szczere?

- Białorusini od lat alarmują, że ich państwo jest zagrożone. Problemem jest brak własnej odpowiedzialności za losy kraju. Inaczej mówiąc, nikt za nich tego zadania nie wykona, potrzebna jest silna mobilizacja i skuteczność przy użyciu wewnętrznych mechanizmów politycznych. Ktoś z zewnątrz nie może być gwarantem; to naród białoruski musi być podmiotem tych procesów. Łukaszenka wydaje się grać niepodległością w swoich interesach i dlatego jest to niebezpieczne.

- O zagrożeniu niepodległości mówi też opozycja. Jej lider, Aleksander Milinkiewicz, wystosował niedawno list do Łukaszenki, w którym prosi o wspólną obronę interesów państwa.

- Zagrożenie w rzeczywistości polega na tym, że Rosja zbyt głęboko weszła w struktury państwa białoruskiego. To nie nowość. Już ekipa Jelcyna próbowała traktować Łukaszenkę na zasadzie: a masz tu te swoje kołchozy i problemy socjalne. Tym się zajmuj, a my zajmiemy się resztą, czyli utrzymaniem baz wojskowych, kontrolą kluczowych elementów gospodarki. Dlatego rozumiem zaniepokojenie opozycji i rozumiem apele Milinkiewicza, w tym jego ostatni list do Łukaszenki. To ważny gest polegający na pokazaniu Białorusinom, że są rzeczy ważniejsze niż ich wewnętrzne spory i walka z reżymem.

Jeśli więc opozycja mówi o obronie niepodległości, to ma na myśli całe dobro państwa - w tym bazy wojskowe i gospodarkę. W pewnym sensie tu się schodzą drogi opozycji i Łukaszenki. Tylko że inne są tego przyczyny. Łukaszenka chce mieć nad wszystkim kontrolę i wpływ na gospodarkę, bo z tym się wiążą jego dochody. Zasłaniając się interesem Białorusi, myśli o własnym interesie.

Natomiast opozycja mówi o ochronie interesów państwa w szerszej perspektywie - o majątku narodowym, magistralach tranzytowych, kluczowych przedsiębiorstwach, zakładach przetwórstwa ropy naftowej, kopalniach soli potasowych itd. Chodzi o elementy państwa, które są synonimem niepodległości, a jest obawa, że przejmą je Rosjanie.

Łukaszenka broni swego. Gdy przyciśnięty odsprzedał Rosjanom zakłady piwowarskie w Mińsku, zatrzymał złotą akcję i grając nią, zmuszał Rosjan do wyłożenia 20 mln dolarów na pakiet socjalny dla przedsiębiorstwa. Nie spełnili warunków, to ich wygonił po dwóch latach. Takich popisowych numerów było kilka. Dlatego Rosjanie są na niego wściekli.

- Zatem Łukaszenka straszy Rosją na wyrost?

- Dla niego z Moskwy płynie dziś inne zagrożenie. On boi się kontaktów opozycji z Rosją. Kiedy w Moskwie na jakiejś konferencji czy spotkaniu padnie nazwisko białoruskiego polityka opozycji, władze w Mińsku są wściekłe. Łukaszenka boi się, że Kreml szykuje nowy projekt polityczny, gdy wysyła sygnał, że na miejsce Łukaszenki może postawić kogoś innego.

- Czy Łukaszenka w Rosji ma jeszcze czego szukać?

- Jak pamiętamy, na początku prezydentury prowadził aktywną kampanię polityczną na poradzieckim terytorium. Chciał zasiąść na "kremlowskim tronie". I w latach 1996--97 to nie było nierealne. Miał pieniądze i czuł wiatr w żaglach. Był politykiem liczącym się na arenie rosyjskiej. Inwestował w tamtejsze media, w rosyjskich gubernatorów i polityków.

Rok 1999 r. przyniósł jednak kryzys gospodarczy na Białorusi. Łukaszenka potrzebował kredytów i wsparcia Moskwy. Jeszcze po przyjściu Putina Łukaszenka przejawiał tendencje mocarstwowe. Próbował ograć Putina przy pomocy tzw. integracji. Chciał przetrwać okres scentralizowanej władzy w Rosji i wrócić do gry w innej konstelacji. Jednak druga kadencja Putina dobiega teraz końca i nic nie wskazuje, by Łukaszenka mógł plan zrealizować. Badania socjologiczne pokazują, że jego popularność w Rosji jest znikoma. Tak więc efekty tych wszystkich zabiegów są dziś marne. Skończyło się na rozpaczliwej obronie interesów gospodarczych i osobistych atakach na Putina, w stylu: "sprzedali ZSRR".

- Może karta się odwróci w 2008 r., gdy skończy się kadencja Putina?

- Nowy przywódca Rosji musiałby być politykiem znacznie słabszym od Putina. A na to się nie zapowiada. Łukaszenka prawdopodobnie będzie miał jednak inne zmartwienia. Musi zadbać o utrzymanie swojego państwa w ryzach. Być może w tym celu zacznie tworzyć partię władzy. Tego nigdy na Białorusi nie udało się zrealizować. Rolę partii władzy pełni podległa Łukaszence administracja. To w nią inwestował, a lojalność aparatu gwarantuje mu siłę. Jest typem "macho", twardziela, który umie krótko trzymać urzędników i pilnować, aby byli mu posłuszni. Otwartym jest pytanie, jak długo Białorusini będą akceptować tak anachroniczny system.

Interesy Łukaszenki

- Partia polityczna może oznaczać konieczność podzielenia się władzą.

- Dlatego są i inne formy jej utrzymania. Łukaszenka od samego początku starał się budować silny układ gospodarczo-klanowy. Najpierw był to pomysł zakładania firm współpracujących z Rosją. Handlowano alkoholem i innymi towarami akcyzowymi. Potem zaczął się handel ropą. Rosjanie sami oferowali Białorusi współpracę. By handlować bronią z państwami objętymi embargiem, firmy rosyjskie chowały się za plecami Łukaszenki i dzieliły się z nim częścią zysku. Łukaszenka pośrednio upłynniał nie tylko rosyjską broń, ale też iracką ropę, w ramach programu "ropa za żywność". Wiadomo o jego kontaktach gospodarczych z Miloszewiciem i innymi dyktatorami. Wszystkimi tymi transakcjami kierowali ludzie Łukaszenki. System pozyskiwania funduszy działa też wewnątrz państwa. Na przykład w zamówieniach publicznych. Tam nie ma wolnych przetargów. Zamówienia wykonują firmy należące do ludzi związanych z prezydentem. To gwarantuje lojalność z ich strony. Łukaszenka myśli zatem w kategoriach "państwo to ja" - jestem właścicielem wszystkiego, także obywateli i nawet ta obrzydliwa opozycja też jest moją własnością.

Widać to było, gdy mówił o Aleksandrze Kazulinie: ja wyciągnąłem cię ze śmietnika. Wymyłem, ubrałem, nakarmiłem, a ty jesteś taki niewdzięczny. Byłeś nielojalny, to teraz siedź w więzieniu. Były premier Michaił Czyhir opowiadał mi kiedyś, jak popadł w niełaskę u Łukaszenki. Pewnego dnia zorientował się, po powrocie do domu, że zniknęła cała urzędowa zastawa stołowa, a zamiast niej w szafkach leżą jakieś stare fajansowe skorupy.

- Z utrzymaniem władzy zawsze wiąże się problem przekazania jej w odpowiednim momencie i odpowiedniemu następcy.

- W tym scenariuszu kluczowa rola przypada starszemu synowi Łukaszenki, Wiktorowi. Przywódca Białorusi widzi już perspektywę roku 2011, kiedy będzie musiał przekazać władzę, bo nie da się jej trzymać w nieskończoność. Na następcę musi wyznaczyć osobę, która zapewni mu ochronę i dożywotni immunitet. Dotyczący tak fizycznego bezpieczeństwa, jak i majątku. Lokowanie syna w strukturach władzy pozwala wysnuć wnioski, że Łukaszenka w ogóle nie myśli o rozmowach z opozycją. Jego interesy są zupełnie gdzie indziej niż opozycji.

- W liście do Łukaszenki Milinkiewicz powołuje się na swoje kontakty międzynarodowe. Twierdzi, że może pomóc przełamać izolację międzynarodową kraju. Tylko co oprócz słów otuchy może dziś Europa zaoferować Białorusi? Przecież nie członkostwo w UE ani miliardy dolarów inwestycji.

- Oferta Europy jest czytelna. Została przekazana w specjalnym posłaniu w końcu ubiegłego roku. I nie są to puste deklaracje. To doświadczenie kilkunastu lat drogi państw środkowoeuropejskich do struktur unijnych. Białorusini sami mogą się przekonać jak na integracji korzystają sąsiedzi - Litwa i Łotwa. To programy pomocowe dla firm, realizacja projektów socjalnych, pomoc w rozwijaniu infrastruktury. Pomysłów jest cała masa, ale nie zakładają one ochrony prywatnych interesów prezydenta.

- Ale ta pomoc nie zrekompensuje podwyżki cen rosyjskiego gazu i ropy, która nieuchronnie czekałaby Białoruś przy zmianie kursu na prozachodni.

- Kalkulacje białoruskich ekonomistów, nawet rządowych, są optymistyczne. Mówią oni, że jeśli zreformuje się gospodarkę, to podwyżki cen na ropę i gaz nie będą takie straszne. Jeśli Białoruś zwiększyłaby kooperację z Zachodem - nawet gdyby było to tylko podwykonawstwo, przykładowe szycie płaszczy dla włoskich firm - to wyjdą na swoje. A przecież w tym kraju jest armia zdolnych inżynierów, techników gotowych do "skoku technologicznego". Reforma rolna to kilka aktów prawnych, dużo łatwiej stworzyć od nowa system farmerski niż w Polsce. Zresztą jest przykład sąsiadów. Nawet Ukraina płaci więcej za gaz i daje sobie radę.

Z kim rozmawiać?

- No tak, ale jeśli jest tak, jak Pan mówił wcześniej i Łukaszenka nie ma ochoty na żaden dialog z opozycją, to oferta Milinkiewicza pozbawiona jest sensu.

- Propozycja Milinkiewicza jest politycznie dobrym posunięciem. Błędem opozycji było, że cały czas odwoływała się tylko do swoich zwolenników. To elektorat rosnący, ale ciągle ograniczony. Milinkiewicz wyszedł poza ten krąg i próbuje nawiązać kontakt z ludźmi obojętnymi, a nawet z częścią elektoratu Łukaszenki. Nie myśli tylko, jak wyjść z trzytysięczną demonstracją na ulice, tylko jak dotrzeć do ludzi wspierających system. Dowodzi tym samym, że nie jest marginalnym graczem. A że szanse na dialog są marne... Z drugiej strony, w Polsce przed 1989 r. też wydawało się nierealne, że opozycja dogada się z władzą.

- Na razie Milinkiewicz ma ten problem, że jego przywództwo opozycji jest na Białorusi kwestionowane. W Polsce mówimy o nim: lider opozycji, ale przywódcy białoruskich partii opozycyjnych by się z tym nie zgodzili.

- W czasie ostatniej kampanii prezydenckiej Milinkiewicz stał się twarzą Białorusi dla Zachodu. To olbrzymi atut. Białoruś była widziana do tej pory jako kraj bez alternatywy: Łukaszenka i długo, długo nic. Milinkiewicz to pierwszy człowiek rozpoznawany na zewnętrz. Wie, że to jest jego atut, i używa go. Pokazuje ludziom Łukaszenki, że w świecie niekoniecznie jeden prezydent musi się liczyć.

Jednocześnie międzynarodowa pozycja Milinkiewicza wzbudza zazdrość części opozycji, bo udało mu się to, co nie udało się innym. Więc pojawiają się zarzuty, że budując swoje struktury korzysta z działaczy innych partii, że wręcz ich podbiera. Ale to są ich sprawy. Polska jako sąsiad musi mieć od białoruskich polityków jakieś hasło, które ich jednoczy. Mówiąc wprost: chcemy się dowiedzieć, o co im chodzi. Czy chcą orientować się tylko na Moskwę, czy iść w kierunku Europy i budowy społeczeństwa obywatelskiego. Jeśli wybierają drogę europejską, to nam jest obojętne, czy robi to Milinkiewicz, czy przywódca komunistów Siarhiej Kaliakin. Jestem z Milinkiewiczem zaprzyjaźniony od lat i cenię go. Ale Polska nie może współpracować tylko z nim.

- Ale na Białorusi mamy wręcz wolną amerykankę. Aż ciśnie się na język pytanie o powagę tych ludzi. Teraz znowu Milinkiewicz odmawia udziału w pracach koalicji opozycjonistów. Nie ma sposobu, by pomóc im zakończyć wewnętrzne spory?

- Rozumiem Milinkiewicza. Jego irytacja i wycofanie się z Kongresu to sprzeciw wobec pewnych form aktywności niektórych liderów partii. Milinkiewicz jest potrzebny całej opozycji  i odwrotnie. To nie jest człowiek, który wycofa się z aktywności. Idealną byłaby sytuacja, gdyby w najbliższych wolnych wyborach naród białoruski  mógł wybrać liderów, jakich chce. Na razie przygotowania do Kongresu Sił Demokratycznych wywoływały zastrzeżenia. Trudno sobie wyobrazić w pełni demokratyczne procedury w inwigilowanym i kontrolowanym przez policję polityczną ruchu społecznym.

Chcemy rozmawiać z liderami białoruskimi i wytłumaczyć, że nie oczekujemy od nich stuprocentowej jedności ani monolitu ideowego, bo nie w tym rzecz. To ma być - w demokratycznej Białorusi - pluralistyczne społeczeństwo z wielopartyjnym systemem. Ale dziś muszą się trzymać razem, bo gołym okiem widać, jak ktoś ich od wewnątrz rozbija i skłóca. Chcemy zatem otrzymać jeden komunikat dotyczący spraw zasadniczych. Chodzi o wizję Białorusi w Europie, jej relacji z Polską, sąsiadami i Unią Europejską. Chcemy wiedzieć, co mamy robić, aby nasza pomoc była efektywna i nie służyła partykularnym interesom.

Prezentów nie dajemy

- Czy zatem Polska przymierza się do korekty swojego zaangażowania na Białorusi? Które z form pomocy przynoszą efekty, a które nie?

- Z pewnością musimy stworzyć trwały system pomocy rozwojowej, niezależny od bieżącej polityki. Obecna forma pomocy rozwojowej liczy sobie zaledwie rok. Te pieniądze się pojawiły, ponieważ UE wymaga, by część funduszy przeznaczać na pomoc krajom trzecim, ale także dlatego, że ministrowie obecnego rządu doszli do wniosku, iż skoro chcemy wzmacniać procesy demokratyczne w krajach byłego ZSRR, to musimy mieć do tego konkretne narzędzia. Tak robią kraje zachodnie w rejonach, w których mają jakieś interesy, zobowiązania albo więzi historyczne.

Pieniądze, które pojawiły się w ubiegłym roku, stworzyły nową sytuację. Są podmioty zdolne w imieniu państwa albo na zlecenie państwa polskiego realizować pewne elementy strategii pomocowej. Uruchomione zostały konkursy i okazało się, że część projektów jest trafiona, a część nie. Dlatego zaproponowałem, by zwrócić się do organizacji pozarządowych z prośbą o postulaty pod adresem tegorocznych i przyszłorocznych programów pomocowych. W MSZ pracuje nad tym sprawny i kompetentny zespół.

Jeśli chodzi o Białoruś, chcemy, by projekty były realizowane w trzech obszarach. Po pierwsze media: projekt telewizji satelitarnej dla Białorusi, który jest na finiszu, projekty radiowe, w tym Radio Racja, projekty związane z internetem i prasą. Wspieranie wszelkich działań umożliwiających docieranie z rzetelną informacją do jak największej rzeszy ludzi.

- Polska zaangażowała się w projekt satelitarnej Telewizji Białoruś. Czy nie ma obaw, że Łukaszenka poradzi sobie z antenami satelitarnymi, tak jak swego czasu zlikwidował osiedlowe sieci internetowe, podporządkowując sobie w znacznym stopniu to medium?

- Owszem, są na Białorusi funkcjonariusze, którzy chcieliby upodobnić ten kraj do Korei Północnej. Ale Białorusini mają jeszcze kilka "luksusów", jakich nie mieli w czasach ZSRR. Paszport, niewielki obszar prywatnej działalności gospodarczej i dostęp do mediów. Wszystko inne jest pod kontrolą, więc może być i tak, że władza sięgnie i po te obszary swobód. Są tam rozważane prawne rozwiązania uniemożliwiające np. opozycji wyjazdy zagraniczne. Dlatego mogę sobie wyobrazić zakaz posiadania anten satelitarnych. Pytanie tylko o cierpliwość społeczeństwa.

Zrobiliśmy szczegółowe badania dotyczące zakresu oddziaływania telewizji satelitarnej. Wiemy, że ponad 7 proc. gospodarstw domowych posiada anteny satelitarne i ta liczba gwałtownie rośnie, bo sieci kablowe są coraz bardziej cenzurowane. Ludzie kupują anteny, bo chcą mieć większy zasięg odbioru różnych programów, nie tylko rozrywki. Władza dużo by zaryzykowała, pozbawiając ich tego.

- Wróćmy do innych form pomocy.

- Drugi obszar to programy stypendialne. Najważniejszy jest Program Kalinowskiego dla studentów, ale on już przeszedł pod opiekę MEN. Natomiast w ramach pomocy rozwojowej będziemy też wspierać środowiska naukowe i artystyczne. Przygotowywane są projekty dla przyszłej administracji, aby umiała korzystać z nowoczesnych, w tym europejskich, form zarządzania.

Trzeci obszar to pomoc represjonowanym. Po to, by ludzie mogli wyjść z zaklętego kręgu zależności od władzy państwowej. Na Białorusi sprzeciw oznacza przecież utratę mieszkania, pracy, studiów. Chcemy wspierać uwięzionych, prześladowanych i ich rodziny. Chcemy pomóc wypracować mechanizmy, by wyzwolić wewnętrzną solidarność, a nie oczekiwanie na prezenty z zagranicy. To jest ważny aspekt, który dobrze rozumiemy, mając za sobą doświadczenie PRL-u.

- Czy rząd Polski zadowolony jest ze współpracy z białoruską opozycją? Czy jesteśmy w stanie weryfikować jej pracę?

- W demaskowaniu skandali finansowych w opozycji najbardziej zainteresowane jest KGB. Propaganda pokazuje, że białoruskim opozycjonistom tak naprawdę zależy na własnych korzyściach. Przy rozpisywaniu konkretnych konkursów, na przykład dotyczących wspierania mediów lokalnych, możemy weryfikować, na co idą pieniądze. Coś jest albo tego nie ma. Na ile to jest efektywne, to oczywiście kwestia dyskusji. Czy gazetka o nakładzie 500 egzemplarzy, wydawana raz na tydzień, ma jakiś wpływ? Czy działacze opozycji rzeczywiście rozdają ją ludziom, czy wyrzucają ją do rowu, a jeden egzemplarz przywożą za granicę i pokazują? Pewne rzeczy możemy weryfikować, bo jest duże doświadczenie. Grupa ludzi działających w opozycji jest nam dobrze znana.

Finansowe wspieranie opozycji zawsze wywołuje emocje. Ale w naszym systemie wsparcia nie ma obdarowywania pieniędzmi. Wspieramy konkretne programy, zresztą na ogół realizowane u nas w kraju.

MARIUSZ MASZKIEWICZ (ur. 1959) jest głównym doradcą premiera do spraw polityki wschodniej. Działacz polskiej opozycji Solidarnościowej, w latach 1986-89 w ruchu "Wolność i Pokój". Absolwent UJ, dr socjologii. W 1989 r. szef sztabu wyborczego "Solidarności" w Częstochowie. W latach 1991-94 pierwszy oficjalny przedstawiciel RP na Litwie. Odznaczony Orderem Wielkiego Księcia Giedymina. W latach 1994-97 był konsulem generalnym na Białorusi, a w latach 1998-2002 ambasadorem. Podczas ubiegłorocznych marcowych protestów na Białorusi został pobity, aresztowany i skazany na 15 dni więzienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2007