Gniewam się, więc jestem

Peter Sloterdijk przedstawia historię zachodniej cywilizacji jako epopeję walk między ogarniętymi gniewem podmiotami i grupami społecznymi. Gdzie bowiem dwóch się gniewa, tam historia toczy się niczym sensacyjny film.

03.01.2012

Czyta się kilka minut

Rys. Marcin Bondarowicz /
Rys. Marcin Bondarowicz /

Gniew nie ma dziś dobrej prasy. Przegania się go ze sfery publicznej, egzorcyzmuje ze sfery prywatnej. Jest namiętnością przeklętą, z którą nasza płynna nowoczesność nie chce mieć nic wspólnego, zwłaszcza w polityce. Oto paradoksalna sytuacja: gniew stanowi jedną z głównych sił napędzających współczesne konflikty polityczne i militarne, ale równocześnie nikt nie chce wziąć zań odpowiedzialności. Jego erupcje traktuje się jako przykład prymitywnych emocji, których nosicielami są przybysze spoza cywilizowanego świata, ewentualnie zawirusowani gniewem autochtoni, którzy w wyniku tej "tropikalnej" choroby utracili zdolność konsekwentnego realizowania polityki negocjacji i konsensusu. Innymi słowy fala gniewu przybywa do nas z zewnątrz (nawet jeśli to zewnętrze znajduje się za rogiem ulicy), podmywając żyzne tereny zachodnich państw, z których kilka dekad temu usunięto ostatnie chwasty złego usposobienia.

Obezwładniająca siła powyższego złudzenia sprawia, że nie jesteśmy w stanie docenić gniewu, który napędza działania coraz większych grup społecznych. Wydaje nam się, że wielotysięczne tłumy manifestantów w Nowym Jorku, Madrycie, Paryżu, Warszawie czy Moskwie są częścią wielkiego medialnego spektaklu, który możemy oglądać z bezpiecznej odległości, w każdej chwili zastępując go innym - dowolnie wybranym - obrazem. Diagnoza Sloterdijka wyrażona w "Gniewie i czasie" jest bezlitosna: zbawienny dystans zniknął, karmimy się złudzeniami o trwałości liberalnego porządku, gdy tymczasem tsunami gniewu zalewa nas ze wszystkich stron.

Historia z Wall Street

Zacznijmy jednak od pewnej opowieści z przeszłości... Architekci liberalnej nowoczesności szybko zorientowali się, że ich tryumf będzie możliwy dopiero wtedy, gdy uda się powściągnąć porywy ludzkiej duszy, opanować społeczny gniew i wykorzystać go do budowy stabilnej struktury ekonomicznej. Łatwo zrozumieć, trudniej zrealizować. Jednym z wizjonerskich dokumentów tego procesu jest opublikowane w 1853 r. opowiadanie Hermana Melville’a "Kopista Bartleby. Historia z Wall Street". Nowojorski prawnik, który prowadzi kancelarię notarialną, zatrudnia skrybę o imieniu Bartleby. Człowiek ten, na pierwszy rzut oka spokojny i zdyscyplinowany, po pewnym czasie zaczyna sprawiać kłopoty. Na wszystkie polecenia i prośby odpowiada konsekwentnie "wolałbym nie", prowadząc coś w rodzaju permanentnego strajku włoskiego (przychodzi do pracy, ale jej nie wykonuje).

Wiele uwagi poświęcono relacji między adwokatem a skrybą, ignorując pozostałych pracowników kancelarii. A to właśnie oni wydają się najciekawsi w kontekście interesującego nas zjawiska gniewu. Narrator opowiadania (w którego rolę wciela się sam adwokat) wyczerpująco opisuje problemy, jakie stwarzają podwładni. Korzysta z usług trzech osób (nie licząc Bartleby’ego) - dwóch kopistów oraz chłopaka na posyłki: Indyka, Szczypce i Imbirowego Pierniczka. Ten ostatni wykonuje tylko drobne zlecenia. Pozostali dwaj odgrywają jednak kluczowe role, albowiem od ich sprawności i skrupulatności zależy ostateczny kształt dokumentów zamawianych przez prywatnych klientów i przedstawicieli sądu. Cóż jednak począć, skoro Indyk i Szczypce dysponują gniewliwym usposobieniem, które często uniemożliwia im realizację ważnych zadań? Adwokat nie chce ich zwalniać, gdyż trudno byłoby mu znaleźć ludzi równie doświadczonych. Z drugiej jednak strony ma świadomość, że powodzenie firmy zależy od jego sprawności w kiełznaniu temperamentów pracowników.

Na szczęście poziom gniewu, a także rytm jego wybuchów, jest u obu kancelistów inny. Jeden szaleje z rana, drugi po południu, dzięki czemu biuro może w miarę normalnie funkcjonować - wymaga to ciągłego ruchu między skrajnościami. Kancelaria działa niczym agregat, który łączy i uzgadnia niejednorodne części usposobienia. Bartleby ma być sprzęgłem tej maszyny. Adwokat żywi nadzieję, że potulny kopista będzie jedynym w pełni przewidywalnym elementem struktury, rodzajem jej stabilizatora. Ostatecznie skryba staje się katalizatorem chaosu, który ogarnia całą instytucję.

Na sześćdziesięciu stronach Melville daje nam przegląd nowoczesnych sposobów utylizacji i neutralizacji gniewu. Dzięki genialnej intuicji sceną owych napięć czyni kancelarię mieszczącą się przy Wall Street, przeczuwając, że naj­istotniejsze procesy nowoczesności będą zachodzić między zawiązującymi relacje instytucjonalne podmiotami społecznymi na styku emocji, instytucji, prawa i ekonomii, w chwili, w której problemy jednostki oddają pole sprawom wspólnoty.

Bartleby przedstawiany jest zazwyczaj (tak mówi o nim adwokat) jako osoba apatyczna, pozbawiona motywacji, niepodejmująca inicjatywy. Rzeczywiście, skryba nigdy nie wybucha gniewem, nie angażuje się w spory z przełożonym czy innymi pracownikami. Najczęściej wycofuje się do swojego kąta i trwa tam niewzruszenie. Jego bronią jest żelazna konsekwencja, z jaką wypowiada formułę "wolałbym nie". Ale w dwóch, może trzech fragmentach prawnik zwraca uwagę na szczególny wyraz twarzy Bartleby’ego: maluje się na niej wyniosłość, a nawet pogarda dla otoczenia. Być może skryba tym różni się od innych, że doskonale zarządza swymi emocjami, podporządkowując je nadrzędnym (nigdy niewyjawionym) celom. Potrafi zrobić to, o czym adwokat marzy cały czas - poddać kontroli temperament i uczynić zeń na wskroś rewolucyjny (choć pozbawiony fajerwerków) użytek. W tej interpretacji Bartleby stanowi figurę rewolucyjnego projektu, który kilkadziesiąt lat po publikacji tekstu Melville’a został podjęty (z opłakanymi skutkami) przez wschodnie, a potem zachodnie ruchy gniewnych ludzi.

Temperament

Według Sloterdijka współczesne społeczeństwa zachodnie są wobec gniewu całkowicie bezradne. Na czym polega i z czego wynika ta słabość? Doświadczenie XX-wiecznych radykalizmów politycznych rozbudziło w nas uzasadnioną nieufność wobec koncepcji politycznych, które odwołują się do gniewu jako niezbędnego napędu przemian historycznych. Zainwestowaliśmy energię w stworzenie takiego porządku politycznego, w którym dla gniewliwego temperamentu nie ma miejsca. Uwierzyliśmy, że całkowita neutralizacja ciemnych energii jest możliwa, jeśli tylko przekieruje się społeczeństwa na ścieżkę pragnienia i konsumpcji, na której z czasem zniesione zostaną wszystkie nierówności i biorące z nich początek konflikty społeczne. Wiadomo nie od dziś, że nadzieja niektórych projektantów liberalno-demokratycznego ładu była - łagodnie mówiąc - naiwna.

Tych, którzy podejrzewają, że Sloterdijk nawołuje do przemocy lub legitymizuje radykalne projekty rewolucyjne, muszę rozczarować. W swych analizach niemiecki filozof nie zostawia żadnych złudzeń pogrobowcom XX-

-wiecznych (i wcześniejszych) ruchów rewolucyjnych. Tworzy skrupulatny spis katastrof, które stały się ich efektem. Z drugiej strony odrzuca mrzonki o możliwości stworzenia udoskonalonego porządku liberalnego, w którym negatywne emocje ulegają neutralizacji. Gniew - czy tego chcemy, czy nie - zawsze stanowił i nadal stanowi istotny czynnik procesów politycznych i musimy go uwzględnić w naszym myśleniu o przyszłym kształcie zglobalizowanego świata. Jeśli Sloterdijk wzywa do rehabilitacji gniewu, to nie dlatego, że tęskni za krwawymi starciami bojowników zwaśnionych obozów politycznych, lecz dlatego, że docenia znaczenie ciemnych energii dla rozwoju polityki, nie rezygnując przy tym z czujnej oceny ich działania w przestrzeni społecznej.

Z psychopolitycznego punktu widzenia gniew może pełnić zarówno negatywną, jak i pozytywną rolę. Tę ambiwalencję doskonale uchwycił Platon, który w "Państwie" poświęcił sporo miejsca rozważaniom na temat temperamentu i jego znaczenia dla polityki. Platoński Sokrates tłumaczy dwóm młodym arystokratom ateńskim (Glaukonowi i Adejmantosowi), na czym polega istota sprawiedliwego państwa. Powiada, że potrzebuje ono specjalnej kasty strażników, którzy będą strzegli jego spokoju, wyrzekając się wszelkich rozkoszy. Na pytanie, jak to możliwe, że ludzie w sile wieku własnowolnie rezygnują z przyjemności, zaszczytów, pieniędzy etc., Sokrates odpowiada, że powoduje nimi "thymos" (pojęcie to różnie tłumaczy się na język polski: jako "temperament", "żywe usposobienie", "wzburzenie", "gniew", "poruszenie"). Człowieka ogarniętego tymotejskimi uczuciami Sokrates porównuje do nieugiętego psa, który mimo odniesionych ran, staje w obronie swojego państwa.

Za pomocą słowa "thymos" Platon zbiera w jedną wiązkę kilka istotnych znaczeń i odpowiadających im postaw egzystencjalno-politycznych: odwagę, nieustępliwość, gotowość do oddania życia, poświęcenie, gniew, ale także wstyd. Wszystkie one składają się na jedną z trzech postaci duszy, które Sokrates analizuje w księdze czwartej "Państwa". Mówi tam o duszy pożądliwej, która popycha człowieka do działania w celu zaspokojenia najbardziej elementarnych potrzeb (pragnienia i głodu). Prócz niej występuje część racjonalna, która pozwala opanować pożądanie i poddać je woli rozumu. Ale zdarzają się takie sytuacje, w których pożądliwa część duszy zostaje obezwładniona przez zupełnie inną siłę - nie rozum, lecz właśnie temperament.

U Platona "thymos" wiąże się ściśle z poczuciem własnej wartości, jest siłą ukierunkowującą ludzkie działania, którym towarzyszą uczucia godności i wzniosłości. Oczywiście może się zdarzyć tak, że gniew całkowicie wymknie się rozumowi - wtedy katastrofa wisi w powietrzu. Platon i jego Sokrates są przekonani, że tylko harmonijny związek między trzema postaciami duszy gwarantuje poprawne funkcjonowanie państwa.

Sloterdijk cały czas ma na względzie zarówno tę uwznioślającą funkcję gniewu, jak i przestrogę Platona-Sokratesa o konieczności racjonalnej kontroli tymotejskich emocji. Nie oznacza to wcale, że jego rozprawa jest nostalgiczną opowieścią o niegdysiejszych heroicznych wyczynach ludzkości, do których dziś nie mamy dostępu. Mimo że niemiecki filozof zwraca się do samych początków zachodniej cywilizacji, najistotniejsze pozostaje dlań doświadczenie nowoczesności.

Walka o uznanie

Nie może owych początków pominąć, a to dlatego, że zgodnie z homeryckim przekazem pierwszym słowem zachodniego świata jest właśnie gniew. Inicjalny wers "Iliady", w którym poeta prosi boginię, by opiewała wzburzenie Achillesa, to świadectwo zupełnie innego stosunku do gniewu. Świat antyczny - powiada Sloterdijk - wypełniony jest bez reszty "radosnym bellicyzmem". Postaci poematu istnieją o tyle tylko, o ile są przekaźnikami gniewu. Spływa on na nie niczym energetyczny wstrząs i skłania do bezpardonowego działania na polu bitwy. Homer opisuje rzeczywistość, w której zasadą istnienia są silne afekty tymotejskie. Odgrywały one kluczową rolę. Starożytni wierzyli bowiem, że gniew sprzysięga człowieka z bogami, wynosi go do ich poziomu. Gdyby nie "thymos", ludzka egzystencja sprowadzałaby się do czysto biologicznego trwania.

Sloterdijk zwraca uwagę na relację łączącą bohatera z poetą opiewającym jego czyny. Przekaz na temat heroicznych dokonań wojownika był równie ważny jak samo tymotejskie działanie. Poemat rozsławiał i upamiętniał czyny danej postaci, czyli gwarantował jej trwałość wywyższenia, którego doświadczali poświęcający się (w) walce. Fundamentem opisanego przez Homera tymotejskiego układu jest mediumiczny charakter rzeczywistości, w której działają bohaterowie. Źródłem gniewu jest bóstwo, które przelewa go w duszę wojownika, ten natomiast przekazuje go poecie pod postacią konkretnych czynów opiewanych następnie przez wieki w kolejnych recytacjach epickiej pieśni.

Autor "Gniewu i czasu" zauważa z właściwą sobie ironią, że w "dzisiejszych czasach nikt nie jest już w stanie autentycznie tak myśleć - może z wyjątkiem niektórych mieszkańców ezoterycznych wyżyn, gdzie znaczne postępy poczyniło ponowne zaczarowanie świata". W istocie, wystarczy przypomnieć sobie wydarzenia z 11 listopada i atak zadymiarzy na media relacjonujące zamieszki. Nieopanowana agresja kiboli ujawniła nieuświadomioną, ale przeczuwaną przez nich prawdę - w ich zachowaniu nie było żadnego elementu tymotejskiego, który wart byłby upamiętnienia i przekazania.

Opuściwszy świat antyczny, ­"thymos" objawiał się kulturze zachodniej pod różnymi postaciami. Ich przegląd znajdziemy w słynnej rozprawie "Koniec historii" Francisa Fukuyamy. I tak u Machiavellego wystąpił jako żądza chwały, u Hobbesa jako duma i chełpliwość, u Rousseau jako miłość własna, u Alexandra Hamiltona jako umiłowanie sławy, u Hegla zaś jako uznanie. Jak widać, uczucia tymotejskie były przedstawiane jako najszlachetniejsze spośród ludzkich motywacji, co nie oznacza wcale, że wymienieni myśliciele uwzględniali w swych rozważaniach tylko wzniosłą formę gniewu. Sloterdijk oddaje sprawiedliwość Fukuyamie, podkreślając, że jego esej o końcu historii zawiera znakomite fragmenty, w których analizowane jest pojęcie "thymos".

Niemiecki filozof zachowuje dystans wobec konserwatywnych poglądów amerykańskiego politologa i jego nazbyt optymistycznych wniosków filozoficzno-politycznych, ale chwali go za wnikliwą diagnozę współczesności, zgodnie z którą historia nowoczesna jest napędzana przez nieustanne walki o uznanie. Fukuyama (krocząc po śladach Hegla i Alexandra Koj?ve’a) stawia tezę, że nowoczesność rozwija się w rytm tymotejskich szarpnięć ducha, podczas których podmioty i grupy społeczne walczą o uznanie, godność i wartość własnej egzystencji.

Ścisły związek między gniewem a potrzebą dowartościowania przedstawia Fukuyama za pomocą angielskiego słowa "indignation", które jest synonimem gniewu, ale zawiera w sobie także źródłosłów dignity (godność). Tymotejskie wzburzenie rodzi się z chwilą, gdy człowiek traci ową godność (w wyniku działań własnych lub innych ludzi). Wówczas rusza do walki o odzyskanie poczucia własnej wartości.

Mając w pamięci tę zasadę, łatwo zrozumieć błąd, jaki popełnił adwokat w opowiadaniu Melville’a. Próbował stworzyć strukturę, w której tymotejskie porywy zostałyby zastąpione prostym pożądaniem (spokoju, pieniędzy, dóbr materialnych). Okazało się jednak, że potrzeba godności jest silniejsza. Bartleby przechwycił tę tymotejską energię, kumulując ją w sobie i zasysając całą instytucję do środka.

Historię zachodniego świata można przedstawić właśnie jako proces przechwytywania, magazynowania i wykorzystywania gniewu. Sloterdijk proponuje oryginalną metaforę ekonomiczną, opisującą cyrkulację negatywnych uczuć w różnych okresach historycznych. Mówi mianowicie o bankach gniewu, w których zbierane są emocje społeczne. Takimi ajencjami mogą być religie lub projekty rewolucyjne (w ten sposób funkcjonowało chrześcijaństwo, później rewolucja francuska, komunizm, faszyzm, dziś podobną rolę pełni walczący islam). Można oczywiście wydatkować gniew od razu (tak postępują Indyk i Szczypce u Melville’a), ale można też umieścić negatywną energię na koncie jednego z dostępnych banków (Bartleby nie wykonuje takiego gestu, stając się prototypem dzisiejszych Oburzonych z Wall Street, którzy nieufnie odnoszą się do wszelkich prób politycznego zagospodarowania ich energii). Każdy z banków składa obietnicę zysku, który zostanie nam wypłacony w krótszym (rewolucja) lub dłuższym (religia) terminie. W ten właśnie sposób gniew łączy się z czasem, zapoczątkowując historyczną sekwencję zdarzeń.

Ćwiczenia balansu

Wspominałem już o tym, że nie potrafimy dziś docenić potencjału tymotejskiej energii. Gdy tylko gniew pojawia się na politycznej scenie, próbujemy go natychmiast zdyskredytować. Tak było przed kilkoma miesiącami, gdy uczestnicy międzynarodowego ruchu Oburzonych wyszli na ulice światowych stolic. Zarzucano im brak rzeczywistych powodów go gniewu (w porównaniu z dawnymi rewolucjonistami dysponują wszak świetnymi warunkami materialnymi - pochodzą z dobrych rodzin, są dobrze wykształceni, słowem: ich manifestacje stanowią niegroźny przejaw znudzenia).

Ci, którzy wysuwają podobne argumenty przeciwko protestującym, odwołują się do arcytradycyjnego schematu politycznego działania, który zakłada, że źródłem wzburzenia jednostek i grup mogą być tylko niedola i resentyment. Świadczy to o niezrozumieniu warunków zglobalizowanego świata, w którym z jednej strony pojawiają się zupełnie nowe motywacje i impulsy tymotejskie, z drugiej zaś - niemożliwe jest stworzenie kolejnego "klasycznego" banku gniewu, który przyciągałby "klientów" obietnicą wyrównania wszystkich doznanych w przeszłości krzywd. Uświadomienie sobie anachronizmu tej postawy krytycznej jest naszym elementarnym obowiązkiem.

Sloterdijk kończy swe rozważania ostrożną sugestią. Zaleca bardziej otwarty stosunek do ludzi, którzy wychodzą dziś na ulicę, by z różnych powodów walczyć o swą godność. Nie możemy ignorować wybuchów gniewu, naiwnie wierząc w trwałość porządku liberalno-demokratycznego. Powinniśmy niezwłocznie rozpocząć "ćwiczenia balansu". "Ćwiczyć balans zaś - powiada niemiecki filozof - to nie unikać koniecznej walki i nie prowokować zbędnej".

Peter Sloterdijk, "Gniew i czas", przeł. Arkadiusz Żychliński, Wydawnictwo Scholar, Warszawa 2011.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2012