Głos kosztuje

Sprawowanie władzy jest niczym ciężka, a nawet śmiertelna choroba, o czym przekonują się kolejne partie rządzące. Wyborcy, choć często miotają się od ściany do ściany, zdolni są okrutnie ukarać ugrupowania, które ich zawiodły.

02.10.2005

Czyta się kilka minut

Niechęć do klasy politycznej i niewiara w sens demokracji przedstawicielskiej są w Polsce powszechne. Na tle innych krajów europejskich (także naszych środkowoeuropejskich sąsiadów) mamy katastrofalnie niską frekwencję wyborczą. Niestety, nie jest to wynik zapatrzenia w Stany Zjednoczone, bo tam mimo kłopotów z frekwencją mamy do czynienia z imponującą skalą zaangażowania obywateli w życie lokalnych społeczności.

Metafizycy w polityce

Zakończona właśnie kampania parlamentarna i trwająca wciąż prezydencka imponują rozmachem: tysiące billboardów, profesjonalnie wyreżyserowane konwencje, dopracowane graficznie materiały, sprawnie zmontowane reklamówki. W przeszłość odeszła siermiężność pokracznych haseł, fatalnie ubranych polityków i spłowiałych plakatów. Dzisiaj fachowiec od wizerunku to już zajęcie szacowne i serio traktowane przez ugrupowania polityczne. Adepci tej profesji zręcznie łączą pierwiastek niemal metafizyczny (to zajęcie dla “naprawdę wtajemniczonych") z dyskursem odwołującym się do nowoczesnej psychologii i innych dyscyplin zgłębiających funkcjonowanie ludzkich zmysłów. Poglądy szamanów od wizerunku stają się nieodłącznym elementem przedwyborczych komentarzy. Celebrowanie ich przez media wzmaga prawdziwe skądinąd przekonanie, że o sukcesie wyborczym coraz częściej decyduje polityczny marketing i sztucznie kreowany wizerunek kandydatów, a nie zawartość merytoryczna propozycji programowych. Wyborcy są zdezorientowani szumem informacyjnym i mają trudności w dotarciu do wiarygodnej informacji na temat programów i biografii kandydatów.

Można się na to zżymać i narzekać na syndrom demokracji telewizyjnej, co najwyżej pocieszając się, że problemy z demokracją nie są tylko polską specjalnością. Ten kryzys jest jednak też pewną szansą.

Wielu z nas razi fasadowość procedur demokratycznych, płytkość i pozorność prowadzonych debat, przypadkowość i brak kompetencji w procesie podejmowania decyzji. Nie wierzymy w czystość intencji i szczerość troski o dobro publiczne. Im dystans do obserwowanej rzeczywistości jest bliższy, tym sceptycyzm większy: podejrzewam, że rekordzistami w tym swoistym cynizmie są reporterzy, którzy całe dnie spędzają na Wiejskiej, rejestrując oficjalne wypowiedzi polityków i chłonąc podskórne polityczne życie, które z wypowiadanymi deklaracjami często nie ma wiele wspólnego.

A jednak w wielu z nas tkwi wciąż wiara, że demokracja powinna wyglądać inaczej. Może nie jest to nawet wiara, a chłodna kalkulacja: powinniśmy się zachowywać tak, jakbyśmy wierzyli, że fundamentalny mechanizm demokracji, jakim są wybory, odzwierciedla jakiś aksjologiczny ład, racjonalność, przyczynia się do dobra wspólnego. Innymi słowy: sromotnie przegrywać powinni ci politycy, którzy podejmują złe decyzje, nie reprezentują naszych interesów, nie dotrzymują obietnic i kłamią, zaś ci, którzy są kompetentni, bronią naszych interesów, dotrzymują słowa i starają się mówić prawdę, powinni dostawać od nas mandat zaufania.

Jeśli chcemy coś zmienić, musimy uwierzyć, że ten mechanizm naprawdę może działać. Nawet jeśli brzmi to w niektórych sytuacjach jak bajka, trzeba zacisnąć zęby i próbować. Potrzebny jest nam ruch obrony konsumentów politycznych. Oddając głos, płacimy najcenniejszą walutą, którą jako obywatele dysponujemy. Mamy prawo wiedzieć, co kupujemy: czy zachwalane właściwości towaru zgodne są z tym, co napisano na opakowaniu, wreszcie mamy prawo zareklamować to, co nie spełnia warunków umowy i uzasadnionych oczekiwań (dzisiaj konsumenci polityczni są praktycznie ubezwłasnowolnieni, gdy chcą odwołać swojego reprezentanta przed upływem kadencji).

Patrzymy na ręce

Warto dostrzec inicjatywy, które stanowią rosnący ruch obrony konsumentów politycznych. Antykorupcyjna koalicja organizacji pozarządowych (www.obietnicewyborcze.pl) przed poprzednimi wyborami zadała partiom pytanie, co zamierzają zrobić dla przeciwdziałania korupcji, i przez kolejne cztery lata co roku sprawdzała, jak działał rząd, jak głosowała w Sejmie opozycja i na ile wszystkie partie były w swoim antykorupcyjnym zapale konsekwentne - co najlepiej widać po stosunku do członków własnego obozu politycznego. Bilans tej kadencji nie jest najgorszy - niewątpliwie dziś korupcja uważana jest przez społeczeństwo za dużo poważniejszy problem niż przed czterema laty, ale właśnie dzięki temu, że nikt nie stłukł termometru, udało się sporo zrobić. Rozbicie solidarności między biorącym i dającym, aktywniejsza praca organów ścigania, a także przyjęcie ustawy o lobbingu to wynik presji społecznej i determinacji części elit politycznych, by w tej sprawie coś rzeczywiście zrobić.

Zbieraniem od polityków obietnic z większym lub mniejszym powodzeniem zajmowało się również wiele innych środowisk, m.in. organizacje kobiece, ekologiczne czy wspierające niepełnosprawnych. Wiele z tych akcji nie miało nagłośnienia medialnego, wiele nie było kontynuowanych, ale tkwi w nich ważny potencjał: robią to ludzie, których dany problem naprawdę obchodzi i będą mu poświęcać uwagę zarówno przy kolejnych wyborach, jak i wtedy, gdy politycy pozbawieni bliskiej perspektywy wyborczego dopingu pokazują swój rzeczywisty stosunek do spraw będących przedmiotem kampanii.

Afera Rywina, pogłębiająca poczucie kryzysu demokracji i państwa, okazała się katalizatorem pożytecznych działań wynikających z “naiwnej", wydawałoby się, wiary w moc demokracji. Niezależnie od oceny samego pomysłu, takim odruchem jest autentycznie oddolny ruch na rzecz jednomandatowych okręgów wyborczych, który wyrasta z idealistycznej wiary w siłę wyborców i możliwość rzeczywistej odpowiedzialności polityka przed tymi, którzy go wybrali (www.jow.org.pl). Ciekawe są też inicjatywy przekonujące, że mimo wszystkich złych doświadczeń naprawdę warto głosować (www.wybieram.pl).

Wyraźna jest także zmiana postawy mediów. W znacznie bardziej aktywny sposób niż w poprzednich kampaniach próbują one przebrnąć przez lekkostrawną papkę programów partyjnych i zadać pytania wymagające od polityków ewangelicznych odpowiedzi “tak tak, nie nie". Na uwagę zasługuje “Kampania Kontrolowana", wspólna akcja prywatnych i publicznych mediów, w której kłamstwa i półprawdy używane w trakcie kampanii są prostowane nie przez politycznych adwersarzy, ale niezależnych ekspertów. Zarówno opiniotwórcze tygodniki i gazety, jak też organizacje pozarządowe podchwyciły znaną z Zachodu koncepcję asystenta wyborczego, polegającą na tym, że wyborca dzięki odpowiedziom na odpowiednio skonstruowany zestaw pytań definiuje swoje poglądy polityczne, a następnie porównuje je z poglądami partii, dzięki czemu może stwierdzić, do której partii jest mu najbliżej. Wzorcowe narzędzie tego typu, wykorzystywane też w ramach akcji młodzieżowych prawyborów, przygotowało Centrum Edukacji Obywatelskiej (www.latarnikwyborczy.pl). Oczywiście za ideą asystenta wyborczego kryje się szlachetne przekonanie, że wybory, jakich dokonujemy, są zasadniczo racjonalne...

Głosuj mądrze

Nie można jednak nadmiernie koncentrować się na samym akcie wyborczym. Inspirowana ideą zbierania obietnic wyborczych przez organizacje pozarządowe, telewizja publiczna zaprosiła polityków uczestniczących w organizowanych przez nią debatach do deponowania takich obietnic w szklanych urnach. Jeśli ma to odegrać rzeczywiście pedagogiczną rolę, na półmetku nowego Sejmu należy wygospodarować w ramówce co najmniej tyle czasu, co przed wyborami, by umożliwić dyskusję na temat tego, co ze złożonych obietnic zostało spełnione.

Zebranie obietnic i przeanalizowanie wyborczych programów to dopiero początek. Ruch obrony konsumentów politycznych wymaga profesjonalnego monitorowania postępowania tych, którzy zostali przez nas wybrani. Wybory stały się okazją do zapoczątkowania w Polsce ruchu inspirowanego amerykańskim programem “Vote Smart" (“głosuj mądrze"). “Vote Smart" (www.vote-smart.org) to skupiający kilkadziesiąt tysięcy wolontariuszy ruch społeczny, który gromadzi informacje i monitoruje działania obieralnych funkcjonariuszy publicznych różnych szczebli. Zarówno media, które są ważnym klientem portalu tego programu, jak zwykli amerykańscy wyborcy mogą prześledzić biografię swojego kongresmena, radnego czy burmistrza, poznać jego światopogląd i opinie w ważnych politycznych kwestiach, zobaczyć, na ile jest konsekwentny (jak głosuje, jak się wypowiada). Polska inicjatywa tego typu - Stowarzyszenie 61, którego jestem współzałożycielem - zamierza tworzyć bazę informacji o kandydatach, partiach i programach. Po wyborach chcemy pytać tych, którzy zostali wybrani, o ich poglądy i propozycje polityczne w ważnych dla Polski kwestiach, a potem systematycznie sprawdzać, na ile te deklaracje są zgodne z rzeczywistością.

Dziś polski wyborca dysponuje bardzo ograniczoną informacją: obwieszczenie Państwowej Komisji Wyborczej pozwala dowiedzieć się, jaki jest zawód kandydata, do której partii należy oraz czy złożył oświadczenie lustracyjne. Ale wyborcy powinni mieć możliwość poznać biografię polityczną także, a może zwłaszcza tych kandydatów, którzy występują jako bezpartyjni. Ważne są biografie zawodowe, poglądy, a w przypadku osób z dłuższym politycznym stażem - także dokonania i zrealizowane obietnice. Ta informacja, zwłaszcza kumulowana w perspektywie wielu lat, jest nieoceniona. Partie mają pokusy rodem z Orwellowskiego Ministerstwa Prawdy, gdzie przeszłość podlega nieustającej reinterpretacji. Na ich stronach raczej nie znajdziemy informacji o politycznej genezie, programach i obietnicach sprzed czterech czy ośmiu lat. A świadomy konsument polityczny powinien mieć dostęp do faktów, które pozwolą mu na dokonywanie rzetelnych wyborów.

Jakub Boratyński jest jednym z założycieli Stowarzyszenia 61.

---ramka 370139|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2005