Głos i milczenie Tadeusza Konwickiego

Przez całe dorosłe życie odczuwam kojącą świadomość obecności Tadeusza Konwickiego. Uspokajam się przypominając sobie, że gdzieś tam jest, że siedzi w swojej nyży w centrum Warszawy, z oknem wychodzącym na Pałac Kultury, i zapisuje. A jak nie zapisuje, to przynajmniej patrzy i może zaświadczyć.

19.06.2006

Czyta się kilka minut

Tadeusz Konwicki /fot. W. Druszcz /
Tadeusz Konwicki /fot. W. Druszcz /

Pewnie do takiej kojącej świadomości potrzebny jest człowiekowi artysta. Dlaczego dla mnie, a także dla wielu moich rówieśników i pobratymców tym artystą stał się właśnie Konwicki? Nie tylko zresztą dla rówieśników i pobratymców. Na poświęconej mu półce mojej biblioteki stoi przecież tom "Tadeusz Konwicki, écrivain et cinéaste polonais d'aujourd'hui" przygotowany przez moje szanowne koleżanki z paryskiej Sorbony i wydana w Moskwie książka "Tadieusz Konwickij, pisatiel i reżissior", której jedną ze współautorek jest pani o imieniu i nazwisku Ksenia Starosielskaja, jakby wyjętym z kart prozy tytułowego bohatera, skądinąd rosyjska tłumaczka "Zwierzoczłekoupiora", "Bohini" i "Czytadła".

Stoi tam również "Mój Konwicki" - wydana przed kilku laty, bardzo osobista książka krytyczna szwajcarskiej polonistki Judith Arlt, która wcześniej opublikowała w swoim kraju ponad sześciusetstronicową monografię "Tadeusz Konwickis Prosawerk von »Rojsty« bis »Bohiń«"; a także pięknie wydany japoński przekład "Kompleksu polskiego" (albo "Kompleksu Polski") z sympatyczną dedykacją od tłumaczki Yo Nagayo, przypominającą mi, jak w połowie lat 80. w kawiarni w Krzysztoforach godzinami tłumaczyłem jej - wówczas lektorce japońskiego na UJ - co właściwie znaczą zdania "Wtenczas ćwiarteczka to była dawka na uspokojenie" albo "Niech dziadek poda lornetę z meduzą", albo zwłaszcza "Uwaga, to nausznik".

Przypuszczam, że pierwszym powodem zauroczenia mogła być taka konstrukcja utworów, powieści i filmów, która podpowiada stałą obecność ich autora, zachęcającego odbiorcę do bliskiej, bezpośredniej rozmowy, dopuszczającego do konfidencji. Autor ten dysponował niezwykłym doświadczeniem, dającym się odtworzyć z jego dzieł. Kiedy miał trzy lata, stracił ojca. Wychowywał się potem u dziadków ze strony matki, w miasteczku pod Wilnem. Kiedy miał trzynaście lat, wybuchła wojna, co zburzyło dotychczasowy ład świata i na trwałe zakłóciło poczucie bezpieczeństwa. W wieku osiemnastu lat poszedł do lasu, żeby walczyć w antyradzieckiej partyzantce, co zakończyło się całkowitą klęską. Nie mając jeszcze dziewiętnastu lat, wsiadł do pociągu repatriacyjnego i znalazł się sam w nowym dla siebie otoczeniu, w nowej sytuacji, od nowa zaczynając życie. W wieku dwudziestu jeden lat, już jako redaktor znanego tygodnika literackiego, przeniósł się z Krakowa do Warszawy, w której zamieszkał odtąd na stałe. Przez ponad czterdzieści lat przeżywał w niej zmienny i niepewny los "artysty Peerelu", stając się najpierw prekursorem socrealizmu, a potem decydując się na ryzykowny status "pisarza opozycyjnego": wspomniany "Kompleks Polski" był pierwszą powieścią wydaną w Warszawie (w 1977 roku) w obiegu podziemnym, poza zasięgiem cenzury.

Otóż cała, ale to cała dosłownie twórczość Konwickiego jest zdawaniem sprawy z doświadczenia człowieka, który przeżywał taki właśnie los, w tych a nie innych okolicznościach historycznych. Przy czym to zdawanie sprawy, ta opowieść o losie przebiega tutaj w stałym napięciu między dwiema sytuacjami, dwiema płaszczyznami czasoprzestrzennymi. Jedna rozgrywa się zawsze teraz, w łączności z aktualnym światem czytelników i widzów; w filmie "Ostatni dzień lata" było to "teraz 1958", w "Pamflecie na siebie" - "teraz 1995". Ale po przeciwległej stronie tej osi zawsze jest u Konwickiego płaszczyzna druga: przeszłość - wspominana, wyobrażana, konstruowana wciąż na nowo w rozmaitych wariantach.

Toczy się ona w mitycznej dolinie podwileńskiej, gdzie do owej wiosny 1945 roku przebiegało życie autora, co ma tutaj wielorakie znaczenie. To jest jungowska "kraina dzieciństwa", z której dorosły człowiek musi stale czerpać, żeby nie skostnieć, nie obumrzeć duchowo, a zarazem - to utracona skarbnica wskazówek i zasad, zamazany dekalog tamtego świata, którego bohater Konwickiego nie zdążył sobie przyswoić. Ojciec zmarł zbyt wcześnie, dziadkowie byli zajęci, nauczyciele mieli swoje zmartwienia, lektury przeczytane zostały po łebkach, ślady obecności Mickiewicza i Miłosza w wileńskich zaułkach i bibliotekach ledwie udało się zauważyć. A jednak to ta przeszłość, choć tak niejasna i nieodwracalnie niewykorzystana, stanowi jedyne dziedzictwo i zarazem zobowiązanie. Człowiek musi więc wciąż na nowo starać się odczytywać zagubiony szyfr, żeby zrozumieć ją możliwie najlepiej i w swojej współczesnej czasoprzestrzeni, gdzie toczy się teraz jego los, popełniać możliwie najmniej błędów.

Może najwyraźniejszy kształt ten zespół wskazówek przeszłości znajduje w wyobrażeniu, jakie o przyszłym powojennym świecie snuli w ostatnie wojenne przedwiośnie osiemnastoletni partyzanci. To był najważniejszy motyw debiutanckiej powieści "Rojsty", napisanej już w 1948, ale wydanej dopiero w odwilżowym 1956 roku. Motyw ten powracał potem u Konwickiego wielokrotnie, choćby we wspomnianym "Kompleksie Polski" (a może "polskim"): "Staram się przypomnieć sobie to nasze przedwiośnie pełne oczekiwań, pełne przeczuć, pełne nadziei. Powtarzam sobie w myślach to krótkie słowo »Polska« i wtedy jawi się we mnie jakaś rzewna podniosłość, coś jasnego, swobodnego, kojącego. Polska - ojczyzna wolności, Polska - matecznik tolerancji, Polska - wielki ogród bujnego indywidualizmu. Gdzie ludzie pozdrawiają się uśmiechem, gdzie policjant nosi różę zamiast pałki, gdzie powietrze składa się z tlenu i prawdy. Polska - wielki biały anioł pośrodku Europy". Prawda, jak to znowu dzisiaj brzmi?

Ten wydobywany z przeszłości kodeks miał swoje punkty stałe. Należały do nich nieodmiennie: podziw dla codziennej ludzkiej pracy (jego wzorcem są postaci dziadków Linsrumów z "Dziury w niebie"), urzeczenie tajemnicą kobiecości

(w każdym utworze Konwickiego jest jedna piękna scena, wieńcząca wątek erotyczny, najpiękniejsza może - w finale "Nic albo nic"), szacunek dla innego (świetnie wyrażony w wątku przyjaźni trzech maturzystów - Polaka, Rusina i Niemca, którzy w rozgrywającym się wiosną 1939 roku świecie "Kroniki wypadków miłosnych" nie potrafiliby pewnie zrozumieć reguł paktu Ribbentrop-Mołotow). W innych punktach jednak kodeks ten ewoluował: np. w debiutanckich "Rojstach" młodzieńczy udział w walce o wolność wzbudzał wściekłość bohatera, który z gorliwością neofity odsłaniał niskie, naiwne tło poddawania się romantycznemu dyktatowi. Czterdzieści lat później, w "Lawie", było już inaczej: dojrzały bohater, ucieleśniany przez krążącego po Wilnie jak widmo Gustawa Holoubka, akceptował młodzieńczy bunt, potwierdzając tym samym wartość romantycznego dziedzictwa.

Przecież jednak to napięcie między teraźniejszością a przeszłością niekoniecznie układało się u Konwickiego w lokalną opowieść o polskich dylematach. Każdy człowiek musi mierzyć się z własnym dziedzictwem, konstruować wciąż na nowo dochodzący do niego z dzieciństwa przekaz. Dzięki oryginalnej, za każdym razem od nowa wymyślanej formie, powieści i filmy autora "Jak daleko stąd, jak blisko" mogą być równie inspirujące dla Polaka, jak dla Rosjanina, Szwajcarki czy Japonki.

Prawdę mówiąc przydałby się ciąg dalszy. Tadeusz Konwicki nieraz już żegnał się ze swoimi odbiorcami, ale bywał w tych pożegnaniach niekonsekwentny. Ta niekonsekwencja to dobry znak. Bardzo jestem ciekaw, jaki film nakręciłby siedemnaście lat po "Lawie", jaką powieść napisałby jedenaście lat po "Pamflecie na siebie"...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2006