Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak jak w tej wojnie Waszyngtonowi nie chodziło głównie o “uwolnienie" Iraku od okrutnego dyktatora - nie zapominajmy, że po zagazowaniu przez niego Kurdów amerykańska pomoc dla Bagdadu się ponoć zwiększyła - tak dyplomacja polska nie włączała się do akcji po stronie USA z idealistycznych pobudek. Ale i te względy, którymi się kierowano, można skwitować słowami Boya: “gdzie tylko nie było potrzeba, wszędzie się husarz polski pchał". Sięgając do historycznych precedensów, może znaleźlibyśmy je w “wyzwalaniu" Hiszpanii przez Napoleona przy udziale Legii Nadwiślańskiej i szwoleżerów. Z tym, że Bush nie jest Napoleonem.
Warszawa, jak rozumiem, oczekiwała w zamian za swą pomoc dla Ameryki (o której nota bene niewiele tu mówiono) dwóch rzeczy: wzmocnienia pozycji Polski wobec dominujących państw Unii Europejskiej i korzyści materialnych przy odbudowie Iraku. W obu wypadkach były to błędne kalkulacje, którym towarzyszyła prymitywna taktyka. Mam na myśli naiwność w zachłystywaniu się mowami prezydenta USA w Polsce - Polakom zawsze można skutecznie podbijać bębenka - przy równoczesnym antagonizowaniu Paryża i Berlina. Zamiast prowadzenia koronkowej gry proponowano Niemcom udział pod polską komendą, “odkrywano" francuskie rakiety, myląc się co do ich datowania itd.
Balansowanie między polityką proamerykańską a prounijną wymaga niestety większych talentów niż te, które objawiły się w Warszawie. Jeśli chodzi o proponowaną konstytucję UE, to formułę “Nicea albo śmierć" można porównać jedynie do “liberum veto". Rozsądne artykuły na ten temat w “Tygodniku" wydają się być głosem wołającego na puszczy. Wydaje się, że dyplomacja polska i społeczeństwo nie umieją myśleć “po europejsku".
Nie poprzestając na psuciu sobie stosunków z możnymi tego świata w ramach Unii, proponuje się ostatnio, aby wycofać polskie wojsko z Iraku. Miejmy nadzieję, że te głosy nie wpłyną na politykę rządu, gdyż posunięcie takie byłoby niezawodnym sposobem na popsucie stosunków z kolei z Waszyngtonem. Jednego błędu nie da się naprawić popełniając drugi. Kiedy się powiedziało A, trzeba powiedzieć B.
Przychodzą znów na myśl gorzkie słowa przedwojennego dyplomaty, Gawrońskiego, które jeszcze niedawno cytowałem na łamach “Tygodnika": “Brak polityki zagranicznej, brak jasno określonego programu państwowego bezpieczeństwa jest tradycją naszych dziejów". Kiedyż się od niej wyzwolimy?
PIOTR WANDYCZ, emerytowany profesor Uniwersytetu Yale