Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
KARD. LUBOMYR HUZAR: - Bez wątpienia odczuwaliśmy wtedy, że wokół nas coś jest nie w porządku, ale nikt nie spodziewał się tak zaskakującego biegu wydarzeń. Dopiero w zeszłym roku podczas wyborów prezydenckich postsowiecki system pokazał swą prawdziwą twarz. Z kolei gdy Jan Paweł II przybył na Ukrainę, prezydent Leonid Kuczma był bardzo szczęśliwy, bo od pewnego czasu narastała w kraju atmosfera konfrontacji. Dlatego zaprosił Ojca Świętego, co musiało się wiązać ze wzrostem prestiżu Ukrainy w Europie. Sam Papież dobrze odczytał intencje rządzących, o czym zresztą słyszałem od niego samego, ale docenił odwagę władz - przecież Patriarchat Moskwy sprzeciwiał się pielgrzymce. Jan Paweł II, choć świadomy politycznych korzyści dla rządu, nie cofnął się i nie żałował przyjazdu na Ukrainę.
Gdyby raz jeszcze uważnie przeczytać jego przemówienia i kazania, było w nich - niczym w zarodku - wszystko, co powtarzaliśmy na Ukrainie w minionych miesiącach, oraz wszystko, co powtarzamy i dziś. Naturalnie, Papież nie odnosił się bezpośrednio do spraw lokalnych: i nie wypadało, i nie mógł. Mówił o godności człowieka, moralności, sprawiedliwości, miłości do ojczyzny oraz pokojowym współżyciu wszystkich grup wyznaniowych, narodowych i społecznych. Dziś na Ukrainie powtarzamy to samo, z drobną różnicą: sami możemy mówić o tym wprost.
Tak... wzrok mam słaby, ale poproszę kogoś, aby raz jeszcze odczytał mi tamte wypowiedzi Papieża, żeby wyciągnąć z nich wnioski na dziś...
- Co przyniosły zmiany na Ukrainie?
- Choć dawny system jeszcze się nie rozsypał - zapewne wymrzeć będzie musiało skażone nim pokolenie - nasza sytuacja jest zupełnie inna. Wczoraj w Rzymie rozmawiałem z pewnym Włochem, który często jeździ na Ukrainę i spotyka się z młodymi. Powiedział: “Wiesz, w latach ubiegłych ludzie byli przygnębieni. Obawiali się, co z nimi będzie". Tymczasem przed miesiącem był we Lwowie, Kijowie i mówi, że spotkał inną młodzież. Narodziła się wiara w przyszłość.
- Czy Papież śledził Pomarańczową Rewolucję?
- Odwiedziłem wtedy Ojca Świętego, ale nie był w najlepszym stanie. Spotkanie trwało krótko: wiedziałem, że Papieża nie wolno męczyć gadaniną. Zresztą kłopot był taki, że sam niezbyt dobrze słyszę, a Papież nie mówił zbyt wyraźnie. Dlatego obawiałem się, jak się porozumiemy. Ale w tym dniu Jan Paweł II, choć zmęczony kolejnymi spotkaniami, wyraźnie pytał, jak nazywają się kandydaci w wyborach, kim jest “ten Juszczenko". Interesował się losami Ukrainy, nasze sprawy nie były mu obce. Czerpał informacje także z innych źródeł.
- W czerwcu 2004 r. Jan Paweł II powiedział greckokatolickim biskupom, że chciałby, aby greckokatolicki patriarchat na Ukrainie powstał za jego życia.
- Jeszcze rok przed tym spotkaniem rozmawiałem z Ojcem Świętym o pragnieniu utworzenia Patriarchatu w Kijowie. Papież poparł nas, dlatego na Synodzie ogłosiliśmy, że jesteśmy gotowi. Na początku czerwca zeszłego roku Papież powtórzył, że zgadza się z nami, iż nasza prośba jest kanonicznie uzasadniona, ale czeka na znak od Boga. Na pewno nie chciał też wzburzyć Patriarchatu Moskiewskiego. Ale moim zdaniem nie czekał na moment wygodny z punktu widzenia polityki, ale na chwilę odpowiednią z perspektywy wiary.
Podczas odczytywania nam, kardynałom zebranym w Rzymie, papieskiego testamentu zainteresował mnie pewien fragment, gdzie Ojciec Święty pisze o możliwości zrzeczenia się urzędu, gdy Pan da mu znak. Nie wątpię w szczerość tych zapisków: gdyby Bóg w jakikolwiek sposób dał mu odczuć: “Karol, dość", Papież odszedłby z urzędu przed śmiercią. Taka sama sytuacja była z nami, grekokatolikami. Papież nie powiedział, że patriarchat powstanie za dziesięć dni, dziesięć miesięcy, dziesięć lat, ale wtedy, gdy Bóg da znak. Taki po prostu był styl działania i myślenia Jana Pawła II.
- Nowy papież może nie poprzeć pragnień grekokatolików.
- Nie jestem zdesperowany. Nie mówię: skoro zabrakło Karola Wojtyły, rozpadną się wszystkie nasze plany. My razem z Papieżem, a Papież razem z nami, doszliśmy po prostu do pewnego punktu. To nie polityka, ekonomia, biznes, pragmatyka, kwestia złożenia podpisu pod dokumentem. To życie Kościoła, wszystko musi przyjść z rąk Boga. Dlatego nigdy nie byłem niecierpliwy. Mówiono: “No i co? Byliście u Ojca Świętego i nic nie wyszło". Odpowiadałem ze spokojem: “Trzeba poczekać". Papież nie lekceważył naszych spraw. Zawsze cytował nam słowa, mnie samemu kilka razy, które na początku jego pontyfikatu wypowiedział kard. Josyf Slipyj: “Jeśli Ty tego nie zrobisz, zrobi to następny papież". Jan Paweł II opowiadał o tym z bardzo poważną miną. To nie była dla niego jakaś anegdotka. I gdy będzie nowy papież, na pewno pójdę do niego - może sam, może z kimś - i powiem: “Pracowaliśmy ponad czterdzieści lat. Jan Paweł II złożył ważne deklaracje, doszliśmy do pewnego punktu. Teraz trzeba iść naprzód".
Jan Paweł II był rzeczywiście ogromnie troskliwy wobec Ukraińców i grekokatolików. Ale troskliwy będzie każdy dobry papież - wszystko jedno, z Ameryki, Australii czy z Afryki. Tu idzie o rzecz inną, widoczną podczas wizyty Jana Pawła II na Ukrainie. Papież pochodził z kraju postkomunistycznego, był naszym sąsiadem. Dlatego mówił językiem, który Ukraina rozumie i odczuwa. Tu nie chodzi o wielką życzliwość czy o to, że mówił po ukraińsku. Po prostu korzystał z terminów tożsamych dla Polaków i Ukraińców: miłość do ojczyzny, przywiązanie do ziemi, specyficzne rozumienie narodu - przez co nas czasem błędnie uważają na Zachodzie za nacjonalistów. To mógł zrobić tylko człowiek stąd. Tego zastąpić się nie da.