Firma obywatelska

Uzawodowienie armii nie wiąże się tylko z wielkością sił zbrojnych, ich strukturą i kosztami zniesienia poboru, lecz przede wszystkim z sensem ich istnienia oraz rolą w państwie.

12.08.2008

Czyta się kilka minut

Pokojowe odzyskanie niepodległości i wzrost bezpieczeństwa Polski pozbawiło armię jej tradycyjnego znaczenia w życiu państwa i społeczeństwa. Polska po 1989 r. nie miała więc ambicji militarnych, a jedynie tradycje. I ogromny problem: co zrobić z armią, która nie ma wroga? Jak zerwać z komunistycznym dziedzictwem sił zbrojnych a zarazem zapewnić ciągłość ich funkcjonowania? Odpowiedzi były dwie, obie niezadowalające.

Fasada i tyły

Pierwsza akcentowała rolę armii w kształtowaniu postaw patriotycznych, traktując sferę wojskowości jako jeden z ostatnich bastionów tradycyjnie pojmowanej suwerenności państwa. Siły zbrojne miały także stać na straży bezpieczeństwa Polski na wypadek załamania się eksperymentu demokratycznego za wschodnią granicą. Ta wizja armii nie stała się niestety motorem głębokiej reformy, lecz narzędziem politycznej manipulacji. Mogliśmy zatem oglądać zauroczonych defiladami lub manewrami polityków, którzy wsłuchiwali się w opinie sporej części korpusu oficerskiego oraz przemysłu zbrojeniowego, niechętnych prawdziwym reformom, ale domagających się zwiększonych nakładów na obronność. Tak pojmowane hołdowanie tradycji "polskiego oręża" spychało prawdziwe problemy armii na margines polityki, pogłębiając jedynie kryzys w siłach zbrojnych. Ogromne marnotrawienie publicznego grosza było nieuniknioną konsekwencją tych działań.

Druga odpowiedź na pytanie o przyszłość armii była reakcją na nowe zagrożenia dla bezpieczeństwa międzynarodowego. Od momentu przystąpienia do NATO i UE armia stała się narzędziem polskiej polityki zagranicznej. Decyzje o wysłaniu kontyngentu do Iraku i Afganistanu były największymi jak do tej pory manifestacjami tej postawy. W ten sposób udało się wyzwolić i utrzymać dynamikę przemian w siłach zbrojnych, poruszyć skostniałe struktury i ukazać prawdziwe, a nie "historyczne" oblicze wojska. Zarazem jednak przemiany te miały charakter spontaniczny, nie zaś planowy. Polegały na tworzeniu poletek profesjonalizmu na postkomunistycznej skamielinie, którą siły zbrojne odziedziczyły po dekadach członkostwa w Układzie Warszawskim. Co gorsza, ten model przemian w armii został wyjęty z kontekstu społecznego, ponieważ kolejne rządy kładły większy (co nie znaczy, że należyty) nacisk na tzw. interoperacyjność z sojusznikami niż współdziałanie z własną opinią publiczną, dla której natura i konsekwencje zmian pozostawały niezrozumiałe. Dyskusja o Nanghar Khel jest tego najlepszym dowodem.

Zawodowcy

Czy zniesienie poboru oznacza koniec sporu i zniknięcie napięcia między dwoma wizjami sił zbrojnych? Na pozór tak, ponieważ wreszcie zgodzono się, że jakość ma pierwszeństwo przed ilością, a to oznacza rezygnację z poboru. Polska nie byłaby jednak Polską, gdyby zgoda w tej kwestii była całkowita. Dlatego uzawodowienie ma dzisiaj w większym stopniu wymiar formalno-prawny niż polityczny; wiąże się ze zmianą ustaw, a nie z odrzuceniem tradycyjnego myślenia o roli armii. Tym samym zawodowe siły zbrojne nie tylko zostaną obarczone dziedzictwem swej poprzedniczki z poboru, ale i nowymi problemami.

Widać to już na przykładzie różnicy między premierem a prezydentem w odniesieniu do wielkości sił zbrojnych i tempa przechodzenia na zawodowstwo. Prezydent i jego doradcy z Biura Bezpieczeństwa Narodowego argumentują, że siły zbrojne powinny liczyć 150 tysięcy (120 tysięcy zawodowców plus 30 tysięcy Narodowych Sił Rezerwowych), a zniesienie poboru do roku 2010 jest ryzykowne i może oznaczać problemy z pozyskaniem pracowników wojska. Ministerstwo obrony argumentuje z kolei, że na współczesnym polu walki liczy się jakość, a nie ilość, i pobór trzeba zakończyć jak najszybciej. Nie ma też wątpliwości, że idea NSR nie jest szczególnie bliska obecnemu rządowi. Spór ten ma oczywiście swój wymiar polityczny, ale z merytorycznego punktu widzenia jest po prostu pozbawiony sensu.

Wielkość armii zawodowej jest bowiem uzależniona od liczby chętnych do służby, a nie od planów rządu czy prezydenta. Jej jakość jest natomiast funkcją pieniędzy i ich racjonalnego wydatkowania. Chociaż uzawodowienie nazywamy profesjonalizacją, to armia zawodowa nie jest równoznaczna z armią profesjonalną, tak jak zawodowy futbol, który mamy w Polsce, nie oznacza, że możemy oglądać na boiskach profesjonalnych piłkarzy. Armia zawodowa to tyle co armia złożona z ochotników, związanych kontraktami ze swą "firmą" i tym samym będącymi w jej dyspozycji. Armia profesjonalna to armia złożona z profesjonalistów, którzy swój fach znają i lubią, i którym "firma" zapewnia niezbędne warunki rozwoju zawodowego.

Dzisiaj w siłach zbrojnych służy około 124 tysięcy żołnierzy, z czego 48 tysięcy to poborowi. Taką mniej więcej grupę ochotników należałoby znaleźć, aby aktualnie licząca około 80 tysięcy żołnierzy zawodowych armia liczyła docelowo 120 tysięcy. Obecne warunki służby każą wątpić w realność tego celu. Nie jest to jednak argument za przedłużaniem poboru, lecz za stworzeniem oferty, która będzie atrakcyjna dla kandydatów do wojska. Liczby są bowiem wtórne. Wynikają z czynników, którymi kierowano się w czasach planowania tradycyjnych wojen, o których decydowały żołnierskie masy. Dzisiaj lepiej mieć 50-60 tysięczną armię z prawdziwego zdarzenia (czyli sprawnie działający zintegrowany system), którą będzie można w razie potrzeby zwiększyć poprzez wzrost wydatków na obronność, niż kurczowo trzymać się cyfr i dzielić równo biedę, tworząc zastępy zawodowych amatorów z saperką i kałasznikowem.

Z tego samego powodu, zamiast wyrzucać pieniądze na NSR, lepiej zainwestować w budowę obrony cywilnej, która istnieje w Polsce głównie z nazwy. Obrona cywilna jest nie tylko tańszym i lepszym instrumentem zarządzania na wypadek kryzysów na terytorium państwa, ale będzie też stanowić czynnik integrujący lokalne społeczności w większym stopniu niż pobór i oddziały rezerwistów. Nie ma zresztą przeszkód, aby jednostki OC były tworzone przy udziale byłych wojskowych, zwiększając tym samym zdolność do współdziałania z armią.

Mundur czy garnitur

Profesjonalizacja armii to jednak nie tylko koszty. Wyzwanie, przed jakim stoimy, dotyczy także jakości armii jako instytucji społecznej. Tego, czy stanie się ona zamkniętą korporacją zawodowców, którzy będą zaciekle walczyć o swoje prawa i przywileje, bez względu na polityczne cele państwa i jego finansowe możliwości. Czy uda się nam stworzyć "armię obywatelską" - złożoną z cieszących się szacunkiem społecznym profesjonalistów, którzy będą świadomi swej roli i odpowiedzialności?

Na próżno by szukać w debacie politycznej chociażby śladu tego typu przemyśleń. A problem jest poważny, ponieważ w Polsce nadal nie istnieje w pełni wykształcona cywilna kontrola nad armią. Mamy cywilnych ministrów obrony, ale na tym z reguły kończy się obsada najwyższych stanowisk kierowniczych w administracji wojskowej. Nie ma też uczelni kształcących cywilnych pracowników wojska, którzy znaliby armię tak jak wojskowi. Z kolei istniejące uczelnie wojskowe nadal tkwią w poprzedniej epoce, kształcąc wojskowych specjalistów, a nie elitę sił zbrojnych. Tymczasem korpus oficerski armii zawodowej musi składać się w zdecydowanej większości z osób, których sposób postrzegania świata i formułowania myśli bliższy byłby pojęciu "cywila w mundurze" niż "wojskowego w garniturze".

Celem wprowadzenia armii zawodowej nie może być przecież jedynie zmiana etykietki. Musi być to proces jej odbudowy wewnętrznej, a także zmiany jej wizerunku społecznego. Inaczej już na starcie obciążymy ją dziedzictwem, które na lata zaciąży na jej funkcjonowaniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2008