Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Doktor Dziobkowski mówi głośno i wyraźnie (widocznie przyzwyczajony jest do dużych sal wykładowych albo niezbyt lotnych studentów). Uczestników dyskusji o Jaruzelskim dzieli na popleczników generała i jego zdecydowanych przeciwników. Poplecznicy mylą się albo kłamią, przeciwnicy (do których zalicza samego siebie) są ex definitione nosicielami prawdy. Kierując się tym przeświadczeniem, wyśmiewa dr Dziobkowski argumenty obrońców Jaruzelskiego, opowiadających o jego męczeństwie i działaniu pod naciskiem panującej w PRL atmosfery. Tym, którzy mówią, że generał nie brał bezpośredniego udziału w żadnej zbrodni, odpowiada miażdżącym pytaniem: "A czy Hitler osobiście kogoś zastrzelił, czy pędził Żydów do komór gazowych, czy torturował w katowniach gestapo?". Z lekceważeniem wspomina o Okrągłym Stole i oddaniu władzy, twierdząc, że Jaruzelski musiał uczynić to, co uczynił. Wreszcie, wspominając proces Johna Demjanjuka, uderza w ton patetyczny: "Spieszmy się więc sądzić zbrodniarzy, bo odejdą w spokoju, a nam zostanie wstyd, że bardziej niż walka o prawa człowieka interesowała nas budowa stadionów. Domaganie się osądzenia generała nie jest patrzeniem wstecz, tylko wyrazem określonych wartości. Jest wyborem przyszłości bez morderstw politycznych, tortur, obozów internowania".
W głosie dra Dziobkowskiego nie słyszę zachęty do rozmowy. Odzywam się zatem tylko po to, by powiedzieć, co mnie w tym głosie dziwi. (Albo inaczej: odzywam się, gdyż redakcja "Rzeczpospolitej" mocno podkreśla związek dra Dziobkowskiego z uniwersytetem, mnie zaś zachowania ludzi uniwersytetu bardzo interesują).
Zatem, po pierwsze: dziwi mnie nazbyt prosty (jak na adiunkta Instytutu Filozofii UW) podział uczestników sporu o generała na jego popleczników i przeciwników. Odnoszę wrażenie, że mnóstwo jest takich, dla których Wojciech Jaruzelski jest postacią, której nie da się bez reszty zaakceptować ani potępić. Bezsporna jest polityczna i moralna odpowiedzialność za wprowadzenie stanu wojennego i wszelkie zło, które było konsekwencją tej decyzji (inaczej: bezsporne jest to, że 13 grudnia 1981 r. Jaruzelski zabił nadzieję, zbudzoną przez Solidarność, i skazał bardzo wielu ludzi na kilkuletnie życie w beznadziejności), ale też: bezsporne są zasługi generała w okresie przejścia między starym reżimem a III RP, a lekceważenie ich nie jest wcale dowodem roztropności.
Po drugie: dziwi mnie, iż adiunkt Instytutu Filozofii UW tak szybko i bez wahania używa słowa "zbrodniarz", nie przedstawiając dowodów, które byłyby do przyjęcia w procesie sądowym.
Po trzecie: dziwi mnie łatwość, z jaką dr Dziobkowski wyrokuje o odpowiedzialności Jaruzelskiego za masakrę na Wybrzeżu, za antysemicką czystkę w armii po roku 1968 i za interwencję w Czechosłowacji, tak jakby dało się udowodnić, że to właśnie generał podejmował w tych sprawach najistotniejsze decyzje; dziwi mnie również brak choćby połowy zdania o tym, że młody Jaruzelski znalazł się na Syberii nie z własnej woli, a także: pominięcie milczeniem jego prezydentury; słowem: dziwi mnie tendencyjny wybór faktów z biografii generała.
Po czwarte: dziwi mnie sposób przywołania nazwiska Adolfa Hitlera i sprawy Johna Demjanjuka; adiunkt Instytutu Filozofii UW powinien takie analogie zostawić dziennikarzom, jeśli nie chce być posądzany o brak wiedzy na temat III Rzeszy i Zagłady.
Najbardziej jednak dziwią mnie słowa: "Spieszmy się (...) sądzić zbrodniarzy, bo odejdą w spokoju"...
Ach, nie dlatego nawet, że dr Dziobkowski woli sądzić, niż rozumieć, i że nie pamięta o zdaniu "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni". Dziwi mnie to, iż dr Dziobkowski tak lekkomyślnie przekształca jedno z najpowszechniej znanych zdań współczesnej polskiej poezji. Zmienić nawoływanie do miłości w okrzyk zachęcający do zemsty (a wszystko pod szyldem Instytutu Filozofii UW, w tekście napisanym marną polszczyzną) - to koszmar. Tego się nie powinno robić ks. Twardowskiemu.
Redakcja "Rzeczpospolitej" podkreśla, iż dr Dziobkowski jest filozofem. Cóż, może nim jest w innych tekstach. Jako autor artykułu "Śpieszmy się sądzić zbrodniarzy" jest tylko adiunktem, a w dodatku mówi językiem pracownika Wydziału Propagandy i Polityki Historycznej jednej ze znanych partii. Przy sąsiednim biurku siedzi dr Tomasz Terlikowski. Rosną nam nowe kadry filozoficzne.