Farmaceutyczne grzechy główne

Według niektórych lekarzy i farmaceutów, wielcy producenci leków działają jak mafia. Ich przedstawiciele docierają do Kongresu USA, w Brukseli pukają do gabinetów komisarzy, a w Polsce próbują wywierać nacisk na rząd.

24.11.2006

Czyta się kilka minut

W lutym na niektórych oddziałach onkologicznych pojawiła się nadzieja. Miała eleganckie buty, nienagannie skrojony garnitur oraz gustowną czarną aktówkę pod pachą. Była pracownikiem firmy farmaceutycznej i przyniosła nowy, niezwykle drogi lek dla śmiertelnie chorych. Oferowała go za darmo. Były to aż trzy pełne kuracje, ale... kazała je podzielić na dawki dla 10 osób. Chorym starczało to tylko na rozpoczęcie leczenia - resztę mieli wywalczyć od Narodowego Funduszu Zdrowia. Przedstawiciele firm farmaceutycznych, którzy rozdawali próbki leków, uczyli pacjentów, jak ma wyglądać podanie do NFZ o refundację leku. Jeśli zaś spotkają się z odmową - jak przygotować skargę do Rzecznika Praw Obywatelskich. Czasem proponowali założenie stowarzyszenia lub poproszenie o wsparcie już istniejącego. W rzeczywistości jednak wcale nie chodziło o sfinansowanie dalszego ciągu kuracji, ale o reklamę nowego specyfiku lub też o wpisanie go na listę leków refundowanych.

Niektórym chorym w takiej sytuacji się udaje (specyfik zostaje sfinansowany przez szpital lub NFZ), ale inni muszą wrócić do leków refundowanych. Zdarza się, że wkrótce umierają. Co gorsza, umierają z myślą, że jest lek, który mógłby uratować im życie, ale nie znalazły się na niego pieniądze.

To tylko jeden z przykładów, ale grzechów BigPharma - jak nazywa się wielki przemysł farmaceutyczny - ma znacznie więcej.

Grzech pierwszy: zachłanność wynalazcy

- Kiedy zbierze się fakty dotyczące działalności koncernów, szumnie nazywanych innowacyjnymi, włos jeży się na głowie. To sieć oplatająca niemal wszystko - uważa dr Józef Meszaros z Akademii Medycznej w Warszawie. - W USA koncerny mają swoich ludzi w Kongresie i płacą ogromne pieniądze, by powstawały sprzyjające im ustawy. To firmy istniejące tylko po to, by zarabiać, i trzeba przyznać, że robią to skutecznie.

Według dr. Tadeusza Szuby z Towarzystwa Farmaceutyczno-Ekonomicznego cena wynalezienia i wyprodukowania leku nie ma dziś nic wspólnego z jego ceną na rynku.

- Ochrona patentowa jest ważna, bo wynalazców trzeba popierać - tłumaczy dr Szuba. - Chodzi oto, by osoba lub firma inwestująca w prace poszukiwawcze mogła odzyskać zainwestowane pieniądze i jeszcze zarobić. Ale w przemyśle farmaceutycznym stworzył się system, który nie tylko nie wspiera innowacyjności, ale wręcz ją hamuje, a przede wszystkim ogranicza najuboższym dostęp do leków ratujących życie.

Dziś pracuje się głównie nad preparatami, które mogą służyć bogatym społeczeństwom, gwarantując przez to szybki zwrot zainwestowanych pieniędzy. Nikt nie prowadzi badań nad lekami "sierocymi", czyli dotyczącymi chorób występujących rzadko. Uważa się, że wyprodukowanie jednego leku to zwykle koszt ok. 200-500 mln dolarów. Dr Joseph DiMasi, zajmujący się rozwojem rynku farmaceutycznego w USA, twierdzi, że na opracowanie jednego leku koncern musi przeznaczyć średnio 802 mln dolarów.

- To nieprawda. Może jakiś lek kosztował nawet 800 mln dolarów, ale to musiał być lek zupełnie wyjątkowy, o którym nic nie wiemy. Dziś znakomita większość nowych leków to drobne przekształcenia molekuły chemicznej - tłumaczy dr Szuba.

Pieniądze pochłania przede wszystkim promocja. W Polsce przedstawiciel handlowy na reklamę nowego leku antynowotworowego przeznacza milion dolarów. Część na "zachęcanie" lekarzy, część na organizowanie konferencji, część na darmowe próbki. Samo to musi budzić wątpliwości natury etycznej.

- Ochrona patentowa trwa około 20 lat. W tym czasie właściwie miliardy ubogich ludzi jest pozbawionych dostępu do leku, a ci, którzy mają pieniądze, kupią go bez względu na cenę - mówi dr Szuba. - Ale gdy mija ochrona patentowa, ceny markowych leków wcale nie spadają. Z moich badań wynika, że są co najmniej 11,5 raza wyższe niż leków generycznych, identycznych pod względem składu chemicznego, ale wytwarzanych już bez tej ochrony. Dlaczego? Bo wielką rolę odgrywa znak towarowy. Pacjenci i lekarze, którzy przez lata przyzwyczaili się do konkretnej nazwy, niechętnie sięgają po lek o identycznym składzie, ale tańszy. Chorym też się często wydaje, że lek pod inną nazwą im nie pomaga. Tu działa "efekt placebo".

Z tego powodu producenci leków generycznych muszą inwestować równie duże pieniądze, by dotrzeć ze swoim produktem do pacjenta. A ceny leków nie spadają tak szybko, jak by mogły.

- Firmy farmaceutyczne inwestują w promocję, by przekonać, że ich lek jest lepszy od generycznego - dodaje Józef Meszaros. - Tymczasem może dwa razy w historii zdarzyło się, że gdzieś na terenach byłej Jugosławii jakiś lek generyczny był mniej aktywny. Pojawiły się wtedy artykuły na całym świecie, sponsorowane przez BigPharmę.

Ceny leków są różne w zależności od kraju, w którym są sprzedawane. Nierzadko w Polsce są np. droższe niż w bogatszych krajach UE.

- To przede wszystkim kwestia negocjacji. Tu wiele zależy od Ministerstwa Zdrowia, choć pojawia się pytanie, jak negocjować z monopolistą - tłumaczy dr Meszaros. - Niektóre firmy stosują różne sztuczki, mające utrudnić tańszy import leku. Rejestrują preparat pod inną nazwą niż w swoim kraju i wtedy jesteśmy zmuszeni do jego kupowania od tej konkretnej firmy, nie mogąc korzystać z hurtowników, którzy sprowadziliby go być może taniej. Powinno się wprowadzić obowiązek ustawowy, by w Polsce lek nosił tę samą nazwę, co w kraju producenta.

Grzech drugi: przekupstwo

Olbrzymie pieniądze, którymi dysponuje przemysł farmaceutyczny, nie zawsze wykorzystuje się etycznie. Przyzwyczailiśmy się już, że tysiące reprezentantów handlowych nieustannie szturmuje drzwi gabinetów lekarskich, przekonując do wpisywania na receptach "ich" preparatów, a nie konkurencji. Lekarze otrzymują za to różne gratyfikacje.

W internetowej ankiecie "Co najbardziej lubisz otrzymywać od firm farmaceutycznych?" (można zakreślić dowolną liczbę odpowiedzi), na niemal 1000 lekarzy, 646 chciało otrzymywać zaproszenia na konferencje organizowane przez np. towarzystwo naukowe, 403 - drobne wyposażenie gabinetu lekarskiego, 271- zaproszenie na konferencję organizowaną przez firmę farmaceutyczną, 246 - drobny upominek.

Dlaczego opłaca się sponsorowanie lekarzy? Tłumaczy to jeden z zainteresowanych: - Ostatnio przedstawiciel pewnej firmy farmaceutycznej zaproponował mi 1000 złotych za wypisanie 50 opakowań leku za 3,20 złotych. Zachęcał mnie też niską ceną dla pacjenta. Po jego wyjściu z gabinetu sprawdziłem, że wysokość dopłaty NFZ do jednego opakowania wynosi 315 złotych. Wiem, że moi koledzy wypisują go tonami. Przykro mi, kiedy widzę, jak świadomie sami siebie okradamy, a motto jest takie: "Mamy jeszcze trochę szpitali do zamknięcia".

Kosztowne bankiety, luksusowe wycieczki nie są tylko polską tradycją. W USA wybuchła afera, gdy lekarzom sfinansowano podczas konferencji obiad za 6 tys. dolarów na osobę. Nagłośniła to jedna z organizacji konsumenckich, temu przemysłowi szczególnie uważnie patrząca na ręce. W Polsce coraz więcej przedstawicieli służby zdrowia niechętnie traktuje tzw. repów, czyli reprezentantów handlowych. Dlatego firmy trenują pracowników w technikach psychomanipulacji. Prasę obiegły niedawno materiały ze szkolenia "repów", uczonych, jak umiejętnie wpływać na opornego lekarza, by ten wypisywał odpowiednie recepty.

- Należy utajnić informację na temat recept wypisywanych przez lekarzy - mówi dr Szuba. - Producent nie powinien mieć szansy zdobycia takiej wiedzy, a teraz jest to proste dzięki aptekarzom. Musi mieć całkowity zakaz wglądu do dokumentacji aptekarskich, co uniemożliwi producentowi sprawdzenie, jaki lekarz wypisał daną receptę.

Wizerunku firm farmaceutycznych broni dyrektor Związku Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych, Małgorzata Mauer: - Bywały sytuacje, gdy reprezentanci firm farmaceutycznych będących członkami naszego Związku zachowywali się nieetycznie. Trzeba jednak pamiętać, że w ostatnim czasie zwiększyła się liczba reprezentantów handlowych, nie tylko wśród firm innowacyjnych, ale i generycznych. Stąd być może w mediach istnieje wrażenie większej liczby incydentów. Nasi członkowie mają obowiązek dotrzymywać norm kodeksu farmaceutycznej etyki marketingowej, a prawo farmaceutyczne staje się coraz lepsze. Zły wizerunek firm farmaceutycznych to też efekt polityki. Przedsiębiorstwa innowacyjne często jawią się w polityce rządu jako ktoś, kto nie chce współpracować. Jeżeli jest do podjęcia trudna społecznie decyzja, pojawia się firma farmaceutyczna jako przysłowiowy chłopiec do bicia. To nie zawsze odzwierciedla prawdę. Przecież w polskiej służbie zdrowia dzięki firmom farmaceutycznym lekarze mają szansę się kształcić, nie należy też zapominać o wielu naszych akcjach charytatywnych.

- Firmy farmaceutyczne starają się wpływać na decyzje Ministerstwa Zdrowia - skarży się wiceminister Bolesław Piecha. - Podważają choćby system tworzenia listy leków refundowanych, nadużywają swojej pozycji podczas negocjowania cen.

Ministerstwo oskarżało wielkie koncerny farmaceutyczne także o inspirowanie strajków lekarzy.

Są jednak miejsca, w których firmy farmaceutyczne współpracują wzorowo. Dr Zbigniew Pawłowicz, dyrektor Bydgoskiego Centrum Onkologii uznanego za najlepszą placówkę publiczną 2006 r., tłumaczy: - Branża farmaceutyczna generuje olbrzymie zyski i nie widzę powodów, by nie mogła się z nami podzielić. Jednak najważniejsza jest przejrzystość. U nas każdy, kto chce się spotkać z pracownikami szpitala, musi uzyskać zgodę dyrektora. Jeżeli chciałby sponsorować wyjazd na szkolenie, zakup podręczników czy sprzętu medycznego albo dać próbki leków, sprawa trafia do komisji darów i jest dalej przez nią prowadzona.

Grzech trzeci: reklama

Według dr. Józefa Meszarosa plagą stały się w Polsce bezsensowne badania - robione tylko po to, by uzyskać jakiś promocyjny efekt. Niektóre są nawet nieetyczne: - Kilka lat temu jedna z polskich firm chciała przeprowadzić na staruszkach badania pewnego antybiotyku. Chodziło o leczenie zapalenia płuc wywołanego przez drobnoustroje. Zamierzali podjąć eksperyment mimo wcześniejszych wyników laboratoryjnych, że drobnoustroje są na te antybiotyki odporne. Na szczęście nie wyrażono na to zgody.

Lekarze zwracają uwagę, że również ich szkolenia i sympozja są często sterowane przez wielkie koncerny farmaceutyczne.

- Miałem wiele wykładów dla firm farmaceutycznych - mówi Meszaros. - Ale gdy zaproponowano mi wykład promocyjny, zawsze odmawiałem, bo od promocji mają własnych pracowników. Mam znajomego, który namawiał mnie niedawno na odczyt na temat makrolidów (to rodzaj antybiotyków). Znamy się dobrze, więc pytam, dlaczego: przecież razem jeździliśmy i mówiliśmy lekarzom, by makrolidów nie stosować. Nie zmieniło się nic poza tym, że teraz mój znajomy pracuje dla innej firmy.

Również reklamy leków stają się coraz bardziej agresywne (można reklamować tylko leki OTC, czyli sprzedawane bez recepty). Lekarze zauważają, że firmy farmaceutyczne zaczynają stosować metody z innych branż, np. opakowania leków są coraz wymyślniejsze, by skłonić do kupna.

- Z reklamą leków mamy kłopot. Według ustawy we wszelkich materiałach promocyjnych nie można użyć ani jednego słowa, które nie byłoby zgodne z treścią charakterystyki leków, wskazań czy działań niepożądanych. Są one jednak tak skonstruowane, by wytworzyć w odbiorcy określone wrażenie. Czegoś nie dopowiadają lub są dwuznaczne - tłumaczy Meszaros. - Na przykład cholinex, salicylan choliny, reklamują w taki sposób, że jakiś mężczyzna napuszonym głosem mówi "cholinex leczy stan zapalny". Problem w tym, że to nie jest prawda, bo on nie leczy, a likwiduje. Jeśli się go nie weźmie ponownie, stan zapalny powraca. Mówią też, że działa na bakterie. Faktycznie, pochodne kwasu salicylowego w wielkich stężeniach utrudniają życie bakteriom, ale w tych stężeniach nie ma to żadnego znaczenia.

Takich działań opisuje się dziesiątki. Jeśli ktoś obejrzy reklamę aspiryny, dojdzie do przekonania, że jak weźmie tabletkę, będzie natychmiast zdrowy. Tymczasem aspiryna jedynie obniża temperaturę, co nie może być pretekstem do opuszczenia łóżka. Firmy farmaceutyczne fałszują rzeczywistość.

Według dr. Meszarosa, reklamy wywołują w odbiorcy wrażenie, że leki bez recepty nie są niebezpieczne. Tymczasem nawet wspomnianą aspiryną można się otruć. Wątrobę uszkadza już jej 10 gramów, czyli 20 tabletek. Tak samo działa 12 gramów paracetamolu czy bardzo niebezpieczna pseudoefedryna, która jest składnikiem wielu leków na przeziębienie i katar. Nieświadomie można ją dostarczyć do organizmu z kilku źródeł, szczególnie że nie wszyscy klienci aptek czytają dokładnie ulotki. Według lekarzy, pseudoefedryna to substancja niebezpieczna, szczególnie dla osób z nadciśnieniem czy chorobą wieńcową. U zwierzęcia doświadczalnego można nią wywołać zawał serca. Mało kto pamięta o tym, że leki sprzedawane bez recepty działają jedynie doraźnie i powinny być zażywane w chwili pojawienia się dolegliwości, a jeśli objawy nie mijają przez tydzień, trzeba się zgłosić do lekarza.

Innym produktem firm farmaceutycznych, skutecznie drenującym nasze kieszenie, są tzw. suplementy diety czy też preparaty niewystępujące jako leki, ale sprzedawane bez recepty, których działanie nie jest potwierdzone badaniami.

- Tu już można wszystko powiedzieć - kpi dr Meszaros. - Na przykład, że korzeń waleriany to suplement diety, mimo że walerianą lubią się żywić tylko koty; że miłorząb japoński działa na łagodne zaburzenia pamięci; że preparat kasztanowca pomaga na żylaki. To wszystko nic a nic nie pomaga.

Mój rozmówca znalazł nawet ogłoszenie na temat chrząstki rekina, która ma ponoć leczyć nowotwory: - Stworzono przy tym legendę, że niby rekiny nie chorują na raka. To bzdura, zapadają na nowotwory tak samo jak inne zwierzęta. W ulotce było ze 20 pozycji piśmiennictwa naukowego, które jakoby miały potwierdzać tę skuteczność. Przeczytałem dwie trzecie i było w nich napisane, że ta chrząstka wcale nie działa. Ale przecież i tak nikt tego nie sprawdza.

W Niemczech kilka lat temu wprowadzono wzorcowe teksty, które muszą być w ulotce dołączanej do takich preparatów. Według nich, maść z kasztanowca byłaby tradycyjnym środkiem o słabym działaniu subiektywnym, poprawiającym samopoczucie pacjenta z żylakami.

To ważna konkluzja: firmy farmaceutyczne szkodzą tylko na tyle, na ile im się pozwala.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2006