Europa w Warszawie

Miło było patrzeć, jak elegancko Sophie Marceau i Maciej Stuhr prowadzą galę Europejskich Nagród Filmowych, a na scenę wychodzą gwiazdy - Almodóvar i Loach, Cruz i Delpy. Fantastycznie, gdyby nie to, że w konkurencji nagród polskie filmy praktycznie się w tym roku nie liczyły.

13.12.2006

Czyta się kilka minut

---ramka 477356|prawo|1---Cytatem najczęściej powtarzanym podczas święta Europejskich Nagród Filmowych, które odbyło się od 1 do 3 grudnia, było zdanie wygłoszone przez Krzysztofa Kieślowskiego w 1988 roku w Berlinie, kiedy Nagrody - nazywane jeszcze wtedy Felixami - wręczano po raz pierwszy i "Krótki film o zabijaniu" wybrany został pierwszym Europejskim Filmem Roku. Cytat ten był teraz na rozmaite sposoby poprawiany i ulepszany w licznych przemówieniach, a Kieślowski powiedział po prostu: "Mam nadzieję, że Polska jest w Europie"; wtedy było to zdanie wystarczająco prowokacyjnie wieloznaczne. Minęło osiemnaście lat i oto dziewiętnasta ceremonia wręczenia nagród miała miejsce w Warszawie - po raz pierwszy w stolicy nowego członka Unii.

Nie przyszło to łatwo; zabiegaliśmy o ten zaszczyt od jedenastu lat, jak podkreślał Stefan Laudyn, szef Warszawskiego Festiwalu Filmowego, przedstawiciel Polski w prezydium Europejskiej Akademii Filmowej. Akademia, posiadająca siedzibę w Berlinie - jej przewodniczącym, po Ingmarze Bergmanie, jest od lat Wim Wenders - zastrzega sobie organizację ceremonii co dwa lata w latach parzystych, zaś wieczór rozdania nagród odbywa się w którejś z europejskich metropolii - w Paryżu, Londynie, Barcelonie... Wysłannicy Akademii parokrotnie przyjeżdżali do Warszawy, by badać zdatność naszej stolicy do organizacji imprezy. Nie zawiedli się: ceremonia wypadła absolutnie po europejsku. Miło było patrzeć, jak w piątek, podczas uroczystej kolacji w sali tronowej Zamku Królewskiego, Wim Wenders odczytuje mapę dawnego Królestwa, a potem żartuje - odpowiadając na przemówienie ministra Ujazdowskiego - że "zorientował się, że ta mapa jest nieaktualna"; jak w sobotę po południu, w czasie konferencji na temat "Kina jutra" prowadzonej w Fabryce Trzciny na Pradze przez słynnego brytyjskiego krytyka Petera Cowie, nasi młodzi reżyserzy Marcin Pieczonka i Xawery Żuławski błyskotliwie zabierają głos biegłą angielszczyzną; w jak pięknie zaaranżowanej przez Allana Starskiego sali (w hali EXPO XXI) przebiega potem gala wieczorna z udziałem półtora tysiąca osób, jak elegancko i dowcipnie prowadzą ją Sophie Marceau i Maciej Stuhr, a na scenę wychodzą gwiazdy - Pedro Almodóvar i Ken Loach, Penélope Cruz i Julie Delpy.

I wszystko byłoby fantastycznie, gdyby nie to, że w konkurencji nagród praktycznie się w tym roku nie liczyliśmy. Co prawda, jedną z najważniejszych, mianowicie Nagrodę za całokształt twórczości, szalenie cenioną i z niezwykłą starannością co roku przez akademików przyznawaną, odebrał jak najzasłużeniej Roman Polański, drugi z Polaków po Andrzeju Wajdzie, który otrzymał ją w roku 1990; co prawda laureat nagrody dla najlepszego filmu, niemiecki debiutant Florian Henckel von Donnersmarck przyznał, że jego ojciec urodził się w Polsce, i to jako polski obywatel - jednak nasze nowe filmy do faworytów nie należały. Tak dzieje się zresztą w toku całej obecnej dekady; w ciągu ostatnich dziesięciu lat jedyną polską nagrodę odebrał podczas europejskich ceremonii Paweł Edelman w 2002 roku, za zdjęcia do "Pianisty".

Procedura wygląda tak, że wybrani członkowie Akademii ustalają dużą listę tytułów wyróżniających się w bieżącej produkcji ogółu europejskich krajów, po czym pełny zestaw wyłonionych tą drogą filmów wysłany zostaje - we wrześniu, na płytach DVD - do wszystkich członków Akademii (jest ich w tej chwili ok. tysiąca siedmiuset), którzy proponują następnie swoich kandydatów do nominacji, po trzech w poszczególnych kategoriach. Po przeliczeniu głosów ustala się listy nominowanych, po czym następuje drugie, decydujące głosowanie. W tym roku wśród czterdziestu dziewięciu filmów wysłanych do członków Akademii były dwa polskie tytuły, rzeczywiście najważniejsze z produkcji ubiegłorocznej - "Komornik" Feliksa Falka i "Persona non grata" Krzysztofa Zanussiego, nie dostały one jednak żadnej nominacji. Inna procedura obowiązuje w przypadku nagrody za najlepszy film krótki - tu nominują jurorzy najważniejszych europejskich festiwali (w tym Krakowskiego Festiwalu Filmowego), a także przy nagrodach za najlepszy dokument i dla "europejskiego odkrycia", gdzie o nominacji decydują grona ekspertów. Właśnie w tej ostatniej kategorii mieliśmy jedyną w tym roku nominację: w czwórce kandydujących do nagrody debiutantów znalazł się Sławomir Fabicki za film "Z odzysku". I żałuję bardzo, że tej nagrody nie dostał, bo jego film o śląskim osiemnastolatku, kuszonym przy wyborze życiowej drogi przez rozmaite demony współczesności, więcej mówi o dzisiejszej Europie i lepiej (jako "odkrycie") rokuje o przyszłej drodze twórcy niż zwycięzca kategorii - wyprodukowany we Francji (przez Marina Karmitza) utwór Gruzina Géli Babluaniego "13 (Tzameti)", sprawnie skonstruowany, ale nadto przewidywalny i odrobinę pretensjonalny czarno--biały thriller psychologiczny.

Nie było wśród tegorocznych europejskich filmów arcydzieł, ale wyraźna lista faworytów pozwalała się zorientować, jakie kino jest dziś najwyżej premiowane na naszym kontynencie. Trzy filmy dostały najwięcej nominacji. Aż siedem - "Volver" Pedro Almodóvara, który ostatecznie otrzymał nagrodę za reżyserię, dla Penélope Cruz jako najlepszej aktorki, dla José Luisa Alcaine za zdjęcia, dla Alberto Iglesiasa za muzykę i jeszcze nagrodę publiczności. Co potwierdza obiegową opinię, że w europejskim kinie wciąż szczególnie ceni się indywidualności autorskie, które opowiadają widzom o własnym świecie (ale też opowiadają w sposób popularny i atrakcyjny; hermetyczny Philippe Garrel mógł liczyć jedynie na Nagrodę FIPRESCI za swoich "Oficjalnych kochanków", dedykowanych Nowej Fali). Sześć nominacji otrzymał tegoroczny niemiecki przebój "Życie na podsłuchu" Floriana Henckela von Donnersmarcka, nieoczekiwany laureat głównej nagrody, a także nagrody za scenariusz i za rolę męską Ulricha Mühe; czyli w cenie jest problematyka polityczna, nawet zdająca sprawę ze środkowoeuropejskiego doświadczenia komunizmu (podobnie jak było w "Good bye, Lenin", laureacie głównej nagrody sprzed trzech lat), byle wybrano dla jej opowiedzenia odpowiednio ciekawą, uniwersalną perspektywę, jak tu - punkt widzenia agenta Stasi. Pięć nominacji dostał brytyjski "Wiatr buszujący w jęczmieniu" Kena Loacha, tegoroczny zwycięzca canneński, choć akademicy przyznali mu tylko nagrodę za zdjęcia Barry'ego Ackroyda, a i to ex aequo z Hiszpanem; co oznacza, że wciąż czeka się na dramatyczne opowieści o historii, które nie ukrywają przy tym postawy autora, choćby, a może właśnie - tym bardziej, jak tu - prowokacyjnie krytycznej wobec własnego narodu.

Wszystkie trzy zresztą są z pozoru partykularne: pierwszy bardzo hiszpański, drugi okropnie niemiecki, trzeci szalenie brytyjski, tak jednak zostały skonstruowane, że potrafią wywołać rozleglejsze, co najmniej kontynentalne zainteresowanie i emocje odbiorcze. Tego wszystkiego nam widać dziś brakuje; co nie znaczy, by już za rok w Berlinie polskie filmy nie mogły być faworytami w którejś konkurencji. Już dziś obstawiałbym na przykład "Jak to się robi" Marcela Łozińskiego jako możliwego laureata w kategorii filmów dokumentalnych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2006