Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„99 procent Ormian wyjedzie z Karabachu, bo nie chcą iść pod rządy Azerów, boją się, że czekają ich prześladowania i pogromy” – powtarza od kilku dni Dawid Babajan, prawa ręka Samuela Szachramaniana, prezydenta samozwańczej republiki Arcachu (tak nazywają Karabach Ormianie). Rozgromieni w trwającej niecałe dwa dni wojnie, Ormianie, którzy przez ostatnich trzydzieści lat panowali w Karabachu, uciekają przez góry do Armenii, bo w zajętym przez Azerów Karabachu nie widzą dla siebie przyszłości.
Pierwsi uchodźcy dotarli do Armenii w niedzielę, 24 września, trzy dni po wojnie, która wybuchła we wtorek, a skończyła się w środę kapitulacją ormiańskich wojsk. Ormianie twierdzą, że jeszcze w zeszłym tygodniu mieszkało ich w Karabachu-Arcachu ponad 120 tysięcy. Azerowie upierają się, że to wierutna bzdura i prawdziwa liczba była co najmniej 4 razy mniejsza. Badacze Kaukazu uważali obie opinie za przesadzone i szacowali ormiańską społeczność na 80-90 tysięcy.
W 1994 roku, gdy to ormiańscy fedaini wygrali secesyjną wojnę i oderwali od Azerbejdżanu Karabach, górzystą krainę, w której to Ormianie stanowili większość, ludność samozwańczego Arcachu liczyła 150 tysięcy. Wtedy prawie milion Azerów wyjechało z Karabachu, a także ościennych, azerbejdżańskich powiatów, również zdobytych przez fedainów i przerobionych przez nich na bezludną strefę buforową, mającą zapewnić Arcachowi bezpieczeństwo.
Ormianie zaś zaczęli wyjeżdżać z Karabachu jesienią 2020 roku, gdy po pierwszej wojnie odwetowej wzmocnieni wojskowo (dzięki petrodolarom i dostawom broni z Turcji i Izraela) Azerowie odbili dwie trzecie Karabachu i wszystkie otaczające go, stracone wcześniej powiaty. Nowa fala ruszyła pod koniec zeszłego roku, gdy Azerowie przecięli i zablokowali ostatnią drogę lądową, łączącą Karabach z Armenią. Nie przepuszczali przez górski szlak żadnych karawan do Karabachu, zwłaszcza tych zaopatrujących go w najpotrzebniejsze towary, żywność, paliwo czy lekarstwa, ale nie zatrzymywali niemal nikogo, kto z Karabachu chciał wyjechać do Armenii. Kiedy więc w piątek, 28 września, podano, że do niespełna 3-milionowej Armenii wyjechało z Karabachu ponad 65 tysięcy Ormian, oznaczało to, że połowa ludności Arcachu już uciekła, a reszta tkwi w kilometrowych zatorach na krętych, górskich drogach.
Wybuchy, ogniska, pożary
Karabachską stolicę Stepanakert od mostu na rzece Hakari, na granicy z Armenią, dzieli około 100 kilometrów. Dziś pokonanie tej drogi zajmuje uciekinierom ponad dobę. Górska szosa, na prawie całej swojej długości, jest zapchana wyładowanymi po dachy osobówkami, ciężarówkami, traktorami i autobusami. Uchodźcy śpią w samochodach, a kiedy ruch zamiera na dłużej, palą na poboczu ogniska, by przygotować ciepły posiłek lub po prostu się ogrzać (droga biegnie przez wysokie góry, a temperatura wczesną jesienią potrafi tu spadać do kilku stopni).
Ci, którzy nie mają własnych samochodów, czekają na autobusowe konwoje, organizowane przez karabachskich działaczy. Karawany autobusów jadą w stronę Armenii w eskorcie rosyjskich żołnierzy, którzy jako wojska rozjemcze mieli nie dopuścić, by między Azerami i Ormianami wybuchła wojna, a dziś pilnują, by ucieczka Ormian, będąca de facto etniczną czystką Karabachu, przebiegła w pokoju.
W Karabachu brakuje paliwa. Kłopoty z zaopatrzeniem zaczęły się pod koniec roku, gdy Azerowie zamknęli drogę do Armenii. Teraz, gdy paliwa potrzebują tysiące uciekinierów, kanister benzyny ma cenę złota. Karabachskie władze – w piątek prezydent Szachramanian wydał dekret o rozwiązaniu republiki Arcachu – obiecywały, że każdemu uciekającemu wydadzą z „żelaznych”, wojennych zapasów po 5 litrów benzyny. W poniedziałek w wielkim magazynie paliwowym pod Stepanakertem, gdzie setki kierowców czekało, by pobrać przydziałowe paliwo, doszło jednak do potężnej eksplozji – zginęło 68 osób, prawie pół tysiąca zostało rannych, a zbiorniki z paliwem wyleciały w powietrze.
Karabachskie władze wzywają rodaków, by starali się zachować porządek i spokój, nie uciekali wszyscy naraz i nie powiększali bałaganu na drodze do Armenii. Ale oni nie chcą czekać. Tym bardziej, że Azerowie zapowiedzieli, że nie wypuszczą z kraju tych Ormian, którzy podczas wojen dopuścili się zbrodni na azerskiej ludności cywilnej. W walkach o Karabach przez ostatnie 30 lat uczestniczyli po stronie Ormian niemal wszyscy mężczyźni, którzy teraz obawiają się, że im później wyruszą w drogę, tym większe prawdopodobieństwo, że zostaną aresztowani. W środę Azerowie zatrzymali na granicy z Armenią Rubena Wardaniana, bogacza, który majątku dorobił się w Rosji i za namową Kremla zgodził się jechać do Stepanakertu, żeby pełnić tam rolę szefa miejscowego rządu od listopada 2022 roku do lutego 2023. Azerowie przewieźli Wardaniana do Baku i osadzili w tamtejszym więzieniu. Ma być sądzony za nielegalne przekroczenie granicy azerbejdżańskiej (przyjechał do Karabachu przez Armenię) oraz tworzenie nielegalnych ugrupowań zbrojnych i sponsorowanie terroryzmu.
Drugie oblężenie Timbuktu
Uciekający z Karabachu Ormianie zostawiają po sobie pożary. Chłopi podkładają ogień pod własne domostwa i obejścia, które porzucają. W Stepanakercie i innych miastach, w urzędach płoną stosy z dokumentami i archiwami. Uciekinierzy wolą zniszczyć to, co do nich należało, byle nie trafiło w ręce nowych gospodarzy, azerskich osadników, którzy przybędą do opustoszałego Arcachu.
Rachunek wojenny
Ucieczkę Ormian z Karabachu Azerowie poczytają sobie za kolejne zwycięstwo. Sami nawet nie wypędzali Ormian, przeciwnie, namawiali, by pozostali, i obiecywali, że będą cieszyć się równymi prawami, a rząd z Baku zrobi wszystko, by uczynić z nich wzorowych obywateli Azerbejdżanu. Dla Ormian słowa te brzmiały jednak jak najgorsza groźba. W rezultacie Azerowie obejmą taki właśnie Karabach, o jakim marzyli: bezludny, gotowy na azerskich i kurdyjskich osadników. Nie będzie trzeba integrować Ormian z azerbejdżańskim społeczeństwem, a rząd w Baku uniknie zarzutów o odwet i prześladowania oraz kłótni z Zachodem o łamanie praw człowieka.
Szacuje się, że w wojnie sprzed ćwierć wieku, gdy ormiańscy fedaini oderwali Karabach od Azerbejdżanu, zginęło ponad 30 tysięcy ludzi. 44 dni walk z jesieni 2020 roku, gdy Azerowie odbili połowę Karabachu, pochłonęły kolejnych 6-7 tysięcy zabitych. Najnowsze starcie trwało niecałe dwa dni, a i tak zginęło w nim prawie pół tysiąca. Po 200 żołnierzy po stronie azerbejdżańskiej i ormiańskiej oraz kilkunastu cywilów. Ponad tysiąc osób zostało rannych.