Dziecięca krucjata obywatelska

Jakub Wygnański, Stowarzyszenie 61: - Nie mamy złudzeń, że nagle 90 proc. wyborców będzie szukać informacji, jak i na kogo głosować. Ale wierzymy, że istnieje od 5 do 10 proc. ludzi, którzy podchodzą do tego bardziej refleksyjnie. Jesteśmy dla nich.

03.11.2010

Czyta się kilka minut

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Wybory samorządowe za trzy tygodnie, a w Polsce nadal więcej się mówi o polityce w wydaniu ogólnopolskim…

JAKUB WYGNAŃSKI: A jeśli się o samorządach wspomina, to raczej w kontekście partyjnych słupków. Kilka dni temu podawano analizę szans kandydatów tylko w dużych metropoliach. Jest w nich jednak coś optymistycznego. Na czele są coraz częściej kandydaci kiedyś partyjni, a teraz niezależni. To raczej partiom zależy, by politycy z nazwiskiem startowali pod ich szyldem. Najbardziej znani próbują w większości oprzeć swój wizerunek na lokalności i suwerenności od partyjnych struktur.

Ku lokalności, tak przynajmniej sugerują niektóre badania, zwraca się też część wyborców. Opublikowane we wrześniu wyniki badań CBOS-u pokazały, że tegoroczne wybory cieszą się większym zainteresowaniem niż w analogicznym okresie w 2006 r. Z kolei z badań Instytutu Filozofii i Socjologii PAN wynika, że zwiększyło się - w porównaniu z latami 2000-02, kiedy podobne badanie przeprowadzono po raz pierwszy - poczucie lokalności i sprawczości na tym poziomie. Jak pan te wyniki interpretuje? 

Jako rodzaj zwrotu polityki w kierunku czegoś, co ma walor lokalny, namacalny, a jednocześnie - pośrednio - efektu zgorszenia w stosunku do polityki na poziomie ogólnopolskim. Wierzę w renesans lokalizmu. On oczywiście może mieć także złe strony - prowadzić do autarkii  i zamykania  w lokalnych "kapsułach". A może też oznaczać, że to polityka w wydaniu "centralnym" się alienuje. Towarzyszy jej dużo emocji, ale z drugiej strony chyba silne przekonanie, że nasze sprawstwo jest tutaj dość ograniczone. Jeśli mówimy, że nie lubimy polityki, to mamy zwykle na myśli ten szczebel.

Wybory samorządowe są jednak traktowane jako coś oddolnego, bardziej autentycznego. Dają szansę, że coś będziemy mieli do powiedzenia. W oczywisty sposób waga naszego głosu jest tu większa. Pamiętamy jeszcze czasy, kiedy w każdej sprawie trzeba było napisać do pierwszego sekretarza. A dziś odkrywamy swoją współzależność z tym, co się dzieje lokalnie. Pracowicie i boleśnie odrabiamy lekcję, która mówi, że będzie nam tak, jak sobie sami wybierzemy i zrobimy.

Ale wesoło do końca nie jest. Bo tradycyjnie przed wyborami samorządowymi okazuje się, że niewiele o nich wiemy. Przeprowadzone na przełomie września i października badania Instytutu Spraw Publicznych pokazują, że prawie jedna czwarta badanych nie wie nawet, kogo będzie wybierać. Może to porażka trzeciego sektora, który ma wiele do zrobienia w sprawie wyborów? Czy organizacje pozarządowe boją się polityki?

Pojawia się rzeczywiście od czasu do czasu hipoteza, że trzeci sektor w wymiarze politycznym jest za słaby, że organizacje pozbawione są politycznego wigoru, że wiele z nich zostało zwasalizowanych w stosunku do polityki i administracji. Jest w tym ziarno prawdy, ale gdyby na to spojrzeć z perspektywy 20-lecia, to można to zjawisko "dystansu" organizacji do polityki uznać za pewnego rodzaju wybór. Wybór, dodajmy, obustronny. Bo świat polityki już od czasu rozwiązania komitetów obywatelskich odznaczał się niechęcią do tego dziwnego żywiołu, jakim były i są organizacje pozarządowe i, szerzej, do spontanicznego i organicznego wymiaru polityki. Organizacje pozarządowe też odpłaciły pogłębiającą się nieufnością. Zdefiniowały politykę jako grę interesów, nie zawsze czystych, jako walkę o pozycję, a nie dobro publiczne. W tym środowisku stwierdzenie, że ktoś się trzyma na dystans od polityki, jest częściej komplementem niż zarzutem. Ale niestety, jak powiedział kiedyś de Gaulle, "polityka jest zbyt poważną rzeczą, by zostawiać ją w rękach polityków".

Trzeci sektor organizuje akcje profrekwencyjne i te na rzecz świadomego głosowania. Można jednak odnieść wrażenie, że nie interesują się nimi ani politycy, ani zbyt wielu wyborców. Może takich akcji jest za mało albo mają zbyt małą siłę przebicia? 

Nie zgadzam się. Od wielu lat jest względnie stała konfiguracja organizacji, które starają się to pole zagospodarowywać. Świat organizacji pozarządowych, pomijając obojętnych wobec polityki, dzieli się na kilka grup. Jedni zapraszają polityków, zadają im ważne pytania, potem próbują ich rozliczać ze złożonych obietnic. Np. sprawdzają, co dany polityk zamierza zrobić i co istotnie zrobił, aby zmniejszyć rozmiary korupcji w Polsce.

Jest też grupa organizacji, które zajmują się procesem wyborczym, np. zmianami strukturalnymi w polskim prawie, chociażby dotyczącymi ordynacji wyborczej. Są też znane kampanie profrekwencyjne, takie jak "Masz głos, masz wybór". W tej działalności widać sporą aktywność: organizacje zawiązują koalicje, uczą się coraz więcej z wyborów na wybory. Wreszcie jest cała grupa organizacji, które mówią: chodzi nie tylko o to, żeby głosować - należy zadbać o to, by wyboru dokonywać w sposób świadomy, racjonalny, poinformowany. Kampanią na rzecz świadomego głosowania jest "Latarnik wyborczy", do tej grupy należy też organizowana przez nas kampania "Mam prawo wiedzieć".

Specyfika tej akcji polega na tym, że zbieracie i analizujecie poglądy i deklaracje poszczególnych osób, kandydatów, a nie programy partyjne…

Nie jest to tylko przedwyborcza akcja. Bardzo ważnym polem działalności stowarzyszenia jest praca archiwizacyjna. To setki, tysiące godzin benedyktyńskiej pracy wolontariuszy i pracowników stowarzyszenia - gromadzenie informacji, deklaracji polityków. Efektem jest baza danych dotycząca działalności osób już sprawujących ważne funkcje publiczne. Na stronie "Mam prawo wiedzieć" możemy wyszukać osobę piastującą wybieralne stanowisko i dowiedzieć się, jaka jest jej biografia oraz jak zachowywała się podczas pełnienia swojej funkcji. Możemy na przykład zapoznać się ze sposobem głosowania parlamentarzystów.

"Mam prawo wiedzieć" jako akcja przedwyborcza rusza po raz czwarty, ale po raz pierwszy przed wyborami samorządowymi, które są dla was szczególnym wyzwaniem…

O ile w przypadku wyborów prezydenckich czy parlamentarnych mamy do czynienia z ogarnialnymi liczbami kandydatów, w wyborach do samorządu startują ich setki tysięcy. Prosimy ich, by w specjalnych kwestionariuszach, osobiście - nie poprzez przedstawicieli partii czy komitetów - wypowiedzieli się w ważnych kwestiach dotyczących społeczności, którą chcą reprezentować. Kwestionariusze będą publikowane na naszej stronie, dzięki czemu wyborca będzie mógł nie tylko na ich podstawie oddać świadomie głos, ale też po zakończeniu wyborów sprawdzić, jak działalność władz ma się do składanych deklaracji.

Przed każdymi wyborami są przecież publikowane programy partii czy poszczególnych kandydatów. Na ich podstawie tez możemy porównać teorię z praktyką.

Jeden z moich znajomych, spec od politycznego wizerunku, powiedział mi kiedyś, że programy partyjne pisze się na zasadzie "pluszowego misia": zawsze musi tam być dość  miejsca, aby każdy wyborca mógł się przytulić. Są eklektyczne, czasami wewnętrznie sprzeczne, mało wyraziste. A pytania w naszych kwestionariuszach dotyczą konkretów. W przypadku wyborów samorządowych są to np. drogi, edukacja, bezpieczeństwo, pomoc społeczna, promocja gminy. Oczywiście, idealnie by było, gdyby nasz kwestionariusz wypełnili wszyscy kandydaci.

Jednak póki co politycy tego rodzaju akcji nie darzą respektem. "Latarnika Wyborczego" zlekceważyli w ostatnich wyborach prezydenckich dwaj główni kandydaci do urzędu: Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński. W edycji samorządowej wypełnienie ankiety zadeklarowało dotąd ok. 800 kandydatów. 

Żaby ta akcja się powiodła, potrzebne jest wsparcie. Samo rozesłanie kwestionariuszy wymaga rzeczy prozaicznej: adresów e-mailowych kandydatów. A trzeba pamiętać, że dopiero od niedawna ci kandydaci są oficjalnie znani. Możemy liczyć na to, że jakiś kandydat sam uzna, że chce wypełnić taki formularz. To dla wielu z nich dobra okazja do zaprezentowania się. Dostęp do mediów, spotów wyborczych zależy od pieniędzy, a my oferujemy równe szanse dla każdego. Wyobraźmy sobie: jest kandydat, który nie ma znajomości, nie ma kolegi-drukarza ani pieniędzy, żeby zamówić plakaty ani, żeby opłacić ludzi, którzy mu te plakaty rozwieszą. U nas na portalu będzie miał takie same szanse jak ten, który te znajomości i pieniądze posiada.

Bardzo pomocne mogą okazać się media. Jeśli ktoś o tym napisze, a ktoś inny przeczyta, to będzie chciał wejść na portal i dowiedzieć się, co mówią jego kandydaci. No i, co chyba najważniejsze, liczymy na to, że znajdą się w Polsce ludzie, tacy polityczni altruiści, którzy powiedzą: zrobię wszystko, by zebrać wszystkie adresy mailowe kandydatów w mojej gminie. Idealnie by było, gdyby potem ta sama osoba pisała do kandydatów listy: "Oczekuję od pana, jako pana potencjalny wyborca, że pan odpowie na kwestionariusz".

Organizujecie kampanię na rzecz racjonalnego głosowania w dobie rosnącego znaczenia politycznego marketingu. Skąd nadzieja, że ludzie przestaną nagle patrzeć na konkurencję kandydatów jak na reklamy proszków do prania czy jogurtów, a zaczną analizować kwestionariusze i biografie?

Nie mamy złudzeń, że nagle 90 proc. wyborców będzie szukało informacji, jak i na kogo głosować. Ale wierzymy, że w polskim społeczeństwie istnieje od 5 do 10 proc. ludzi, którzy podchodzą do tej sfery bardziej refleksyjnie. Jesteśmy dla nich. Chcemy wierzyć, że wybory są kwestią decyzji racjonalnych, a nie emocjonalnych. Próbujemy być młotem na tych, którzy uważają, że wybory da się wygrać samym PR-em. Widzimy na plakatach polityków, a każdy "udrapowany" na męża stanu. Podpiera sobie podbródek, ma wielkie pióro albo wielką bibliotekę za sobą. Wszystko to są gry wizerunkowe, które obrażają inteligencję wielu ludzi. My chcemy być częścią systemu immunologicznego na ten wszechobecny w polityce marketing.

Jeśli to rodzaj przeciągania liny, to obawiam się, że siły są nierówne…

Każdy ma swoją działkę. Specjaliści od politycznego marketingu uważają, że manipulując wizerunkiem można wygrać wybory, sprzedać polityka jak produkt. Często mają rację, ale na dłuższą metę to groźne.  Wierzę w teorię wahadła.  Polityka wypłukana została z treści i zastąpiona emocjami oraz "opakowaniami", ale wahadło musi powoli zacząć poruszać się w drugą stronę. Inaczej musielibyśmy porzucić wiarę w to, że demokracja "działa".

Pana optymizm rośnie z wiekiem, bo kilka lat temu mówił pan, że do zmiany postaw  trzeba sześćdziesięciu lat…

Cytowałem niedawno zmarłego prof. Dahrendorfa, socjologa i politologa, który komentując to, co stało się w tym regionie świata ok. 1989r. stwierdził, że zmiany  instytucjonalno-organizacyjne da się wprowadzić w ciągu sześciu miesięcy, na uruchomienie rynku potrzebnych będzie sześć lat, a na zmiany postaw - sześćdziesiąt. Mam jednak nadzieję, że portal, który nie jest ani komercyjny, ani propagandowy, zyska uznanie wcześniej. Mam świadomość, że nasza działalność przypomina dziś trochę dziecięcą krucjatę, ale potrafię wyobrazić sobie, że wcześniej niż za 60 lat przy pomocy mediów i obywateli podobne do naszego portale będą na tyle znane, że odmowa wypełnienia kwestionariusza czy udzielenia informacji będzie oznaczała rodzaj politycznej dyskwalifikacji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]