Dyplomacja kupiecka

To nie do uwierzenia, ale Marco Polo zawsze powtarzał, że jego relacja spisana przez Pizańczyka nie zawiera nawet drobnej części tego, co widział i czego sam doświadczył.

08.03.2011

Czyta się kilka minut

Fragment manuskryptu "Opisania świata", Muzeum Correr w Wenecji / Roger Viollet Collection / Getty Images / Flash Press Media /
Fragment manuskryptu "Opisania świata", Muzeum Correr w Wenecji / Roger Viollet Collection / Getty Images / Flash Press Media /

Nie był pierwszym Europejczykiem tamtych czasów zadomowionym na Wschodzie. Sto lat wcześniej rabbi Beniamin z Tudeli wyruszył do Bagdadu, zaś w latach 1245-47 franciszkanin Giovanni di Piano de Carpini udał się z misją ewangelizacyjną do Karakorum, pierwszej stolicy Mongołów, co znalazło swój wyraz w książce "Liber Tartarorum" (z niej właśnie pochodzi słynne zdanie: "Nie ma na całym świecie, ani wśród świeckich, ani wśród duchownych, bardziej posłusznych swoim panom niż Tatarzy" - o którego złowrogiej słuszności zdążyło się już przekonać rycerstwo ruskie, węgierskie i polskie).

Marco Polo potrafiłby zapewne siedzieć w domu, żyć bez adrenaliny, którą dają przygoda i włóczęga. Nie wydawał się też ogarnięty apostolską pasją nawracania niewiernych. Był rozsądnym kupcem, jednym z setek, którzy budowali potęgę Wenecji (republiki, w której kupcy byli politykami). Tyle że bez ryzyka (zarówno rynkowego, które znają również współcześni inwestorzy giełdowi, jak i czysto fizycznego), bez zmysłu obserwacji i politycznego sprytu nie dałoby się jej stworzyć. Może dlatego jego podróż na Daleki Wschód obrosła taką legendą, że o status miejsca urodzenia Marca Polo do dziś walczą Wenecja i dalmacka wyspa Korčula?

Historyczne puzzle

W podręcznikach historii najbardziej fascynujące bywają tablice chronologiczne - to one sprawiają, że puzzle dziejów poszczególnych postaci, narodów, rejonów układają się w spójny obraz, pobudzający wyobraźnię i refleksję. W taką tablicę warto również wpisać podróż Marca Polo na Daleki Wschód.

Kiedy kupiec ruszał w drogę, jego ojczyzna osiągała właśnie apogeum znaczenia politycznego. W Wenecji ciągle pamiętano jeszcze słynny rok 1177, kiedy to przed dopiero co zbudowaną, wspaniałą bazyliką św. Marka rozgrywała się ceremonia pojednania cesarza Fryderyka I Barbarossy z Aleksandrem III, a wdzięczny papież wręczał Wenecjanom złoty pierścień jako symboliczny znak ich władzy nad Adriatykiem.

Pamiętano także o doży Enricu Dandoli, który jako przeszło osiemdziesięcioletni, niemal ślepy starzec - cynicznie, ale skutecznie - wykorzystał IV krucjatę. Stanął na czele floty, która przewieźć miała krzyżowców do Ziemi Świętej, by odbić Jerozolimę z rąk niewiernych. Zamiast tego zajął dla Wenecji Zadar i splądrował Konstantynopol (gdzie krzyżowcy wymordowali całe rzesze chrześcijan), zagarniając jedną trzecią imperium bizantyjskiego.

W XIII wieku Wenecja włada już na całym wybrzeżu Adriatyku i Morza Egejskiego aż po Dardanele i morze Marmara, Wyspy Jońskie, Eubeę, część Tracji i Konstantynopola. Kupcy weneccy świetnie czują się w Zatoce Perskiej, Azji Mniejszej, na Krymie i nad Morzem Azowskim. Nie boją się ekskomuniki, wybierając "niegodne chrześcijan" kontakty z Egiptem - znakomitym pośrednikiem w handlu z Indiami...

Podczas gdy Wenecjanie prowadzą z Mongołami interesy, mieszkańcom "nowej", środkowowschodniej Europy skośnoocy jeźdźcy kojarzą się zupełnie inaczej. W 1223 r. w bitwie nad rzeką Kałką Mongołowie pokonują wojska książąt ruskich, a Batu-chan, wnuk twórcy azjatyckiego imperium Czyngis-chana, w ciągu kilku lat narzuca zwierzchnictwo Złotej Ordy niemal całej Rusi.

Wkrótce potem efektywne i nowatorskie strategie wojenne, którymi posługują się przybysze ze Wschodu, poznaje także rycerstwo węgierskie i polskie. Nie chodzi wyłącznie o nieznaną na Zachodzie dyscyplinę wojskową. Inna jest także taktyka, bardziej niż na osobistym honorze oparta na sprycie: zanim dojdzie do walki, Tatarzy rozpoznają teren, rozpraszają oddziały. Podczas bitwy osłabiają przeciwnika gradem strzał i dopiero potem ruszają do ataku bezpośredniego. Ich wodzowie nie służą przykładem bohaterstwa, stając na czele wojska, ale ukryci z tyłu, kierują strategią. Wreszcie, sprowadzają nieznane w Europie wynalazki rodem z Chin: miotacze ognia i trujące gazy. Mongołowie, wbrew naszym wyobrażeniom, nie byli prymitywnymi barbarzyńcami...

To dzięki tym środkom doszło do gigantycznej klęski wojsk Henryka Pobożnego, wspieranych przez krzyżaków i templariuszy pod Legnicą (9 kwietnia 1241 r.), która pogłębiła proces rozdrobnienia dzielnicowego, podzieliła Śląsk i otworzyła Mongołom drogę na żyzne Węgry. W 1259 r. wrócili, by przez trzy miesiące plądrować Małopolskę (w jasyr uprowadzono wtedy przynajmniej 10 tys. mieszkańców). Po raz ostatni jeźdźcy Złotej Ordy najechali na Polskę w 1287 r. - tym razem udało się ich odeprzeć księciu krakowskiemu Leszkowi Czarnemu w bitwach w Górach Świętokrzyskich i pod Starym Sączem. Rozpoczął się arcytrudny proces odbudowywania jeszcze nie zjednoczonego państwa z ruin.

Sprawy rodzinne

Wśród Wenecjan, którzy czuli się na Wschodzie jak ryby w wodzie, duże sukcesy odnosiła rodzina Polo. To dlatego ojciec Marca nie mógł towarzyszyć narodzinom i rozwojowi syna (w tamtym czasie było to raczej normą niż wyjątkiem): kilka miesięcy wcześniej w 1253 r. udał się wraz z bratem do Konstantynopola, by nadzorować faktorię rodzinną. Spędzili tam sześć lat, a gdy sytuacja polityczna się pogorszyła przenieśli się do Sudaku na Krymie, a stamtąd jeszcze dalej - na dwór Berke-chana, wnuka twórcy Złotej Ordy, rezydującego w Saraju, gdzie przez kolejny rok spokojnie prowadzili interesy handlowe. Gdy wreszcie postanowili wrócić do Wenecji, okazało się, że szlaki są zbyt niebezpieczne, i tak znaleźli się w... Bucharze.

Tam spotkali perskiego posła (Persja również pozostawała w granicach imperium mongolskiego) i wraz z nim ruszyli skomplikowaną siecią dróg Jedwabnego Szlaku - coraz dalej na Wschód... Aż do dzisiejszego Pekinu, opanowanego już, jak większość Chin, przez Mongołów. Rządzący tam Kubilaj-chan zwrócił się do europejskich przybyszów z dziwaczną prośbą: zaopatrzeni w "żelazny glejt", mieli udać się w jego imieniu do papieża, z prośbą, by ten przysłał do niego teologów i znawców siedmiu sztuk wyzwolonych, i aby przywieźli ze sobą trochę oleju z lampy palącej się przy Grobie Pańskim w Jerozolimie. Weneckim kupcom nie do końca udało się zrealizować swą misję. Gdy już - przez chylącą się ku upadkowi Akkę, ostatnią stolicę krzyżowców - dotarli do Europy, okazało się, że papież nie żyje i nadal nie wybrano nowego. W Wenecji czekały kolejne nowiny: Marco miał już piętnaście lat, a jego matka nie doczekała powrotu męża.

Dwa lata później, choć tron św. Piotra nadal pozostawał pusty, rodzina Polo postanowiła dokończyć misję powierzoną jej przez Kubilaj-chana: wrócić do Azji i zawieźć mu przynajmniej oliwę z Grobu Pańskiego. Tym razem ojcu i stryjowi towarzyszył w drodze siedemnastoletni Marco. Już w Ziemi Świętej dowiedzieli się, że zakończyło się najdłuższe konklawe w dziejach Kościoła, zaś nowo wybrany papież Grzegorz X nakazał dwóm zakonnikom, by towarzyszyli kupcom w drodze do chana i podjęli w jego kraju misję ewangelizacyjną. Mnisi nie dotarli jednak na miejsce - już w Armenii, przestraszeni, zrejterowali.

Ciekawe, dlaczego Kubilaj-chan zapragnął sprowadzić do Azji chrześcijańskich misjonarzy? Czyżby rzeczywiście, jak sugeruje Marco Polo w "Opisaniu świata", zamierzał przyjąć nową religię? Może jakieś znaczenie miał fakt, że matka chana była nestorianką, a więc chrześcijanką? Albo chodziło o politykę otwartości na różnorodność religii i kultur, która umożliwiała zarządzanie tak wielkim terytorium? Mongołowie byli niebywale tolerancyjni - liczne edykty zwalniały np. wszelkie duchowieństwo - muzułmańskie, taoistyczne, chrześcijańskie (niezależnie od odłamu) czy buddyjskie od jakichkolwiek obciążeń, o ile będzie się ono modlić za zdrowie i pomyślność władcy. Cesarzowi - co cesarskie...

Oczywistość czasu

Kiedy śledzi się drogę trójki Wenecjan na Daleki Wschód, najbardziej pouczające jest ich rozumienie czasu: cierpliwe, rozciągliwe, spokojne - zupełnie inne niż nasze. Kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat, których trzeba, by przekazać informację albo załatwić sprawę, to coś tak oczywistego, że nie warto zawracać sobie tym głowy. Z równym spokojem traktowane są trudy podróży, które dzisiaj mogłyby posłużyć za materiał dla jakiegoś ekstremalnego, telewizyjnego reality show - bez szansy na wygraną. A przecież trzej przedstawiciele rodziny Polo musieli pokonywać nie tylko morza, przepaście i przełęcze, ale także dogadywać się

jakoś z władcami kolejnych krain, wojskami czy zwykłymi rozbójnikami. Z całą pewnością, glejt wystawiony przez chana nie na każdym robił wrażenie...

Nie miałby zapewne znaczenia np. dla nizarytów, członków muzułmańskiej sekty znanych także jako asasyni. To Marco Polo jako pierwszy opowiedział Europejczykom złowrogą historię sekty oszołomionych opium i wizją muzułmańskiego raju zabójców Starca z Gór. Sam na szczęście zobaczył już tylko ruiny twierdzy Almut, ich "orlego gniazda" zdobytego przez Mongołów w 1256 r., ale niedobitki asasynów nadal ukrywały się przecież w okolicznych górach, zagrażając każdemu.

Pokonawszy chorobę (najpewniej malarię), która powaliła go na terenie dzisiejszego Afganistanu, po rocznej kuracji musiał ruszyć dalej - przez góry Pamiru. Weneccy kupcy zaznali tam nie tylko głodu i chłodu, ale i niebezpieczeństw, które wiążą się z niedotlenieniem - wędrowali wszak szlakiem powyżej

4 tys. m n.p.m. Wkrótce potem, już na Wielkim Stepie, doświadczyli niezwykłego zjawiska - fatamorgany akustycznej. Słyszeli ludzkie głosy, dźwięk oręża, które tak naprawdę były jedynie efektem wiatru uderzającego o wydmy...

Zaufany emisariusz

Z chanem spotkali się (najprawdopodobniej) w 1275 r. w Pekinie, który wówczas nosił nazwę Chanbałyk i był nową stolicą mongolskiego imperium. Podróż trwała pięć lat. W Chinach mieli pozostać kolejnych siedemnaście. W tym czasie Marco Polo stał się już mężem dojrzałym, warto więc było doprowadzić do tego, by zaistniał na mongolskim dworze... Obecność inteligentnego Europejczyka była również na rękę Kubilajowi, który miał świadomość, że w jego otoczeniu Chińczycy dominowali liczebnie nad Mongołami, zresztą nawet tym ostatnim nie można było ufać (spiski pałacowe pozostawały na porządku dziennym). Chan uczynił Marco Polo swoim zaufanym emisariuszem i poborcą podatków. Wenecjanin jeździł do Birmy i Wietnamu, posłował do Indii, odwiedził Sumatrę i Cypr... Jako pierwszy Europejczyk dotarł na Zanzibar - dwieście lat przed Vasco da Gamą. Jako pierwszy opisał Japonię i Jawę - choć zapewne znał je tylko z opowieści.

Z czasem trzej Wenecjanie stali się jednymi z najbardziej wpływowych dostojników imperium. Zdawali sobie sprawę, że ich protektor się starzeje, a po jego śmierci z pewnością dojdzie do wojny stronnictw, w której mogą zginąć. Jak jednak - dyplomatycznie - podziękować za służbę i wrócić do domu?

Okazja pojawiła się, gdy się okazało, że ze względu na niepokoje księżniczkę Kokaczin, narzeczoną króla Lewantu (dzisiejszego Iranu), trzeba tam przewieźć morzem. Zaś Marco Polo był doświadczonym żeglarzem. W 1292 r. rodzina Polo poprowadziła gigantyczną flotę: 14 statków, na których płynęło 600 posłów i niezliczona liczba załogi. Do celu po półtorarocznej podróży dotarło tylko 18 osób (ocalała księżniczka i cała trójka Wenecjan). Jak do tego doszło, nie wiadomo. W królestwie odpoczywali dziewięć miesięcy, po czym ruszyli dalej: przez Iran, Turcję, Trapezunt nad Morzem Czarnym, Konstantynopol i Eubeę. Do domu powrócili w 1295 r. - po dwudziestu czterech latach nieobecności. Ich powrót obrósł anegdotami. Jedni opowiadali, jak rodzina chciała przepędzić przybyszów w dziwacznych strojach, dopóki z zaszytych w nich skrytek nie wysypali na stół drogich kamieni. Inni się śmiali, że żona stryja Marco, szczerze nienawidząc jego mongolskiej sukni, oddała ją żebrakowi - nie wiedząc o ukrytych w niej skarbach. Na szczęście włóczęgę udało się odnaleźć...

Bardzo szybko się okazało, że Marco nie mógł spocząć na laurach. Co prawda nie było go w kraju wiele lat, ale nie przestał być Wenecjaninem. Gdy rozgorzała wojna między Wenecją a Genuą (chodziło oczywiście o rynki zbytu), bogaty patrycjusz wystawił własną galerę. Dowodząc nią, wpadł w ręce wroga w przegranej bitwie pod Korčulą. Uwięziony w genueńskim Palazzo di San Giorgio (w bardzo zresztą przyzwoitych warunkach), spotkał tam Rustichellego z Pizy, notariusza, ale i autora eposów arturiańskich. To on spisał opowieści weneckiego kupca, które później w rozlicznych (często niedokładnych kopiach) krążyły po Europie - w języku starofrancuskim, ale także w tłumaczeniach na toskański, wenecki czy łacinę. Podobno jeden egzemplarz przykuty był nawet łańcuchem do weneckiego mostu Rialto.

Zwolniony z niewoli, Marco Polo ożenił się i dalej pomnażał rodzinny majątek aż do śmierci w styczniu 1324 r. Zawsze powtarzał, że relacja spisana przez Pizańczyka nie zawiera nawet drobnej części tego, co widział i czego doświadczył.

Niechciane świadectwo

Wielu XIV-wiecznych czytelników "Opisania świata" (znanego w świecie także pod tytułem "Milion" - jak nazywano Marca Polo) musiało czuć rozczarowanie. Po pierwsze, dzieło to nie zaspokajało tęsknoty za opisami bohaterskich czynów i romansów. Dowiadujemy się, którędy szli kupcy, co widzieli, lecz jakie spotykały ich przeciwności, jak je pokonywali (gdzież te smoki i potwory?), często pozostaje tajemnicą. Nawet te części relacji, które dotyczą szokujących dla Europejczyka obyczajów seksualnych różnych ludów (np. tradycja oddawania przybyszowi własnej żony w dowód gościnności), odnotowane są rzeczowo i obojętnie.

Opis obcego, odległego świata musiał też oburzać tych, którzy wychowali się na średniowiecznych encyklopediach, takich jak "Speculum maius" Wincentego z Beauvais, "Skarbiec wiedzy" Brunetta Latiniego czy - późniejszy od "Opisania świata" - "Traktat o rzeczach najosobliwszych i najznamienitszych, jakie znajdują się na świecie" autora znanego jako John Mandeville.

Umberto Eco we wstępie do "Opisania" [patrz "Magazyn Literacki", dodatek do "Tygodnika Powszechnego nr 34/2010] wskazuje, że autorzy ci opisywali świat nie takim, jaki jest, ale jakim być powinien: "W dziełach tych rozmaite kraje, prawdziwe czy zmyślone, są pełne najwymyślniejszych zwierząt, najdziwniejszych istot, których cechy nie były jednak wcale przypadkowe. Istoty owe posiadały bowiem nie bez racji własności pozwalające postrzegać je jako żywe przykłady, czytelne alegorie: i tak patriarcha owych traktacików encyklopedycznych, »Fizjolog«, który pojawił się

między II a III wiekiem naszej ery, prawił, że lew zaciera ogonem własne ślady, ażeby zmylić myśliwych, a umiejętność ta jest »konieczna«, aby zwierzę to mogło symbolizować moc Chrystusa zacierającego nasze grzechy".

Tymczasem Marco Polo bezwzględnie burzy tak ukształtowane wyobrażenia. Jego czytelnik, który doskonale wiedział, że gdzieś w lasach żyją jednorożce - piękne, białe, przypominające konie, tak niewinne, że aby je złowić, trzeba użyć szczególnej przynęty: dziewicy, na której łonie z pewnością usiądą. Ciekawe, jak poczuł się po lekturze dzieła Wenecjanina, który opisał jednorożce: jako grube, ciężkie, pomarszczone i wykrzywione (zapewne chodzi tu o nosorożca).

Zamiast Feniksów odradzających się z ognia, olbrzymów z jednym okiem, coraz częściej pojawiają się opisy klasztorów buddyjskich, praktyk mieszkających w nich mnichów. Wszak jedną z najważniejszych pamiątek z podróży, które Polo przywiózł do Wenecji, był buddyjski "różaniec" z bukszpanu.

Jednak dominują informacje zupełnie innego rodzaju. Dowiadujemy się, jak mieszkańcy dzisiejszego Baku używali nafty, jakie tkaniny można zakupić w Armenii, dlaczego w Indiach nie udawała się hodowla koni i trzeba je tam sprowadzać znad Zatoki Perskiej.

Wszak Marco Polo był kupcem, nie poetą.

MARCO POLO "OPISANIE ŚWIATA", przeł. Anna Ludwika Czerny, wstęp i przypisy: Marian Lewicki, przedmowa: Umberto Eco (przeł. Joanna Wajs), projekt okładki i opracowanie graficzne: Przemek Dębowski, W.A.B., Warszawa 2010.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2011