Dylematy muzycznej uczty

Akredytowanemu na festiwal Open’er dziennikarzowi towarzyszy ciągłe rozdarcie. Imprezie w tym roku przybyła jedna wielka scena oraz kilka dodatkowych atrakcji. Nie da się zobaczyć wszystkiego.

07.07.2008

Czyta się kilka minut

Trzeba wybierać. Jak na prawdziwej muzycznej uczcie. Czy posmakować dziwacznego duetu CocoRosie na Scenie Namiotowej, czy nasycić się reggae w wykonaniu Gentelmana na dedykowanej artystom z rozmaitych zakątków świata i odmiennych muzycznych biegunów Scenie World? Czy delektować się znaną chociażby z soundtracku do filmu "Mała Miss" grupą Devotchka, czy też spieszyć pod główną scenę na The Raconteurs?

Trzeba się zdać na intuicję. Ta nie zawiodła w przypadku tych ostatnich. Drugi wielki projekt muzyczny Jacka White’a (lidera The White Stripes), który nawiązuje do korzeni rocka z późnych lat 60., nie żywi się jedynie modną retronostalgią, lecz raczy słuchaczy pyszną mieszanką klasycznych gitarowych riffów i nowoczesnego surowego brzmienia. Gdy się patrzy na długie włosy muzyków, okulary i marynarkę basisty, kamizelkę White’a, pokazywanych w dodatku w czerni i bieli na wiszących z boku sceny telebimach, ma się wrażenie podróży w czasie do początków hardrocka, dajmy na to: do pierwszych występów grupy Cream. The Raconteurs rozgrzali skostniałą wyjątkowym chłodem piątkowego wieczoru kilkudziesięciotysięczną publikę rytmicznym "Steady As She Goes". W "Blue Veins", demonstrując instrumentalny kunszt ze szczyptą gitarowej improwizacji, udowodnili, że etykieta następców The Rolling Stones nie jest przesadą. Skończyli z kolei iście zeppelinowskim "Broken Boy Soldiers". "The boy never gets older" - śpiewał White, a tym niestarzejącym się chłopcem na scenie w Gdyni był rock’n’roll.

Poprzedzający ich występ Brytyjczycy z Editors całkiem słusznie poczuli się jak support lepszych kolegów i już w połowie koncertu żebrali o aplauz, powołując się na nazwę amerykańskiego zespołu. Znacznie oryginalniej wypadli bardziej doświadczeni następcy Joy Division, Interpol, zaczynając znakomicie majestatycznym, zadumanym "Pioneer to the Falls", a kończąc dynamicznym "Heinrich Maneuver" z tej samej, ostatniej płyty "Our Love To Admire". Nowojorscy rockmani, w przeciwieństwie do większości tegorocznych openerowych gwiazd, wystąpili w Polsce po raz pierwszy. Podobnie jak Sex Pistols.

Występ legendy był chyba najbardziej oczekiwanym wydarzeniem festiwalu. Mówiło się o odgrzewaniu kotletów, odcinaniu kuponów od biletów sprzed 30 lat, ale kto zdecydował się ocenić formę i intencje punkowych staruszków, wyszedł spod dużego namiotu, gdzie zagrali, mile zaskoczony. Johnny Rotten i spółka dali z siebie więcej, niż można się było spodziewać. Jak na pionierów punkrocka byli zaskakująco trzeźwi, kipieli energią. Ponadpięćdziesięcioletni Rotten prowokował publiczność, przeklinał i robił miny jak smarkacz, nomen omen, ciągle obscenicznie smarkając i tłumacząc się grypą, naśmiewał się z występujących na Open’erze raperów (na głównej scenie koncertował w tym samym czasie Jay-Z), wygłaszał krótkie przemowy o tym, że wszyscy politycy są naszymi wrogami, czyli robił wszystko, co statecznym mężczyznom pod krawatem w rodzaju członków Interpolu nie przystoi, a czego od guru ruchu kulturowej kontestacji wręcz się oczekuje. Ale co ważne, występ nie był tylko punkowym performance`em, zespół poradził sobie całkiem nieźle na gruncie muzycznym, dwukrotnie wychodząc na bisy, m.in. z "Anarchy In The UK". Nieźle nie znaczy perfekcyjnie, jednak czy naprawdę ktoś od Sex Pistols oczekiwał wirtuozerii? Muzycy z właściwą sobie bezpośredniością nie kryją, że ich powrót na scenę ma głównie finansowy podtekst. Różnie można to komentować, lecz powiem szczerze: usłyszeć "God Save The Queen" na żywo i hasło "No future" wykrzykiwane na festiwalu przyszłości - to bezcenne.

Świetny koncert zagrał również Gentelman, dowodząc, że pozostaje nadal królem reggae - chociaż nie oryginalnym jamajskim (ten był w końcu jeden!), ale elekcyjnym, z wyboru fanów, niemieckim. Artysta pobił nieoficjalny rekord Open’era w wymawianiu słowa "Polska" (bynajmniej nie "Babilon"), dając tym wyraz wielkiej sympatii do naszego kraju, a na koniec wywołał konsternację wśród ochroniarzy, schodząc ze sceny do publiczności.

Kończące pierwsze dwa dni festiwalu koncerty Róisín Murphy i Erykah Badu pozwoliły widzom trochę ochłonąć. Choć może aż za bardzo, albowiem repertuar obu wokalistek zdecydowanie lepiej sprawdza się w ciaśniejszej przestrzeni niż na tak ogromnym polu jak teren lotniska w gdyńskich Babich Dołach. Obydwie zachwycały jednak kunsztem scenicznym i dbałością o styl. Murphy przebierała się podczas koncertu kilkakrotnie, zmieniając nakrycia głowy na coraz bardziej nietuzinkowe. Z kolei Alison Goldfrapp - w różowej tunice, boso, pośród ubranych na biało członków zespołu przygrywających m.in. na harfie - wyglądała jak leśna boginka w otoczeniu świty. Jej koncert był mieszanką onirycznych klimatów z ostatniej płyty "Seventh Tree" i ostrzejszych (niekiedy, jak "Train", bardzo frywolnych) starszych utworów.

Prawdziwie niezapomniany show dali jednak dopiero na zakończenie festiwalu Massive Attack i The Chemical Brothers. Ci pierwsi poza zestawem znanych wszystkim utworów, takich jak "Teardrops" czy "Angel", zaserwowali próbkę swoich nowych kompozycji. Robert Del Naja miał na ramieniu opaskę Solidarności, a w tle na specjalnym ekranie przesuwały się polityczne slogany po polsku oraz słowa znanych dysydentów, m.in. Nelsona Mandeli i Aung San Suu Kyi. Na żadnym koncercie tegorocznego Open’era nie było takich tłumów. Aby opisać ten koncert, musiałbym nadużyć określeń na "m" w rodzaju "mistyczny", "monumentalny", "megagwiazda". Wystarczą jednak dwa słowa. Magia i mrok.

Chemiczni Bracia kazali czekać na siebie aż pół godziny, czym tylko podgrzali atmosferę, zwłaszcza że z głośników popłynął w tym czasie standard ich muzycznych patronów, "Autobahn" Kraftwerku. Gdy schowali się już za ścianą gigantycznych konsoli ustawionych na scenie, a ziemia zadrżała od potężnego bitu "Galvanize", zaczął się show rodem z przyszłości. W zachmurzone niebo wystrzelały tysiące laserów, stroboskopowe światła rozświetlały noc, a wizualizacje, które to zabierały w wirtualną podróż po wnętrzu gotyckiej katedry, to znów atakowały twarzą przerażającego klauna, budziły pomruk zachwytu. Do tego wszystkiego panowie Rowlands i Simons miksowali swoją muzykę przez półtorej godziny niemalże bez przerwy. Gdy cichły ostatnie trzaski i zgrzyty "Block Rockin’ Beats", niebo nad Gdynią pojaśniało.

Po zeszłorocznej edycji festiwal znalazł się w trudnym punkcie. Poprzeczka została zawieszona tak wysoko, że ciężko było oczekiwać kolejnego znaczącego postępu w rozwoju.

Mimo to po raz kolejny organizatorom udało się sprostać zadaniu i zrealizować swoją wizję. Kolejnym krokiem w przyszłość będzie już zapewne dopiero rzucenie rękawicy największemu środkowoeuropejskiemu festiwalowi - Sziget. Lekki niedosyt pozostawiają jeszcze festiwalowe nowinki, chociażby Scena World.

W zeszłym roku na organizowanym na wyspie na Dunaju festiwalu pojawili się tak niezwykli i różnorodni wykonawcy, jak tuarescy bluesmani z Tinariwen, norweska diwa stylu joik Mari Boine oraz rapujący w dialekcie salentyńskim do ciepłego ragga Włosi z Sud Sound System… Wybory gwiazd Sceny World dokonane przez organizującą Open’era ekipę Alter Artu nie były w tym roku jeszcze tak odważne.

Zobacz specjalny serwis Onet.pl poświęcony festiwalowi Open'er 2008...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej