Duchowa broń

Ostatnie tygodnie przyniosły kolejną odsłonę toczącej się od 60 lat debaty o miejscu religii w amerykańskim życiu publicznym i systemie prawnym. Sceną dramatu jest tym razem Montgomery, stolica Alabamy, a w roli głównej występuje sędzia Roy Moore, prezes Sądu Najwyższego tego stanu.

31.08.2003

Czyta się kilka minut

Sędzia Roy Moore (z lewej) przy obelisku z tablicami Dziesięciu Przykazań /
Sędzia Roy Moore (z lewej) przy obelisku z tablicami Dziesięciu Przykazań /

O sędzim z Alabamy Ameryka usłyszała dwa lata temu, kiedy pewnego lipcowego wieczoru, pod osłoną ciemności, nakazał wnieść do holu stanowego Sądu Najwyższego potężną, dwuipółtonową bryłę granitu z wyrytymi Dziesięcioma Przykazaniami. To samowolne działanie wywołało protesty ze strony grup broniących swobód obywatelskich, które zarzuciły Moore’owi złamanie zasady rozdziału religii od państwa, zapisanej w pierwszej poprawce do konstytucji USA. Sprawa trafiła do sądu federalnego, który w listopadzie 2002 r. podzielił tę argumentację i nakazał usunięcie pomnika.

W opinii sądu władze państwowe nie mogą wspierać swoim autorytetem religii w ogóle, a zwłaszcza faworyzować jednej religii w stosunku do innych (podobne decyzje w sprawie eksponowania Dekalogu w instytucjach publicznych wydało w ciągu ostatnich lat wiele innych sądów, m.in. w Indianie, Kentucky, Nebrasce i Ohio). Sędzia Moore twierdził wprawdzie, że monument ma jedynie na celu podkreślenie boskiego pochodzenia praw, którymi rządzi się naród amerykański, otwarcie jednak przyznawał, że odwołuje się wyłącznie do tradycji judeochrześcijańskiej. Jego czyn potępili też przedstawiciele licznych amerykańskich związków wyznaniowych, twierdząc, że instrumentalne wykorzystywanie symboli przynależnych do sfery sacrum trywializuje je i nie służy dobrze interesom religii.

Niezmiennie od Dekalogu

Po wyczerpaniu całej procedury odwoławczej, sprawa trafiła w końcu na wokandę federalnego Sądu Najwyższego, który 20 sierpnia b.r. podtrzymał nakaz usunięcia pomnika. Tym samym w zeszłą środę upłynął ostateczny termin wykonania tej decyzji. Jak się jednak okazało, sprawa daleka była jeszcze od zakończenia. Z sali rozpraw przeniosła się na ulicę.

Sędzia Moore odmówił podporządkowania się wyrokowi. “Jeśli chcą zabrać Dekalog - oświadczył - najpierw muszą zabrać mnie". Deklaracja ta - niesłychana w ustach sędziego, powołanego by stać na straży praworządności - staje się bardziej zrozumiała, jeśli wziąć pod uwagę, że Moore został nieformalnym przywódcą ogólnoamerykańskiego “ruchu Dekalogu", nawołującego do umieszczania Dziesięciu Przykazań w urzędach, szkołach i innych miejscach publicznych. Pewien rozgłos Moore uzyskał jeszcze w czasach, kiedy jako sędzia niższej instancji powiesił tabliczkę z Dekalogiem w sali rozpraw i obronił się przed próbami jej usunięcia. Popularność tę zręcznie zdyskontował w trakcie kampanii wyborczej na fotel prezesa Sądu Najwyższego Alabamy (jest to urząd obieralny) w 2000 r. Wystąpił wówczas pod hasłem: “Roy Moore - niezmiennie sędzia od Dekalogu" i bez trudu zapewnił sobie elekcję.

O popularności Moore’a najlepiej świadczą dziesiątki jego zwolenników, napływających do Montgomery od początku zeszłego tygodnia z różnych miejscowości Alabamy, a nawet spoza stanu - jeden z pielgrzymów przywędrował pieszo aż z Teksasu. Ich celem jest niedopuszczenie do usunięcia pomnika. Grupa koczuje pod siedzibą sądu, modląc się, śpiewając pieśni religijne i demonstrując poparcie dla sędziego. Kilka dni temu w zainscenizowanym procesie uznano sędziego sądu federalnego, który wydał niekorzystny dla Moore’a werdykt, oraz sędziów Sądu Najwyższego USA winnymi złamania prawa boskiego.

U źródeł popularności Moore’a leży niewątpliwie umiejętność przedstawienia siebie jako obrońcy Boga i Dekalogu przeciwko siłom zła uosabianym przez władze federalne. Moore próbuje też wyzyskiwać charakterystyczną dla amerykańskiego Południa niechęć miejscowej ludności do nadmiernej ingerencji federacji w jej sprawy. Spoglądając na całe zagadnienie z nieco innego punktu widzenia można by też potraktować postawę sędziego z Alabamy jako odpowiedź na pytanie niezwykle istotne dla amerykańskiej - i nie tylko tamtejszej - filozofii życia publicznego: jak powinni zachowywać się rządzący w sytuacji konfliktu ich osobistych przekonań religijnych z nakazami prawa, wymogami pełnionej funkcji, czy wreszcie konsekwencjami silnej heterogeniczności społeczeństwa. Kwestię tę próbował rozstrzygnąć w głośnym przemówieniu z 1984 r. Mario Cuomo, gubernator Nowego Jorku. Cuomo, katolik, wyznał wówczas, że jakkolwiek w życiu prywatnym kieruje się nauką swego Kościoła w sprawie aborcji, jako gubernator nie może narzucać jej ogółowi społeczeństwa. Deklaracja ta przez jednych została uznana za właściwe określenie roli urzędnika w świeckim państwie prawa, przez innych zaś za przykład rażącej niekonsekwencji: skoro prywatnie uważa aborcję za zabójstwo, jak może zezwalać na nią w rządzonej przez siebie społeczności? W tym kontekście można przyjąć, że sędzia Moore próbuje pozostać wierny swej wierze i swoiście wyinterpretowanym z niej nakazom postępowania. Większość obserwatorów powątpiewa jednak w szczerość jego intencji i w jego działaniach dopatruje się raczej próby zrobienia błyskotliwej kariery politycznej.

Pomnik zniknie najprawdopodobniej z budynku sądu - w czwartek 21 sierpnia odpowiednią decyzję wydali jednomyślnie pozostali sędziowie Sądu Najwyższego Alabamy. W piątek Roy Moore został zawieszony w pełnieniu obowiązków przez stanową komisję etyki sędziowskiej, która skierowała też wniosek o ukaranie go do specjalnego sądu dyscyplinarnego złożonego z sędziów i innych przedstawicieli palestry. W jego mocy leży złożenie Moore’a z urzędu.

Walka o znalezienie właściwego miejsca dla religii w amerykańskim życiu publicznym toczy się także na innym froncie.

Ślubowanie w obliczu

“Ślubuję wierność fladze Stanów Zjednoczonych Ameryki i republice, którą symbolizuje; jeden naród w obliczu Boga, niepodzielny, gwarantujący wolność i sprawiedliwość dla wszystkich" - tymi słowami miliony amerykańskich uczniów rozpoczynają każdy szkolny dzień. Federalny Sąd Najwyższy USA zdecyduje niebawem, czy ta praktyka jest zgodna z konstytucją.

Wątpliwości budzą dwa z 31 słów oryginału Pledge of Allegiance (taką bowiem nazwę nosi to ślubowanie): under God - “w obliczu Boga". Krytycy uważają, że uroczyste odmawianie tak sformułowanej przysięgi pod kierunkiem funkcjonariusza państwowego (nauczyciela) gwałci wspomniany już, proklamowany w 1791 r. w pierwszej poprawce do konstytucji zakaz ustanawiania religii państwowej, a jednocześnie narusza wolność religijną niektórych uczniów.

Historia Pledge of Allegiance liczy już ponad sto lat, ale w jej pierwotnej wersji, ułożonej w 1892 r. przez Francisa Bellamy’ego - pastora baptystów z Bostonu, zmuszonego do opuszczenia swej kongregacji ze względu na zbyt radykalne socjalistyczne przekonania - nie było żadnej wzmianki o Bogu. Jej włączenie jest dziełem Kongresu, który stosowną uchwałę podjął w 1954 r., w okresie silnego napięcia zimnowojennego. Jej cel był jednoznaczny: podkreślenie kontrastu pomiędzy bogobojnym, religijnym narodem amerykańskim a bezbożnymi komunistami, wcielającymi w życie ideologię państwa ateistycznego. Jak powiedział prezydent Eisenhower, “w ten sposób potwierdzamy na nowo wielkie znaczenie wiary religijnej w dorobku amerykańskiej przeszłości, a także dla przyszłości; w ten sposób stale wzmacniamy tę duchową broń, która zawsze będzie największym bogactwem naszego kraju zarówno w czasie wojny, jak i pokoju".

Choć usunięcie odwołania do Boga z tekstu ślubowania znajdowało się od dawna na liście postulatów liberalnych organizacji pozarządowych (takich jak American Civil Liberties Union - Amerykański Związek Swobód Obywatelskich, czy Americans United for the Separation of Church and State - Amerykanie Zjednoczeni dla Rozdziału Kościoła od Państwa), o całej sprawie było dotychczas cicho, zwłaszcza w porównaniu z innymi zagadnieniami z kręgu relacji pomiędzy państwem a związkami wyznaniowymi, takimi jak modlitwa w szkole, pomoc państwa dla szkół wyznaniowych, czy wspomniana już obecność symboli religijnych w miejscach publicznych. Aż do zeszłego roku.

Michael Newdow, lekarz i prawnik z Kalifornii, zdeklarowany ateista, wniósł wówczas pozew przeciwko okręgowi szkolnemu obejmującemu szkołę, do której chodziła jego córka. Newdow argumentował, że skutkiem codziennej uroczystości składania przysięgi jest nie tylko umacnianie w uczniach patriotyzmu - do czego władze są oczywiście uprawnione - ale także bezprawne narzucanie niektórym z nich religijnego światopoglądu wyrażającego się w przekonaniu, że istnieje Bóg, który otacza opieką naród amerykański. Pod takim sformułowaniem nie mogliby się podpisać nie tylko ateiści i agnostycy, ale także wszelkiego rodzaju politeiści, animiści, wyznawcy religii Wschodu i generalnie większości innych religii spoza kręgu judeochrześcijańskiego.

Federalny sąd dystryktowy (pierwszej instancji) pozew oddalił, ale Sąd Apelacyjny IX Okręgu (obejmującego dziewięć, głównie zachodnich stanów USA) z siedzibą w San Francisco, do którego Newdow zaskarżył tę decyzję, przychylił się do argumentacji powoda. Opierając się na precedensowych wyrokach Sądu Najwyższego, dokonujących wykładni lakonicznej klauzuli pierwszej poprawki (głoszącej tylko, że “Kongres nie może stanowić praw odnoszących się do ustanawiania religii państwowej") sąd stwierdził, że działanie władz państwowych (tj. włączenie do ślubowania słów under God i patronowanie jego uroczystemu odmawianiu w takiej postaci) nie przechodzi żadnego z testów, jakie SN wypracował do rozstrzygania spraw z tej dziedziny, a zatem jest sprzeczne z konstytucją. W szczególności nie da się dostrzec świeckiego celu tego działania i jego neutralnego - tj. nie wspierającego ani nie szykanującego religii - efektu, skoro uchwała Kongresu z 1954 r. miała na celu, jak wspomniano, właśnie podkreślenie religijności Amerykanów. W opinii sądu, określenie “w obliczu Boga" jest z punktu widzenia prawa równoznaczne z: “w obliczu Jezusa", “w obliczu Wisznu" czy “w obliczu Zeusa", a żadne z nich nie może być uważane za światopoglądowo neutralne.

Znaczenia nie ma też fakt, że powtarzanie tekstu przysięgi nie jest obowiązkowe, obowiązkowa jest bowiem obecność podczas ceremonii, a to wystarcza, by na dzieci była wywierana presja. Bądź co bądź ślubowaniu przewodzi nauczyciel - wielki autorytet, zwłaszcza w oczach dzieci młodszych, o nie w pełni jeszcze ukształtowanym charakterze. Ponadto, odmowa składania przysięgi mogłaby być zinterpretowana jako brak patriotyzmu.

Pomimo jej dobrego ugruntowania w dotychczasowym orzecznictwie, zwłaszcza federalnego SN, decyzja sądu apelacyjnego z 26 czerwca 2002 r. wywołała w Waszyngtonie prawdziwą burzę. Prezydent Bush określił wyrok jako “absurdalny" i oświadczył, iż “wskazuje on, że potrzeba nam sędziów kierujących się zdrowym rozsądkiem, którzy rozumieją, że nasze prawa wywodzą się od Boga. Takich właśnie sędziów zamierzam mianować" (sędziowie federalni są nominowani przez prezydenta nie tylko na podstawie kompetencji, ale także poglądów politycznych i etycznych, często na ukoronowanie kariery w administracji rządowej). Zareagował też Kongres. Następnego dnia, na porannej ceremonii otwarcia posiedzenia, podczas której sala zazwyczaj świeci pustkami, senatorowie stawili się niemal w komplecie, by z namaszczeniem wyrecytować Pledge of Allegiance, ostentacyjnie akcentując słowa under God (choć niektórym, jak podkreślał w ironicznym komentarzu “Washington Post", płynne powtórzenie całości tekstu przychodziło z wyraźną trudnością). Jeszcze dalej posunęli się członkowie Izby Reprezentantów, którzy wylegli tłumnie na schody swej siedziby i chóralnie odmówili ślubowanie. Republikanie triumfowali, głosząc wespół z ruchem Prawicy Religijnej (Religious Right) pod przewodem teleewangelisty Pata Robertsona i wszelkiej maści konserwatystami konieczność obrony wartości i symboli religijnych w życiu publicznym. Demokraci przezornie nie wystawiali się na pożarcie, koniunkturalnie wtórując w potępieniu decyzji sądu (Tom Daschle, lider frakcji demokratycznej w Senacie, określił ją jako “bzdurną"). W efekcie obie izby uchwaliły niemal jednogłośnie (Senat większością 99:0) rezolucję wzywającą administrację do działań zmierzających do uchylenia wyroku. Jakiś czas potem Izba Reprezentantów wpisała nawet do ustawy zatwierdzającej budżety niektórych departamentów rządowych zakaz przeznaczania jakichkolwiek środków na wyegzekwowanie tego wyroku (a także wyroku w sprawie sędziego Moore’a), czyniąc go de facto martwą literą.

Niedługo potem pełnomocnicy prezydenta i Kongresu - organy te przyłączyły się do władz oświatowych jako strony w sprawie - wystąpiły do Sądu Apelacyjnego IX Okręgu o ponowne rozpoznanie pozwu. Gdy ten w lutym 2003 r. odmówił, odwołanie zostało skierowane w czerwcu do federalnego Sądu Najwyższego, który obecnie rozważa jego przyjęcie. SN nie ma obowiązku rozpatrywania wszystkich apelacji - zwykle spośród ogromnej ich liczby wybiera nie więcej niż kilka procent. Tym razem wydaje się jednak, że ze względu na duże społeczne zainteresowanie, a także sprzeczne wyroki sądów niższych instancji (wcześniejszy o kilka lat wyrok innego sądu apelacyjnego aprobował ślubowanie w jego obecnym kształcie), zajmie się sprawą. Jego wyrok, w przeciwieństwie do orzeczenia sądu apelacyjnego, obowiązywałby w całym kraju.

Ostatnie bastiony?

Obie opisane sprawy można traktować jako kolejne potyczki w batalii o rolę religii w amerykańskim życiu publicznym. Jakkolwiek nikt nie kwestionuje idei państwa świeckiego, trwa spór co do jej rozumienia. Zwolennicy ścisłej separacji państwa i religii chętnie posługują się metaforą Jeffersona o murze, jaki powinien bezwzględnie rozdzielać te dwie sfery. Konserwatyści interpretują natomiast formułę pierwszej poprawki jako zakaz faworyzowania któregokolwiek wyznania czy związku wyznaniowego, a nie utrzymywania jakichkolwiek kontaktów między państwem a religią, to bowiem oznaczałoby ich zdaniem uprzywilejowanie ateizmu. Tę drugą orientację prezentuje prezydent Bush, usiłujący włączyć związki wyznaniowe do wykonywania niektórych funkcji państwa, np. w dziedzinie opieki społecznej, kierując na ten cel środki z budżetu federalnego.

Przeciwnicy decyzji w sprawie Newdow versus U.S. Congress postrzegają ją jako kolejny krok na drodze do wyeliminowania religii z życia publicznego, zwłaszcza zaś z systemu oświaty publicznej. W konsekwencji przyjęcia przez SN na przełomie lat 40. i 50. XX w. restrykcyjnej interpretacji zasady rozdziału religii od państwa, ze szkół publicznych zostały usunięte na mocy jego wyroków lekcje religii (1948), modlitwa (1962), odczytywanie fragmentów Biblii (1963), symbole religijne (1980), chwila ciszy przed zajęciami z przeznaczeniem na modlitwę (1985), nauczanie kreacjonizmu jako jednej z teorii wyjaśniających powstanie życia (1987), a także modlitwy i inwokacje religijne podczas uroczystości szkolnych (1992 i 2000). W rezultacie odwołanie do Boga w tekście Pledge bronione jest przez niektórych jako ostatni bastion religii w zeświecczonej szkole publicznej. Decyzja sądu bywa też odczytywana jako zamach na wolność wyznania tych uczniów, którzy utożsamiają się z tekstem przysięgi.

Prognozy co do werdyktu SN nie są jednoznaczne, przeważa jednak pogląd, że Sąd, o ile przyjmie sprawę do rozpoznania, uchyli wyrok sądu apelacyjnego. W uzasadnieniu sędziowie IX Okręgu powoływali się wprawdzie przezornie na orzecznictwo SN, przytaczając nawet fragmenty opinii poszczególnych sędziów, w tym zasiadających do dziś w SN (któż nie lubi być cytowany!), ale Sąd Najwyższy dawał już kilkakrotnie do zrozumienia, że pewne przejawy obecności religii w życiu publicznym pragnąłby wyłączyć z realizowanej przez siebie doktryny rozdzielania tego co boskie, od tego, co cesarskie, uważając je za elementy tzw. religii obywatelskiej (“civil religion"), w której obiektem kultu są de facto naród i państwo. Oprócz Pledge należą do nich motto narodowe “In God We Trust" - “Zawierzamy Bogu", widniejące na dolarach i w sali Senatu, “Tak mi dopomóż Bóg" w rotach przysiąg składanych przy obejmowaniu urzędów publicznych, przysięga na Biblię w sądach i inne przykłady tego, co długoletni sędzia SN William Brennan nazwał ceremonialnym deizmem (pikanterii kwestii dodaje fakt, że każde posiedzenie Sądu rozpoczyna się uroczystym: “Boże chroń Stany Zjednoczone i ten Wysoki Sąd").

Wydaje się, że pogląd o nietykalności niektórych elementów amerykańskiej tradycji podzielany jest przez większość społeczeństwa, dzięki czemu Sąd - postrzegany nierzadko jako niedemokratyczny (nie pochodzący z wyborów) organ o dożywotniej kadencji, ferujący wyroki oparte na wyborach moralnych, które powinny być dokonywane przez lud i jego reprezentantów - przynajmniej tym razem stanie się wyrazicielem woli powszechnej.

O obelisku sędziego Moore’a i amerykańskim Południu pisał również Jan Trzciński ("TP" nr 50/2002).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2003