Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W czasie, kiedy kino w Polsce obchodzi stulecie istnienia, a "najważniejszymi ze sztuk" wydają się być telewizja i internet, dostajemy do rąk coś niezwykle cennego: nas, Polaków, portret własny, odciśnięty na celuloidowej taśmie.
Książkę Tadeusza Lubelskiego czyta się jak narodową epopeję. To pierwsza tak kompletna, a zarazem tak kompetentna próba ogarnięcia całości. Lubelski pisząc swoją historię kina polskiego, zabiera nas w podróż w czasie, w głąb naszej świadomości i podświadomości. W filmach Wajdy, Pasikowskiego czy Barei, w historycznych widowiskach, w "ostrych filmach zaangażowanych", w "bajkach o ludziach" - niemal zawsze, chcąc nie chcąc, kino polskie stawało się nieobojętnym świadkiem rzeczywistości, a nierzadko wielkim zbiorowym psychoterapeutą. Każdy, kto weźmie do ręki ten opasły, starannie wydany tom, nie będzie miał wątpliwości, że to opowieść nie tylko o kinie, ale i o Polsce. I o tym, co się z nami stało przez ostatnie dziesięciolecia.
Lubelski już na wstępie rozwiewa nasze wątpliwości: dziś kino narodowe ma sens, na przekór inwazji nowych mediów i makdonaldyzacji kultury. A także pomimo produkcyjnej zapaści, jaką przeżyło polskie kino po przełomie 1989 roku. Ostatni rozdział opisujący to zjawisko czyta się ze ściśniętym gardłem, choć Lubelski unika łatwych uogólnień. Przyczyn programowego wręcz w dzisiejszych czasach "niechodzenia na polskie filmy" upatruje w wydarzeniach ostatnich dwudziestu kilku lat. Regres nastąpił już w stanie wojennym, kiedy to wstrzymano produkcję wielu tytułów, inne powędrowały na półki, a po rozwiązaniu zespołów filmowych wielu liczących się twórców wyemigrowało. To wszystko sprawiło, że polski widz odwykł od polskiego kina. Przerwana została ciągłość komunikacyjna pomiędzy nim a twórcą. Zniknęło - mówi Lubelski, cytując Zagajewskiego - tamto "napięcie duchowe". Ale choć "nie ma powrotu do kina Paradiso", a polscy twórcy czasów wolności nie potrzebują określania swej tożsamości narodowej czy pokoleniowej, tworząc w rozproszeniu i często po omacku, ważne jest, by nadal mówić własnym głosem. Bo tylko wówczas będzie on słyszalny pośród zgiełku obrazów.
Największym jednak wyzwaniem dla współczesnego historyka polskiego filmu jest rozprawa z niemal półwieczem kina PRL-u, czyli wyważona ocena samych filmów i postaw ich twórców - wolna od politycznych sympatii, a zarazem nieprzesłonięta przez osobisty sentyment wobec czasu minionego. Lubelski dokonuje tego poprzez rozpracowanie uprawianych przez ówczesnych filmowców strategii.
Kino polskie, uwikłane w kosztowne i skomplikowane mechanizmy produkcyjne i w ten sposób jak żadna inna dziedzina kultury uzależnione od partyjnych mocodawców, często ewoluowało w rytm politycznych przemian: popaździernikowej odwilży (Szkoła Polska), uchwał Sekretariatu KC ("dwuznaczny urok kina lat 60.") czy dekretu o stanie wojennym (koniec "genialnego sezonu Solidarności"). Tylko od talentu tudzież siły charakteru twórcy zależało, czy uda się tę ułomność przekuć w indywidualny i mocny przekaz. Lubelski znakomicie wychwytuje rozmaite warianty tak pojmowanej twórczej drogi.
Wewnątrz narracji ujawnia się raz po raz alternatywna historia polskiego kina - dzieje tytułów nigdy nienakręconych (jak film Wajdy według scenariusza Marka Hłaski), opowieść o filmach okaleczonych przez cenzurę ("Nikt nie woła" Kutza), a także historia filmowych niespełnień, wynikających z omijania ryzykownych tematów (choć czasem były to niespełnienia bardzo intrygujące, jak choćby "Niewinni czarodzieje" czy "Nóż w wodzie"). Osobne miejsce zajmują nadrabiane po wielu latach zaległości w podejmowaniu traumatycznych tematów (Holokaust, stalinizm, prawdziwa rzeczywistość PRL-u), co autor nazywa przepracowywaniem żałoby; często przychodziło ono jednak zbyt późno. Jednocześnie dzięki proponowanym przez autora nowym odczytaniom inaczej spojrzymy dziś na dawno rozpoznane tytuły: na "Lotną" według klucza psychoanalizy, na "Lalkę" Hasa jako studium obcości po wydarzeniach Marca ?68, na "Ziemię obiecaną" jako głos o kondycji duchowej ówczesnej Polski, a nie tylko wilczego kapitalizmu końca XIX wieku. Warto zanurzyć się w lekturę tomu Lubelskiego, aby zmierzyć się z jego przekonującą argumentacją.
Historia polskiego kina niebezpiecznie się powtarza w nowych dekoracjach: kiedy czytam przywołaną przez autora przedwojenną recenzję Stefanii Zahorskiej o "płytkim romantyzmie" rodzimych produkcji czy opowieść Lubelskiego o próbach ratowania polskiego przemysłu filmowego w latach 60. poprzez tworzenie historycznych "kobył", mam poczucie déj? vu. Kiedy Ludwik Starski, jeden z ojców powojennej polskiej kinematografii, krytykuje tzw. "kino branżowe", nazywając tak zinfantylizowane, tworzone pod publikę produkcje przedwojenne, natychmiast przypomina się polskie kino popularne ostatnich dwóch dekad, sklasyfikowane potem przez Lubelskiego w czterech kategoriach i fazach (nurt bandycki, komedia, adaptacje lektur i komedia romantyczna). Kiedy cytowany w książce Rafał Marszałek mówi w odniesieniu do kina rozrywkowego lat 60. o "wielkim hipokrycie", trudno nie pomyśleć o dzisiejszych polskich twórcach, którzy wychowują sobie mało wymagającego widza, wmawiając mu, że dostaje dokładnie to, czego pragnie.
Bezcenne jest wyjęcie polskiego kina z zakurzonych archiwów i nadanie mu po latach drugiego życia. A wszystko to za sprawą przywoływanych kontekstów: wypowiedzi historyków, protokołów z posiedzeń komisji ocen scenariuszy czy kolaudacji, fragmentów recenzji, wyznań twórców czy ich wspomnień z planu. Książka Lubelskiego usatysfakcjonuje także poszukiwacza ciekawostek i anegdot. Czytelnik dowie się na przykład, do jakiego filmu scenariusz pisał Czesław Miłosz; jaki polski film doczekał się specjalnego seansu w Białym Domu dla prezydenta Trumana; dlaczego Aleksander Ford odstąpił Wajdzie projekt filmu "Pokolenie" albo czy Stanisław Tym rzeczywiście urodził się w Małkini.
Jak przystało na dzieło dążące do obiektywnej syntezy, ale pisane z autorską pasją, znalazło się w nim miejsce na bardzo subiektywne oceny. I tak pisząc o filmach naznaczonych piętnem Kieślowskiego, powstałych po jego śmierci na podstawie scenariuszy Krzysztofa Piesiewicza, autor tomu za najlepszy z nich uznaje... "Nadzieję" Stanisława Muchy - choć wielu, włącznie z niżej podpisaną, wydaje się on najmniej udany. Z kolei pisząc o "Katyniu" Lubelski, zwykle skory do przywoływania rozmaitych opinii, tym razem poprzestaje na własnym entuzjastycznym omówieniu. Można też zapytać o całkowitą nieobecność w "Historii kina polskiego" współczesnego nurtu "papieskiego". Abstrahując od artystycznej jakości tworzących go tytułów, uznać je trzeba za swoisty, lokalny fenomen. Ich frekwencyjne sukcesy w kinach, osobliwe pielgrzymki do multipleksów wiele mówią o specyfice polskiej religijności.
Nie dziwi mnie natomiast świadome pominięcie w opisie współczesnego filmu polskiego telewizyjnych seriali (z wyjątkiem polsatowskiej "Ekipy"). Jako produkowane seryjnie i wypreparowane z życia bezrefleksyjne wypełniacze czasu wolnego winny stanowić obiekt badań socjologa raczej niż filmoznawcy.
Tadeusz Lubelski, Historia kina polskiego. Twórcy, filmy, konteksty, Katowice 2009, Videograf II