Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przebieg debaty, która ostatecznie odbyła się między premierem a związkiem "Okrętowiec" i Związkiem Zawodowym Inżynierów i Techników na dziedzińcu Politechniki Gdańskiej, potwierdził te obawy. Rozmówcy premiera zaczęli od zademonstrowania swojej spolegliwości, a i potem byli mało zadziorni. Nadto dawali się premierowi łatwo zagadać, a Donald Tusk skwapliwie korzystał ze swojej przewagi retorycznej. Dziwacznym pomysłem było także połączenie w osobie premiera dwóch ról: strony rozmowy i zarazem jej gospodarza.
Premier w debacie był sympatyczny, pedagogiczny, dobrze przygotowany. Wypadł dobrze, ale na jakim tle? Zabrakło bowiem twardych adwersarzy, takich, którzy jak stoczniowa Solidarność poszliby z premierem "na ostro". Być może stoczniowcy z Solidarności nie mają racji przekonując, że pomoc publiczna dla Stoczni była wielokrotnie niższa, niż twierdzi premier. Być może rację ma Donald Tusk, gdy podaje kwotę 600-700 mln zł. W interesie publicznym było, aby owe dwie skrajne oceny bezpośrednio ze sobą skonfrontować. Tego jednak zabrakło. Zamiast konfrontacji mieliśmy więc miłą pogawędkę. Było sympatycznie, ale przecież nie to jest w tym sporze najważniejsze.
Można nie akceptować metod, którymi posługuje się niekiedy stoczniowa Solidarność, można nie podzielać jej politycznego zaangażowania. Nie można jednak przed nią uciekać. Tymczasem to, co się stało, było drugą już w ostatnich tygodniach ucieczką Donalda Tuska przed stoczniowcami.