Dolly z niedoli. Historia ikony country

Wspiera naukowców i pogorzelców. Jest religijna i progresywna obyczajowo. Wśród jej wiernych fanów znajdują się emerytki z amerykańskiego Południa, młode gwiazdy hip-hopu i środowisko LGBTQ+.

16.05.2022

Czyta się kilka minut

Dolly Parton w parku rozrywki Dollywood w Wildwood Grove, Tennessee, USA, 10 maja 2019 r. / CURTIS HILBUN / MEGA / FORUM
Dolly Parton w parku rozrywki Dollywood w Wildwood Grove, Tennessee, USA, 10 maja 2019 r. / CURTIS HILBUN / MEGA / FORUM

Istnienie kogoś takiego jak Dolly Parton zakrawa na cud. Przynajmniej dzisiaj. Przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Kraju rozdartym politycznie i światopoglądowo, gdzie podział na Północ i Południe manifestuje się nie tylko na wyborczych mapach. Barwy Republikanów i Demokratów bledną jednako, gdy pojawia się ona. Ikona country, gwiazda show-biznesu, właścicielka najczęściej komentowanej figury w historii prasy brukowej.

Dwa w jednym

Parton to głos białego Południa. Powierniczka tradycji, rzeczniczka spracowanego ludu i „starych dobrych czasów”. Wierna żona i przykładna chrześcijanka, która podczas gali Country Music Association Awards w 1989 r. porwała publiczność spektakularnym wykonaniem wielkanocnej pieśni „He’s Alive” (tak, chodzi o Zmartwychwstałego). Właścicielka restauracji przenoszącej klientów w czasy wojny secesyjnej, która nigdy nie zapomniała o swoich rodzinnych stronach. O Tennessee, o południowych Appalachach, o biednych rolniczych osadach. Artystka nie tylko wraca do nich w swoich utworach, ale także inwestuje tam swoją fortunę i prowadzi wyjątkowo szczodrą działalność charytatywną.

Parton to głos postępowej Północy. Poczynając od występu w głośnym filmie „Od dziewiątej do piątej”, artystka pracuje na miano ikony feminizmu. W komedii Colina Higginsa wciela się w atrakcyjną sekretarkę Doralee Rhodes, która związuje swojego opresyjnego szefa w jego własnym gabinecie. Oczywiście to fikcja, ale Parton miała już wówczas bogate doświadczenia w rozpychaniu się w rządzonym przez mężczyzn show-biznesie. Mało tego, w jego najbardziej konserwatywnym zakątku, bo mówimy przecież o Nashville, stolicy muzyki country.

Nie tylko walczyła o miejsce kobiet na scenie, ale także oddawała im głos w swoich piosenkach. Zawsze śpiewała o biednych, poturbowanych przez męski świat, ale przecież dumnych mieszkankach ­prowincjonalnej Ameryki. Ze względu na nie nigdy nie zmieniła swojego wizerunku. Ze względu na nie już jako międzynarodowa gwiazda chętniej grała barmanki i pracownice seksualne niż wielkomiejskie bogaczki. Parton uważa, by nikogo nie wykluczać – a przeciwnie, odtrąconych otaczać szczególną opieką. Między innymi dlatego jest tak wielbiona przez młode raperki i środowisko LGBTQ+.

Na przestrzeni dekad Parton nauczyła się zgrabnie manewrować pomiędzy oczekiwaniami tak różnorodnych grup odbiorców. Dobrym tego przykładem są jej odpowiedzi na pytania o feminizm. Gwiazda country przytacza kolejne postulaty ruchu, podkreślając ich wagę i centralne miejsce dla jej systemu wartości. Na koniec dodaje mimochodem, że sama nigdy nie nazwałaby się „feministką”.

Inna sprawa, że Parton nie musi się przesadnie trudzić, by przekonać do siebie jakąkolwiek z grup. Zwłaszcza w ostatnich latach jej odbiorcy nabrali wyjątkowej zdolności tłumaczenia swojej idolki. W eseju „The Dolly Moment” profesor Tressie McMillan Cottom brawurowo obaliła wskazała, że status gwiazdy ­country jest raczej efektem ubocznym podziałów we współczesnym amerykańskim społeczeństwie. Autorka twierdzi, że nasilający się w ostatnich latach kult Parton to bezpieczny zamiennik, erzac dla trudnej miłości do kraju. Jej twórczość nurza się w nostalgii, jest na wskroś amerykańska, ale jest w niej również czułość, troska, zrozumienie dla drugiego człowieka. Kochać Parton to jak kochać Amerykę bez Guantanamo, Wall Street i zatrutej wody we Flint w stanie Michigan.

Obu stronom sporu zależy, by Parton utrzymała swój święty status. A piekielnie zdolna i obdarzona wspaniałym poczuciem humoru artystka dba, by nie było to zadanie szczególnie trudne.

Cena niezależności

W ostatnich latach o Parton bywało głośno przede wszystkim za sprawą jej działalności charytatywnej. W 2016 r. artystka postanowiła wesprzeć 900 rodzin dotkniętych pożarami w Karolinie Północnej i jej rodzinnym Tennessee. Przez pięć miesięcy poszkodowani otrzymywali od jej fundacji wsparcie w wysokości 1000 dolarów, by w ostatnim dostać kolejne 5000. Kiedy wybuchła pandemia Covid-19, Parton również sięgnęła głębiej do kieszeni. Gwiazda country postanowiła wspomóc firmę pracującą nad szczepionką na koronawirusa. Dobrze nam znana firma Moderna otrzymała od niej dofinansowanie w wysokości 1 miliona dolarów.

Dobrą sławę Parton zawdzięcza jednak nie tylko swojej szczodrości. Z pozytywnym odbiorem spotkała się jej pierwotna decyzja, by w kulturalny, aczkolwiek stanowczy sposób odrzucić nominację do Rock and Roll Hall Of Fame, czyli panteonu sław od Abby i AC/DC po Franka Zappę i ZZ Top. Podkreślała, że nigdy nie czuła się częścią tego muzycznego świata. Owszem, Rock and Roll Hall Of Fame od lat przyjmuje do swojego grona artystów związanych z różnymi gatunkami (choćby Louisa Armstronga), ale Parton niekoniecznie musiało to odpowiadać. O tym, że z dużą ostrożnością podchodzi do prezentowania swojej twórczości w kontekście innym niż country czy blue­grass, świadczą zresztą jej kilkuletnie wątpliwości dotyczące występu na brytyjskim festiwalu Glastonbury. Ostatecznie artystka dała się przekonać, a jej koncert zgromadził 180-tysięczną publiczność – ówczesny rekord frekwencyjny imprezy.

Zapewne jest jeszcze jeden powód, dla którego Parton nie chciała przyjąć zaproszenia ze strony Rock and Roll Hall Of Fame. W oświadczeniu napisała, że ta nominacja jej schlebia, natomiast nie chciałaby zabierać głosów innym. Rzeczywiście, w procesie wyłaniania nowych członkiń i członków tego grona bierze udział liczne grono ekspertów. Dla przykładu, w 2019 r. spośród 15 nominatów wyłonionych zostało 7 artystów, którzy dołączyli do tego prestiżowego grona. Nawet jeśli Parton trafiłaby do niego za pierwszym razem, sama wizja tego, że ktoś inny – przy jej statusie artystycznym – ma decydować o jej muzycznej jakości, mogła być trudna do przyjęcia.

Ostatecznie po pojawieniu się kilku tuzinów artykułów pochwalających niezależność Parton, gwiazda zdecydowała się przyjąć nominację. Po co więc ten teatr? Ktoś mógłby zwrócić uwagę, że odmowa artystki i wywołany przez nią szum zaskakująco zbiegł się z premierą jej nowej płyty „Run, Rose, Run”. Nikt jednak nie śmiał tego zrobić.

Inna sprawa, że Parton zawsze bardzo wysoko ceniła możliwość decydowania o wszystkich aspektach swojej kariery. I w tych kwestiach rzadko odpuszczała. W 1979 r. wyceniła ją na milion dolarów, godząc się na ugodę z Porterem Wagonerem – piosenkarzem country, jej mentorem i gospodarzem programu telewizyjnego, w którym towarzyszyła mu przez pierwsze lata swojej kariery. Kiedy go opuściła, muzyk zażądał zadośćuczynienia, m.in. w postaci procentów od przyszłych dochodów podopiecznej. ­Parton wolała zapłacić bajońską sumę, niż ­wiązać z Wagonerem swoją przyszłą ­karierę.

O tym, że było warto, przekonała się niedługo później, kiedy nagrała utwór „I Will Always Love You”. Piosenka nie tylko stała się przebojem, ale o jej nagranie zabiegał sam Elvis Presley. Entuzjazm Parton w związku z tą propozycją zgasł, kiedy jego menadżer zażądał, by wraz z nagraniem coveru połowa praw do tej kompozycji automatycznie przeszła na Presleya. Ku zdumieniu wszystkich, Parton odrzuciła jego propozycję. Wolała zaryzykować, niż działać nie na swoich warunkach. I znów ta decyzja bardzo jej się opłaciła. Piosenka nie tylko powróciła na pierwsze miejsce list przebojów w latach 80., ale zaliczyła ogromny sukces w kolejnej dekadzie, gdy Whitney Houston wykonała ją do filmu ­„Bodyguard”. Ta ostatnia wersja utrzymywała się na pierwszym miejscu listy przebojów przez czternaście tygodni. Parton żartowała później, że za pieniądze, które przyniósł jej ten cover, mogłaby kupić sobie Graceland – słynną posiadłość Presleya.

Nowe ścieżki pod szklanym sufitem

Ta pewność siebie jest tym bardziej ­imponująca, że na tym etapie za Parton nie stała potężna wytwórnia czy zamożna ­rodzina, która mogłaby zamortyzować jej ewentualny upadek. Artystka w brawurowy sposób wytyczała ścieżkę w przemyśle muzycznym nie tylko sobie, ale także jej wielu następczyniom. We wspaniałej książce „She Come By It Natural” pisarka Sarah Smarsh tak pisze o początkach artystki: „Wyjechała z domu na ­własną rękę, będąc kobietą o konkretnych aspiracjach, która pomimo braku ­finansowych środków pokazywała, że chce lepszego życia, i wierzyła, że na nie zasługuje. A przecież nie istniał model takiej ścieżki, poza tym, co sobie wyobraziła”.

W dalszej części swojej książki Smarsh rysuje społeczno-kulturowy kontekst, który towarzyszył Parton na pierwszym etapie jej kariery. Zwraca uwagę, że postępujące zmiany obyczajowe czy cywilizacyjne, które kojarzymy z latami 60. i 70., niekoniecznie docierały do stolicy country: „Nawet jeśli do tego czasu na amerykańskim szklanym suficie pojawiły się pierwsze pęknięcia, to Nashville znajdowało się dokładnie pod najsolidniejszą z szyb”.

Według autorki w stolicy stanu Tennessee wciąż panowały te same realia, z którymi mierzyła się Patsy Cline w latach 50. Kontrakt fonograficzny, który podpisała wówczas wschodząca gwiazda country, gwarantował jej połowę męskiej stawki i przenosił całość jej autorskich praw na rzecz wytwórni. Mimo to Cline uważała taki obrót spraw za bardzo korzystny, biorąc pod uwagę, że jej poprzednią pracą było podrzynanie gardeł kurczakom przy taśmie.

Alternatywy Parton wcale nie były lepsze, tym większy szacunek budzi jej ideowe, pryncypialne podejście do muzyki. Nie oznacza to, że artystka wzbraniała się przed kompromisami. Najlepszym tego przykładem jest godzenie się na rolę asystentki w telewizyjnym programie Wagonera, który – pomijając wszystko inne – wymagał od niej ciągłego meandrowania w morzu seksizmu. Parton robiła przy tym wiele, by stać się częścią tej zmaskulinizowanej branży. W tym celu zaczęła nawet grać w golfa.

Inna sprawa, że w tekstach swoich piosenek ze wszystkich sił próbowała zachować niezależność, a nawet iść pod prąd. Konsekwentnie podważała obraz kobiety w muzyce country. Obnażała fałsz podziału na święte i rozpustnice. Bohaterka utworu „The Bargain Store” z 1975 r. porównuje się do towaru – używanego, trochę zniszczonego, ale wciąż w dobrej kondycji. Decydenci z wielu stacji radiowych uznali, że piosenka dotyczy prostytucji, i usunęli ją z playlist. Jeszcze większy problem mieli z utworem „Down from Dover” – przebojem opowiadającym o ciężarnej, która naiwnie czeka na powrót swojego kochanka. Ostatecznie bohaterka rodzi martwe dziecko, co odbiera za rozstrzygający znak, że chłopak nigdy do niej nie wróci.

Smarsh tak pisze o tych utworach: ­„Parton opowiada gotyckie historie o kobietach, które są jednak zbyt prawdziwe, by liczyć na emisję na falach radiowych. (...) Wiele z nich opowiada o kobietach, które właśnie mają się wyzwolić. I to nie są historie o samochodach i przesuwającym się horyzoncie, ale raczej mroczne, utrzymane w molowej tonacji wyznania dotyczące sytuacji, w której kobieta jest zmuszona uciekać”.

Nie inaczej rozpoczyna się książka towarzysząca albumowi „Run, Rose, Run”, której współautorką jest Parton. Na jej pierwszych stronach bohaterka – młoda artystka country – łapie stopa, by uciec od dotychczasowego życia. Kiedy kierowca ciężarówki próbuje ją napastować, dziewczyna wyciąga broń z torebki. W tej scenie łatwo zresztą odnaleźć Parton, która w ten sposób miała przepędzić natręta podczas swojej pierwszej wizyty w Nowym Jorku. Parton potrafiła walczyć o siebie nie tylko za pośrednictwem piosenek.

Poprawki i ulepszenia

Za każdym razem, gdy podnoszone są argumenty na rzecz feminizmu Parton, pojawiają się co najmniej dwie kontry. Pierwsza dotyczy zakorzenienia artystki w tradycji amerykańskiego Południa. Niewątpliwie jest lokalną patriotką, ale stara się też uważnie reagować na społeczne nastroje. Dlatego usunęła kontrowersyjny, odnoszący się do konfederackich stanów przedrostek „dixie” z nazwy swojej restauracji. Ponadto w wywiadzie udzielonym „Billboardowi”, w czasie trwania protestów organizowanych w reakcji na zabójstwo George’a Floyda, nie pozostawiła niedopowiedzeń: „Oczywiście, że życie czarnych ma znaczenie! Myślicie, że tylko nasze białe dupska są ważne? Nie!”.

Druga kwestia to operacje plastyczne, którym od lat poddaje się artystka. Nie wpisują się one w lewicowy trend ­„ciałopozytywności”. Smarsh uważa jednak, że uprzedmiotowiana, seksualizowana przez mężczyzn od początku swojej kariery gwiazda country daje w ten sposób do zrozumienia, że to ona decyduje o swoim ciele i świadomie wykorzystuje je do budowania swojego wizerunku. Gra w tę grę i czerpie z niej korzyści. Smarsh widzi w tym wyzwalające przechwycenie, które kontynuują dzisiejsze gwiazdy popkultury. Nie powinno więc dziwić, że w jednym z utworów do Parton nawiązuje mocno grająca swoim wizerunkiem gwiazda hip-hopu – Nicki Minaj.

Jak widać, nietrudno zbija się argumenty przeciwko Parton. A może to po prostu kolejny przejaw „The Dolly Moment”? Niewykluczone, bo choć na co dzień nie dotyka mnie amerykańska wojna plemion, to przecież wizja „świętej Dolly” napełnia moje serce ciepłem. Zanim dokopię się więc do kontrowersji, stawiam kropkę. Po co to psuć? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2022