Doktor House zreperował mi pralkę

Doktor House od pralek był niższy i bardziej pulchny niż ten w telewizji. Jednak metody postępowania miał podobne: obejrzał pacjentkę, a potem zaczął wydobywać jej organy wewnętrzne.

26.01.2010

Czyta się kilka minut

Za każdym razem zaczyna się inaczej, czyli zawsze tak samo. Mecz, kolacja w eleganckiej restauracji, nabożeństwo... Następuje Incydent. Ktoś dostaje drgawek, krwotoku lub napadu prawdomówności. Pada na posadzkę, parkiet czy trawnik i staje się Pacjentem Tygodnia.

Incydent

Nasza pralka dostała ataku podczas wieczornego prania. To miała być rutynowa misja, nic trudnego, trochę kolorowego w czterdziestu stopniach. Tuż przed ostatnim wirowaniem dostała konwulsji. Zaczęła wyć, podskakiwać, demolować otoczenie. Wreszcie umilkła w pół obrotu. Stanęła milcząca i pełna niedopranych koszul. Wezwaliśmy egzorcystę. Doktora House’a.

No proszę, nie udawajcie! Wszyscy oglądają "Doktora House’a". Istnieje oczywiście kategoria ludzi, którzy z naciskiem powiadają: "nie mam telewizora i nie oglądam telewizji". Zazwyczaj oznacza to, że nocami ściągają kolejne odcinki z internetu i oglądają na swoich laptopach. Albo biorą od kolegi dwa sezony na płycie i kupują kino domowe.

Pierwsza Diagnoza

Doktor House od pralek był niższy i bardziej pulchny niż w telewizji. Jednak metody postępowania miał podobne: obejrzał pacjentkę, a potem zaczął wydobywać organy wewnętrzne i jeden po drugim układać na podłodze.

Nawiasem mówiąc, w szkole mojego dziecka dyrekcja właśnie zabroniła zabawy w doktora House’a. I słusznie. Dobrze pamiętam, jak my w tym wieku bawiliśmy się w Wyrywaczy Serc z "Indiany Jonesa".

W każdym razie nie trzeba było znać "Anatomii" Graya (ani serialu "Chirurdzy"), żeby się zorientować, że z naszą pralką nie jest dobrze. Metalowe części były pogięte, a plastikowe połamane w drzazgi.

- Próbował pan uprać granat? - zażartował Doktor AGD.

- Ostatnio nie - roześmiałem się z przymusem.

Coś błysnęło w trzewiach urządzenia... Mój rozmówca zamarł. Potem szczypczykami wyłuskał ze środka drobny przedmiot.

- Dwadzieścia groszy. Musiało zostać w kieszeni.

Wstrząśnięty potrafiłem tylko zacytować farmera z serialu "Wszystkie stworzenia małe i duże":

- Nie powie mi pan, że taki drobiazg może zabić takie wielkie zwierzę!

- Będzie pana kosztowała ta dwudziestka. Niezłe przebicie. - upodobanie do gierek słownych Dr AGD dzielił z amerykańskim kolegą. - Już taniej by wyniosło prać banknoty!

Nowy Objaw

Osiemset złotych później do naszego domu powrócił spokój. Doktor przyszedł z naręczem części i dokonał przeszczepu wielonarządowego. Nie udało się ustalić, kto zostawił dwudziestkę w spodniach, a wobec niewykrycia sprawców moja żona umorzyła śledztwo (chociaż wciąż patrzyła na mnie podejrzliwie). Zbliżały się święta, pachniało ciastem, a wieczorami uzdrowiona pralka nadrabiała zaległości z ubiegłego tygodnia.

Oczywiście ta idylla zwiastowała pojawienie się Nowego Objawu. Nieuchronny zwrot akcji nastąpił we wtorek. Maszyna zawyła, splunęła mydlinami i popadła w stupor. Znów zadzwoniliśmy po Doktora AGD.

Zagadka Medyczna

Teza, że seriale telewizyjne są najbardziej twórczą dziedziną sztuki filmowej, stała się jednym z komunałów 2009 r. Jeżeli Agnieszka Holland ma rację i seriale telewizyjne pełnią dziś rolę XIX-wiecznych powieści, no to ja czytam jednocześnie Tołstoja, Dostojewskiego i Dickensa. Jednak najbardziej lubię "Doktora House’a" (i "Madmanów").

W tytułowej roli występuje angielski komik Hugh Laurie. Na żądanie producentów pozbył się akcentu, ale zachował angielskie poczucie humoru, które w oczach Amerykanów uczyniło z bohatera sarkastycznego psychopatę. W trosce, by publiczność nie odwróciła się ze wstrętem, scenarzyści zrobili z Gregory’ego House’a udręczonego bólem lekomana, napiętnowanego trudnym dzieciństwem, toksycznymi związkami i nałogiem. Mimo to balans odrazy i współczucia pozostaje chwiejny.

W każdym odcinku bohater musi rozwiązać zagadkę medyczną, postawić diagnozę i zaordynować leczenie. Pacjent Tygodnia czasem dożywa napisów końcowych... A czasem nie.

Na szczęście Doktor House ma do dyspozycji swój nieprzeciętny intelekt i grupę współpracowników. Ma też mnóstwo Maszyn Robiących "Piiiiing!", więc gdyby naprawdę wykonać wszystkie przedstawione badania, to koszt jednego odcinka przekroczyłby roczny budżet NFZ. Pewnie i tak przekracza.

Moment "Aha!"

Doktor AGD nie był zachwycony naszym wezwaniem. Ludzie, którzy masakrują produkty niemieckiej myśli technicznej za pomocą dwudziestogroszówek, nie powinni liczyć na szczególne względy. Mimo to zgodził się przyjść. W Wigilię o drugiej po południu. Bo, widzicie, każdy polski mężczyzna, a facet od pralki niewątpliwie nim był, woli w Wigilię o 14.00 być w pracy niż w domu.

Szczególnie, że wreszcie mieliśmy do czynienia z prawdziwą medyczną zagadką. W obecności Doktora pralka zachowywała się bez zarzutu. Pozostawiona bez nadzoru popadała w omdlenie. Specjalista zasypał nas sprzecznymi diagnozami. Kawałek plastiku w rurze odpływowej. Zepsuty programator. A może coś psychosomatycznego? Wreszcie zaproponował terapię, której nie powstydziłby się rozrzutny Gregory House. Będziemy kupować kolejne podzespoły, wymieniać i sprawdzać, czy pomogło.

Nie byłem oczarowany, ale cóż... Jeżeli w Wigilię ktoś spędza tyle godzin w waszej łazience - i nie jest karpiem - zaczynacie go traktować jak członka rodziny. Nim pierwsza gwiazdka pojawiła się na niebie, nasze dziecko śpiewało Doktorowi AGD kolędy, żona podawała kawę, a ja zabawiałem konwersacją.

Najpierw rozmawialiśmy o twardej wodzie, ten temat sam się narzucił. Potem przeszliśmy do spraw ogólniejszych i Doktor wyraźnie się rozmarzył:

- W styczniu jadę do Egiptu - oświadczył. - I wie pan co, pierwszego drinka z parasolką wypiję za waszą pralkę. To dopiero będzie! Ciepło, piasek, ciepło... Ciepło...

W tym momencie jego twarz przybrała nieobecny wyraz. Zrozumiałem, że jestem świadkiem tego, co w serialu określa się jako House’s "Aha!" Moment.

- Ciepło... Cieplej... Wiem! - zawołał. - To grzałka! Trzeba wymienić grzałkę!

Triumf Medycyny

Pomogło. Doktor AGD wrócił do rodziny. Teraz jest już pewnie w Egipcie i za nasze pieniądze pije kolorowe drinki. My w tym roku raczej nie wyjedziemy, ale to bez znaczenia. Wieczorami słuchamy mruczenia pralki i znów jest tak miło, jak w przedostatniej scenie "Milczenia owiec". Tej, kiedy agentka Starling uspokaja się w pralni FBI.

Ponieważ, jak napisał autor książek o Hannibalu Lecterze: "Rytm automatycznej pralki jest jak bicie wielkiego serca, a szum przelewającej się w niej wody jak odgłos, który słyszy nienarodzone jeszcze dziecko: przypomina miejsce, w którym po raz ostatni doznaliśmy spokoju" (przekł. Andrzej Szulc).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1972 roku. Grafik z wykształcenia, eseista i autor książek dla dzieci. Laureat Nagrody Literackiej „Nike” za książkę „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” (2018) oraz Paszportu Polityki w kategorii literatura (2017). Przez wiele lat autor cotygodniowych… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2010