Dociekanie prawdy
Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny „Więzi”: Jeśli w usuwaniu zła wszystkie oficjalne drogi w Kościele zawodzą, pozostają dziennikarstwo śledcze i ujawnianie faktów.
Dociekanie prawdy
Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny „Więzi”: Jeśli w usuwaniu zła wszystkie oficjalne drogi w Kościele zawodzą, pozostają dziennikarstwo śledcze i ujawnianie faktów.
Ładowanie...
ZBIGNIEW NOSOWSKI: Okazało się, że jednak warto dociekać prawdy. Zapewne ktoś ważny w Watykanie zrozumiał, że w ciągnącej się już tak długo sprawie bp. Janiaka muszą wreszcie zapaść decyzje, bo same zapowiedzi w stylu „robimy, co możemy” nie wystarczą.
Nie można pozwolić, by biskup kaliski stał się jedynym winnym. Pora na szersze wprowadzenie w życie kościelnych zasad rozliczalności przełożonych kościelnych. Spraw do zbadania w różnych diecezjach jest wiele.
Mamy też do czynienia z innym precedensowym wydarzeniem. „Więź” ogłosiła właśnie, że przed kilkoma tygodniami zakończyło się wstępne dochodzenie kanoniczne prowadzone przez watykańską Kongregację Nauki Wiary w sprawie zarzutów dotyczących molestowania seksualnego osoby małoletniej przez krakowskiego biskupa pomocniczego Jana Szkodonia. Zapadła w Kongregacji decyzja o rozpoczęciu kanonicznego procesu karno-administracyjnego przeciwko niemu. Z upoważnienia Kongregacji nuncjusz apostolski w Polsce abp Salvatore Pennacchio wyznaczył 7 maja osoby prowadzące ten proces – odpowiedzialnym za niego będzie jeden z polskich biskupów. To pierwszy taki proces w kraju.
CZYTAJ TAKŻE
EDYTORIAL KS. ADAMA BONIECKIEGO: Nie ma biskupa, który nie mówiłby o sobie, że jest sługą, że wszystko, co robi, jest służbą. Kłopot w tym, że każdy inaczej rozumie, co to znaczy >>>
W Kaliszu najbardziej w tej chwili potrzeba duchowego uzdrowienia – tak duże było tam nagromadzenie zła, kłamstwa, manipulacji, mobbingu. Akurat abp Grzegorz Ryś jest osobą, która takie duchowe odrodzenie może inspirować. Często powtarza za adhortacją Jana Pawła II „Reconciliatio et paenitentia”, że pojednanie musi być równie głębokie jak podział.
Mam tylko obawę, czy jako chwilowy zarządca diecezji będzie skłonny do podejmowania decyzji administracyjnych albo personalnych. A wydaje mi się, że bez odwołania kilku kluczowych kurialistów uwikłanych w gry toczone przez bp. Janiaka nie da się tam rozpocząć procesu uzdrowienia. Akurat abp Ryś jest znany z tego, że raczej woli ludzi przemieniać od wewnątrz niż wymieniać na stanowiskach. Tu jednak nie wystarczy oddziaływanie przez przykład.
Diecezja kaliska nie wydawała mi się istotna z perspektywy ogólnopolskich procesów kościelnych. Po filmie braci Sekielskich zrozumiałem, że mamy tam do czynienia ze szczególnym nagromadzeniem bardzo poważnych zaniedbań. Być może nawet złej woli. Po moim komentarzu o filmie na portalu Wiez.pl zaczęli się do mnie zgłaszać duchowni z diecezji kaliskiej, którzy mieli potrzebę opowiedzenia o tym, czego doświadczali. Nowe możliwości przyniosła też serdeczna relacja nawiązana z Jakubem Pankowiakiem. On po filmie „Zabawa w chowanego” od razu stał się dla mnie bohaterem – jako człowiek bardzo doświadczony w Kościele, a jednocześnie bardzo dojrzały duchowo. Do niego też zaczęli się zgłaszać po filmie różni ludzie.
Tak, bo sami byli już bezradni i załamani. Te ich zwierzenia to dla mnie jeden z trzech faktów wskazujących na przełom, jaki chyba się dokonuje. Pierwszym było ogłoszenie po filmie Sekielskich przez prymasa Wojciecha Polaka, że składa doniesienie do Watykanu. Ten akt symbolicznie kończył w episkopacie epokę prymasa Wyszyńskiego, w której obowiązywała żelazna zasada, że wewnątrzkościelnych brudów się publicznie nie pokazuje, co skutkowało tym, że żaden biskup nie powie złego słowa o innym biskupie. Teraz okazało się, że są sprawy ważniejsze niż jedność episkopatu.
Drugim przełomowym faktem była odmowa Rady Kapłańskiej diecezji kaliskiej podpisania listu poparcia bp. Janiaka, przygotowanego przez jego biskupa pomocniczego. Już następnego dnia dowiedziałem się o tym, ale szukałem potwierdzenia w drugim źródle. I przypadkowo okazało się, że znajomy ksiądz ma tam serdecznego przyjaciela…
Krzysztof S. był najpierw w seminarium wrocławskim, ale został zeń usunięty za zachowania homoseksualne. Kontynuował studia teologiczne jako świecki. W 2012 r. bp Janiak, pomocniczy biskup wrocławski, został biskupem kaliskim. Rok później znany mu zapewne z Wrocławia Krzysztof S. przyjęty jest do seminarium kaliskiego. Jak mówią moje źródła, stało się to za „poręczeniem” biskupa, bo wiadomo, że gdy się przyjmuje kleryka wyrzuconego z innego seminarium, jest to sytuacja bardzo ryzykowna.
Nie znam odpowiedzi na narzucające się tu pytanie, co łączy Krzysztofa S. z bp. Janiakiem. Być może jeszcze się o tym dowiemy.
A kilka miesięcy później ks. Grzeszczak podaje się nieoczekiwanie do dymisji. Nie chciał mi podać szczegółowych powodów, ale w tle na pewno były napięte relacje z biskupem. Jego następcą we wrześniu 2015 r. zostaje ks. Górski. Jest młody – ma wówczas 33 lata. W tym samym roku prokuratura prowadzi śledztwo wobec Krzysztofa S., które ostatecznie zostaje umorzone, prawdopodobnie dlatego, że sprawa dotyczy uwodzenia małoletnich powyżej 15. roku życia, co w prawie polskim nie jest karane. Niemniej od policji nowy rektor dowiaduje się, że w komputerze urlopowanego kleryka znaleziono 400 filmów i fotografii pornograficznych.
Tymczasem Krzysztof S. po urlopie na początku 2016 r. zgłasza się z powrotem do kaliskiego seminarium. Dochodzi do – jak sobie wyobrażam – dramatycznej rozmowy, podczas której ks. Górski informuje bp. Janiaka o filmach pornograficznych w komputerze kleryka. A biskup dodaje, że część z nich miała charakter pedofilski, czyli wie więcej od rektora. Ostatecznie stawia rektora przed faktem dokonanym, mówiąc przy nim Krzysztofowi S., że „otrzymuje jeszcze jedną szansę”. Mało tego, wymusza na rektorze przygotowywanie kleryka do święceń diakonatu. Ks. Górskiemu udaje się jedynie przesunąć te święcenia o pół roku – mają się one odbyć w grudniu 2016 r., a nie w czerwcu, z pozostałymi klerykami. Rektor uświadamia sobie wówczas, że sytuacja jest niebezpieczna – zaczyna dokumentować poczynania Janiaka.
W listopadzie 2016 r. podczas praktyk katechetycznych jego gimnazjalni uczniowie otrzymują dziwne propozycje, by odwiedzać go w nocy. Rodzice alarmują dyrekcję, ta – policję. Sprawa trafia do gazet. W efekcie Krzysztof S. zostaje ostatecznie usunięty z seminarium. Ale ks. Górski nadal prowadzi swoje obserwacje.
Pod koniec 2017 r. z zebranymi materiałami jedzie do metropolity poznańskiego abp. Stanisława Gądeckiego. Ten chce mieć potwierdzenie także z innego źródła i prosi o pisemną opinię ks. Grzeszczaka, byłego rektora, a wówczas profesora UAM w Poznaniu. Nie znam jej treści, ale Górski mówił, że ks. Grzeszczak nie ma powodu dzisiaj się jej wstydzić. W efekcie abp Gądecki zachęca ks. Górskiego do złożenia oficjalnej skargi do nuncjatury. Co następuje w lutym 2018 r. Ważnym kontekstem jest to, że wtedy jeszcze nie ma przepisów regulujących składanie skargi na biskupa, które Franciszek wprowadzi dopiero w czerwcu 2019 r. w motu proprio „Vos estis lux mundi”.
Tak, ale sytuacja była nieco inna niż w przypadku księży z diecezji gdańskiej, którzy złożyli do nuncjatury skargę na abp. Sławoja Leszka Głódzia o mobbing. Wówczas metropolita gdański bardzo szybko dowiedział się, kto na niego skarży. Natomiast Janiak nie dowiedział się tego od nuncjusza. Sam ks. Górski wykazał się olbrzymią odwagą cywilną: w rozmowie z Janiakiem przyznał się, że to on jest autorem skargi, żeby już nikogo więcej biskup nie szukał.
Mamy do czynienia z klasycznym mechanizmem mobbingowym: przełożony nie chce dymisjonować prześladowanego, bo musiałby swoją decyzję jakoś uzasadnić, więc dąży do tego, aby podwładny sam złożył rezygnację. Janiak próbował wymusić na ks. Górskim wyjazd za granicę – tu Górski się nie ugiął. Jest w tym przejaw pewnego heroizmu, bo przecież mógł pojechać do Włoch i mieć spokój. Warto dodać, że był chyba dobrym rektorem: gdy obejmował seminarium, było zaledwie trzech kandydatów na pierwszym roku. A podczas jego rektorowania zgłosiło się raz aż 17.
Nie mam tej informacji potwierdzonej, więc nie chcę się jeszcze na jego temat wypowiadać.
Znamienny zestaw nazwisk. Niewątpliwie tacy biskupi jak Głódź czy Janiak muszą mieć swoich zaufanych ludzi w Watykanie. Składane są na nich skargi, pisane listy do papieża – i nic. Aż do 25 czerwca 2020 r.
To, że można też znaleźć tak pozytywnych bohaterów jak ks. Górski, samotnie walczących o oczyszczenie Kościoła. Z drugiej strony, przywołam najsmutniejszy komentarz, jaki pojawił się w internecie pod moim tekstem. Jakiś duchowny napisał: „Gdybym nie był księdzem, to bym nie uwierzył”. Czyli: wychodzą obecnie na jaw rzeczy, o których wiedzieli tylko duchowni.
W komentarzu do listu, w którym bp Janiak atakował prymasa, użyłem formuły „nadzieja bez optymizmu” – czyli czysto duchowa i niejako wbrew faktom. To takie podejście, że choć nie widać niczego, co napawałoby optymizmem, mimo wszystko można mieć nadzieję. To jest mój przypadek, bo jak wiesz, nie planowałem zajmować się dziennikarstwem śledczym.
Z mojego punktu widzenia tylko to mi pozostało. Już naprawdę spróbowałem wszystkich dróg.
Opierających się na założeniu, że trzeba przedstawić problem komuś tam wyżej, a on podejmie słuszne decyzje. Obejmowało to pisanie listów do mądrych biskupów. Dalej: pisanie do oficjalnych organów. Rozmawianie z oficjalnymi organami, np. z przewodniczącym episkopatu. Pisanie do Rady Stałej episkopatu. Rozmawianie z kimś w kurii rzymskiej. W końcu pisanie do papieża.
Nawet jeśli się znajdowało zrozumienie, to później okazywało się, że rozmówca jest równie bezradny jak my. Albo nie było żadnej reakcji, jak w przypadku papieża.
M.in. o list ks. Adama Świeżyńskiego z 2013 r. w sprawie mobbingowania gdańskich księży przez abp. Głódzia.
Zatem jeśli to wszystko zawiedzie, pozostaje opisywanie mechanizmów, ujawnianie faktów, demaskowanie sprawców. Okazuje się, że bez upublicznienia nie ma szans na rozwiązywanie pewnych spraw w Kościele. Przykład reakcji Watykanu z ostatnich dni pokazuje, że takim działaniem można dobrą wolę w tej instytucji obudzić. Poprzez nagłaśnianie kompromitujących działań można sprawić, że osoby uczciwe w tej instytucji się mobilizują. A z drugiej strony ci, którzy by chcieli kręcić i motać, mają bardziej związane ręce.
Dziwię się i tej wypowiedzi, i milczeniu innych biskupów, bo w przypadku listu Janiaka wystarczyłaby zwykła przyzwoitość, by powiedzieć, jak było i po której jest się stronie. Ale szerzej patrząc, moje dziennikarstwo śledcze, zrodzone z poczucia bezradności jako krzyk rozpaczy, stało się jednak dla mnie i dla innych źródłem nadziei.
Tym, co mnie najbardziej przeraziło w liście bp. Janiaka, nie była nawet agresja wobec prymasa, tylko założenie, że autor znajdzie zrozumienie wśród adresatów swojego listu. A takiego założenia nie mógłby mieć bez wieloletniego doświadczenia, że takimi kategoriami w polskim episkopacie się myśli.
Żeby to zmieniać, niezbędne są – jak powiedziałem – śledztwa plus myślenie o nowym modelu sprawowania władzy w Kościele. Nasze środowiska – „Więzi” i „Tygodnika Powszechnego” – już to robią. Gdy zorganizowaliśmy w „Więzi” dyskusję o sprawowaniu władzy, do stołu usiedli ludzie z tak różnych „parafii”, jak Zuzanna Radzik, Tomasz Rowiński, prowincjał augustianów o. Wiesław Dawidowski czy Tomasz Terlikowski, czyli od feministki do tradycjonalisty. I wszyscy się zgodzili, że obecny model władzy w Kościele się wyczerpał. Chyba nadeszły czasy na nowy model Kościoła, a zwłaszcza władzy w nim sprawowanej. ©℗
ZBIGNIEW NOSOWSKI (ur. 1961) jest redaktorem naczelnym kwartalnika „Więź”. W latach 2001 i 2005 był świeckim audytorem Synodu Biskupów w Watykanie. W latach 2002–2008 konsultor Papieskiej Rady ds. Świeckich. Współtwórca i rzecznik prasowy inicjatywy „Zranieni w Kościele”.
Informację o tym, że skarga na Edwarda Janiaka, wniesiona do Watykanu przez byłego rektora kaliskiego seminarium duchownego, utknęła w martwym punkcie ze względu na osobiste kontakty biskupa w Rzymie – jak informowali Zbigniewa Nosowskiego jego rozmówcy – postanowiliśmy sprawdzić na miejscu. Streściliśmy dwóm osobom, sprawującym w Watykanie ważne funkcje, wyniki dziennikarskiego śledztwa Nosowskiego i poprosiliśmy o interwencję.
Jeden z naszych rozmówców przekazał nam odpowiedź – „niemal oficjalną” – jaką otrzymał w Kongregacji ds. Biskupów, że „sprawa bp. Janiaka zmierza ku końcowi” i że „na pewno nie została wyciszona”. Tłumaczył: „W kongregacji pracuje 20 urzędników, którzy zajmują się sprawami biskupów z całego świata. Procedury trwają długo, ale nie jest możliwe, przynajmniej za tego papieża, by takie zarzuty ukrywać”. W tym przypadku kongregacja musiała wystąpić o opinie z innych dykasterii: Sekretariatu Stanu (rzecz dotyczyła biskupa), Kongregacji ds. Kleru (doniesienie złożył duchowny), Kongregacji Nauki Wiary (wątek pornografii dziecięcej znalezionej u protegowanego przez biskupa kleryka). „Na przygotowanie opinii każda z instytucji ma trzy miesiące” – zdradził nasz rozmówca i zapewnił, że „zostały już zebrane wszystkie dokumenty i wkrótce członkowie kongregacji powinni podjąć ostateczną decyzję”.
Watykan chce uniknąć wrażenia, że działa pod presją mediów, można jednak przypuszczać, że to doniesienia prasowe zmusiły Stolicę Apostolską do mianowania tymczasowego administratora diecezji i zawieszenia biskupa do czasu ostatecznego wyroku. ©(P) Edward Augustyn
ogłoszenie społeczne
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]