Do granic

Kiedyś w Rosji pomyślałem, że marnuję czas. Że powinienem jeździć tam, gdzie coś jest. Że powinienem patrzeć na ładne rzeczy i jakąś naukę z tego mieć. Rozwijać się duchowo i estetycznie.

01.05.2016

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk  /
Andrzej Stasiuk /

Brać prysznic, pić espresso, spacerować, pić prosecco, znowu spacerować, znowu espresso i znowu prosecco. Mnóstwo ludzi tak robi. Nie ma w tym nic złego. Płacą za to pieniądze. Wracają mądrzejsi. Pokazują zdjęcia. A ja muszę przejrzeć ze czterdzieści, żeby znaleźć takie, na którym w ogóle coś jest. Bo na większości jest tylko niebo, trochę ziemi i horyzont. Próbuję tłumaczyć, ale sam tego nie rozumiem. Ludzie patrzą i starają się być wyrozumiali. Klikam i znowu nic się nie zjawia. Kurz, nieskończoność, wieczność.

Osiemdziesiąt kilometrów jazdy, spalona ciężarówka na poboczu i znowu osiemdziesiąt kilometrów piachu. Tak wygląda nasze życie, chcę im powiedzieć, ale nie mam odwagi powiedzieć tego wprost. I że trzeba to zobaczyć, żeby coś z tym zrobić. Ale niewykluczone, że się nie da. I oni tutaj to wiedzą. W całej tej Rosji, na całym tym wschodzie wiedzą, że nie będzie ładnie. Bo ładnie robimy sobie po to, żeby odgrodzić się od grozy. Modląc się i cywilizując. Tak jak my na tym naszym zadupiu europejskim z espresso i prosecco. W tym ogródku jordanowskim ludzkości. Robimy zdjęcia i puszczamy znajomym na pociechę, że proszę: może być tak fajnie i jak się napniemy, to też tak se zrobimy. A tymczasem oni tutaj mają tylko piach do przesypywania z ręki do ręki. Tę materię podstawową. Początek i koniec. Jakby wiedzieli, że wszystko jest tylko piachem w różnych stanach skupienia.

Tak miałem przez jakieś pół godziny. Asfalt zrobił się całkiem rozpaczliwy. Jakby się jechało po stwardniałych falach przy trójce Beauforta. W górę, w dół i łubudu. Jak się robiło równiej, to cichło. Doładowani byliśmy. Ale nie mogłem powrócić do rozmyślań, tylko nasłuchiwałem. W praktyce filozofia przegrywa z techniką. Jak się lubi samochody, to zwyczajnie boli, jak co dobija i to jeszcze tak jakoś głucho. Boli gdzieś w środku, w brzuchu, jakby tam dobijało. No ale nie chciałem panikować i małostkowości okazywać, że tak się trzęsę o dwunastoletnią furę. Jak wjeżdżaliśmy w dziurę, to tylko nabierałem powietrza.

Jechałem jak Montand w słynnym filmie. Jechałem, jakbym chciał wracać. Omijałem dziury i wpadałem w jeszcze większe. Asfalt marszczył się jak przy trzęsieniu ziemi. Tak mi się wydawało. Bujało wzdłuż, bujało w poprzek. Dobijało.

Nagle się granica zrobiła. Cudem sobie przypomniałem, że potrzebujemy kazachskiej zielonej karty, czyli strachowki. Zajechaliśmy przed budę w szczerym polu, bo miała szyld, że można kupić. Ale dawali też jedzenie. Wziąłem grochówkę. Gęstą, z mięsem, jak w wojsku albo więzieniu. Bardzo dobrą. Śmiesznie było jeść grochówkę i patrzeć na stepową nieskończoność. Duża kobieta za barem wydrukowała mi kwit tak samo obojętnie, jak podała zupę. Polisa ubezpieczeniowa to po kazachsku saktandiru polisi, a numer rejestracyjny to memleketiik tirkeu nomirlik. Jakoś tak.

Gdybym miał więcej czasu, pieniędzy i nie był tak leniwy, to co chwilę chciałbym wjeżdżać do jakiegoś obcego kraju. Nie na długo. Może na dzień-dwa, a może tylko na kilka godzin. Do dużego, do małego – obojętnie. Byleby był obcy. Byleby pierwszy raz. Prawie nic o nim nie wiedząc. Pan Bóg stworzył kraje i widział, że to jest dobre. Żebyśmy wjeżdżali w niby podobne, a inne. Jak nas już sprawdzą, zajrzą w podwozie, do silnika, do worka z brudnymi gaciami i na koniec podstemplują, żebyśmy wjeżdżali w dziwną przestrzeń podobną do snu albo kolejnych narodzin. Zdziwieni, że świat nie ma końca. Że wiele rzeczy można zacząć od początku. Tak. Że to jest coś w rodzaju nowego życia. Nawet jeśli trwa dzień-dwa-trzy, ma smak kurzu i jest niewyraźne od rozedrganego w upale powietrza. A jak już by krajów nie starczyło, to można by jechać w te stare, nieistniejące od wieków, o granicach niegdyś nieokreślonych, a dziś całkiem zapomnianych. Bo kto wie, gdzie sięgał Ułus Czagataja? Albo państwo Tangutów? Chanat Chiwy?

Więc jakby granic brakło dzisiejszych z tymi typami w czapkach jak denka od beczek, można by przecież było jechać w głąb dawnego świata, bo i przestrzeń, i powietrze od tamtych czasów pozostały niezmienione. Tylko wiatr wiał i układał piasek w nowe wzory. Tak sobie rozmyślałem, gdy zostawiliśmy za sobą strażnicę na pustkowiu. Zapchana była tirami, furgonetkami i ludem wędrownym, objuczonym i zmęczonym, ale spokojnym. To był wschód i wiadomo, że lepiej czekać, niż kombinować. Rosjanie zapytali, czy mam broń i narkotyki. Kazachowie zapytali, czy mam broń i narkotyki.

Ale jedni i drudzy bez specjalnego zainteresowania. Jakby im było wszystko jedno, czy wiozę, czy nie wiozę. Musieliśmy dla nich niepoważnie wyglądać. Dwóch starych facetów w starym aucie. Co mogliśmy wieźć? Z. podróżną poduszeczkę, bo koło trzeciej po południu lubił sobie podrzemać, a ja pas ortopedyczny na kręgosłup. Machnęli na nas ręką i pojechaliśmy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2016