Dlaczego nie mogło paść słowo "przepraszam"?

Upłynęło już kilka miesięcy od 60. rocznicy rzezi na Wołyniu. Wielokrotnie wyrażano u nas zawód, że z ukraińskiej strony nie padło wówczas słowo “przepraszam". Zgrzyty towarzyszące obchodom rocznicy zniecierpliwiły nawet tych, którzy sprzyjają polsko-ukraińskiemu porozumieniu.

26.10.2003

Czyta się kilka minut

Szukaniu ugody z Ukraińcami kiedyś nie służyły okoliczności polityczne. Jednak gdy przyszła niepodległość Ukrainy, Polska zareagowała pozytywnie. To wśród amerykańskich sowietologów znalazły się osoby, które młodemu państwu nie wróżyły długiego bytu. W Polsce ponura lekcja przeszłości przyniosła efekty i widać starania, by Ukrainę traktować poważnie. Ukraiński historyk emigracyjny Roman Szporluk pisał przed trzema laty: “Ukraina nie musi już dokonywać »wyboru« między Rosją i Polską, Polska zrezygnowała z wszelkich żądań wobec Ukrainy i uznała ukraińską niepodległość. W ten sposób Warszawa przekształciła się w ukraińskiej perspektywie z historycznego wroga w ważnego sojusznika".

Wydawałoby się, że powinno to ułatwiać rozmowy o przeszłości. Jednak w lipcu dość powszechne było wrażenie, że pole porozumienia jest ciągle zbyt wąskie. Dziś możemy z większym dystansem popatrzeć na ówczesne oczekiwania i rozczarowania. Niedawna konferencja “Ukraińska i polska debata o Wołyniu", której “Tygodnik Powszechny" był obok Fundacji Batorego współorganizatorem, pokazała, że choć do pełnego porozumienia daleko, a jeszcze dalej do jego powszechnej akceptacji, to zarazem nie jest słuszne wrażenie, że po ukraińskiej stronie zapanowała w tej sprawie stagnacja. Choćby film Ołeksandra Radynskiego “Wołyń - znak nieszczęścia" świadczy o uruchomieniu moralnej wrażliwości, tworzącej niezależną od historycznych objaśnień i racjonalizacji perspektywę oceny tragedii. Tak polskiej, jak ukraińskiej.

Polacy żywią często przekonanie, że Ukraińców zrozumieć nie sposób. Niedawno ukazała się książka, która pozwala ogarnąć wiele problemów naszych wschodnich sąsiadów. Praca Oli Hnatiuk “Pożegnanie z imperium. Ukraińskie dyskusje o tożsamości" uświadamia trudności ukraińskiego rozrachunku z przeszłością. Uświadamia też, że takie rozliczenie stanowić może o przyszłym zdrowiu ukraińskiego państwa.

Chora pamięć

Gdy obchodzono 60. rocznicę rzezi na Wołyniu, jeden z publicystów nazwał paradoksem fakt, że do niedawna większość Ukraińców o mordach na ludności polskiej nie wiedziała. Wydawałoby się, że śmierci blisko 100 tysięcy ludzi nie sposób ukryć - a tylu Polaków zginęło z rąk ukraińskich nacjonalistów na Wołyniu i w pozostałych regionach kresów (w przeszłości padały dużo większe liczby - w skrajnych przypadkach nawet pół miliona). Z niedowierzaniem przyjmowano więc owo “nie wiedzieliśmy".

Ola Hnatiuk pokazuje, że niepamięć i trudności, z jakimi drastyczne tematy przedzierają się do publicznej świadomości, to w ogóle bolączka współczesnej Ukrainy. Na wspomnianej konferencji ukraiński historyk Jarosław Hrycak mówił o destrukcji świadomości historycznej, którą społeczeństwo ukraińskie przyjęło w spadku po komunizmie. Respondenci pytani o nazwiska zasłużone dla historii ich kraju wymieniali na początku Chmielnickiego i Szewczenkę, ale potem już jednym tchem Mazepę, który starał się wyciągnąć Ukrainę spod rosyjskiej kurateli, i cara Piotra I, kata Kozaczyzny; ukraińskiego dysydenta Czornowiła i... Breżniewa.

Zdumiewa nas “wyparowanie" ze świadomości ukraińskiej stu tysięcy pomordowanych Polaków; cóż jednak powiedzieć o milczeniu na temat czterech, a wedle niektórych nawet dwunastu milionów ukraińskich chłopów, skazanych na śmierć przez Stalina w wyniku sztucznie wywołanego głodu? Najnowsze prace ukraińskie mówią o pięciu milionach zmarłych w pierwszej połowie 1933 roku; ludność całej republiki liczyła wtedy 28 milionów. Już sama rozpiętość danych wywołuje wstrząs i przypomina słynne twierdzenie Stalina, że śmierć jednego człowieka to tragedia, dwu ludzi - dramat, a potem zaczyna się statystyka. Nie mieszczący się w głowie horror, włącznie z przypadkami kanibalizmu, jeszcze w latach 80. próbowano określać mianem “nieprawidłowości w polityce zbioru zbóż". Dopiero od 1989 roku zaczęto nazywać rzeczy po imieniu.

Ukraińska wieża Babel

Odtwarzanie debaty o głodzie i prób rozmaitych operacji na języku, za pomocą których starano się “rozcieńczyć" fakty, to tylko jedna z interesujących analiz autorki. Można poczynić zastrzeżenie, że jej badania dotyczą języka elit, a “prawdziwa" Ukraina jest gdzie indziej. Jednak to, co elitarne, nie jest mniej prawdziwe niż to, co proste i powszechne. Owszem, sposób, w jaki część ukraińskich intelektualistów mówi o sytuacji państwa, kultury, społeczeństwa, sprawia wrażenie, że wzorem mickiewiczowskiej pastereczki igrają oni nie tyle pośród obłoków i baranków, ile wśród formuł dość sztucznie przeniesionych na grunt ukraiński, takich jak “poszukiwanie Księgi", “powrót demiurgów" czy “ukraińskie jang i jin". Ola Hnatiuk, traktując te języki serio, pokazała, co w nich wartościowe, co jest uroszczeniem, a co zagrożeniem.

Przede wszystkim zaś jej analiza uświadamia, jaką wieżą Babel stał się język publiczny Ukrainy. Po dziesięcioleciach sowieckiego knebla próbuje się gorączkowo różnych rodzajów nazywania i rozpoznawania rzeczywistości. Często na oślep, ale zawsze rezultatem są języki nabrzmiałe emocjami i coraz częściej - to zjawisko naprawdę groźne - pretensjami. Można powiedzieć, że to tylko słowa, ale warto pamiętać, że są sytuacje, kiedy “słowo staje się bronią".

Wracając do ukraińskiej debaty o głodzie; kto spodziewałby się, że “góra" tragedię fałszowała lub zagłuszała, ale “doły" wiedziały i po cichu przekazywały straszną wiedzę, ten się rozczaruje. Na Ukrainie wschodniej o głodzie milczano. Iwan Dziuba - w latach 60. animator niezależnego ruchu kulturalnego w Kijowie, w latach 90. ważny komentator ukraińskiej rzeczywistości - mówił w wywiadzie: “Do dziś bardzo mnie dziwi ówczesny [tj. w latach 30., DS] stosunek ludzi do głodu. Przecież miała miejsce wielka tragedia, a nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek słyszał od dorosłych jakąkolwiek wzmiankę na ten temat. Czy ludzie tak bardzo się bali, czy było to tak straszne, że nie byli w stanie ogarnąć tego rozumem i jedynym ich pragnieniem było zapomnieć - tego nie wiem, w każdym razie nigdy nic na ten temat nie słyszałem. Nawet od mamy, która pracowała w szpitalu, gdzie przywożono ludzi umierających z głodu... Dopiero znacznie później, kiedy kończyłem dziesięciolatkę, czy też już na studiach, gdy pytałem o głód, wówczas coś mi o tym opowiadano, ale też w taki sposób, jakby to było coś dalekiego i obcego. Jakby to nie im się przytrafiło" (B. Berdychowska, O. Hnatiuk, “Bunt pokolenia. Rozmowy z intelektualistami ukraińskimi", s. 80).

Doświadczenie Dziuby nie jest odosobnione. Polakom ten stosunek do rzeczywistości musi wydawać się niepojęty. W jaki sposób społeczeństwo może tak zamknąć się na tragedię rozgrywającą się na jego oczach?

Z całą odwagą i uczciwością Ola Hnatiuk stwierdza, że na Ukrainie najbardziej bolesne rozrachunki z historią związane są z pytaniem o własną odpowiedzialność Ukraińców. Głód z lat 30. został wywołany przez zbrodniczy system, ale w służbę tego systemu zaprzęgli się nie tylko obcy. W latach 80., gdy tę kwestię podniesiono, żyła jeszcze część ofiar, ale także ukraińscy aktywiści, którzy - wedle słów jednego ze świadków - niczym “czarna śmierć" spadali na wsie broniące się przed kolektywizacją. Byli wykonawcami wyroku, skwapliwymi stróżami litery stalinowskiego prawa.

Trudna i tragiczna droga Ukrainy do państwowości kusi ucieczką przed trudnymi pytaniami. Schronić się za Mrożkowskie “wybili, Panie, wybili", uznać się za ofiary Polski, Rosji, Europy czy bardziej abstrakcyjnie - historii lub geopolitycznego położenia, to pokusa wielu ukraińskich intelektualistów. Hnatiuk odrzuca łatwą martyrologiczną ścieżkę, bez pardonu odsłania pokłady resentymentów i pretensji, także tam, gdzie są one schowane za fasadą pozornie racjonalnych wypowiedzi.

O dwu prominentnych pisarzach ukraińskich, którzy w swych powieściach podjęli temat stalinizmu, pisze, że “przekładają ukraińską martyrologię na (...) toposy z kultury europejskiej, co nie powinno dziwić, zwłaszcza w Polsce, gdzie tak ogromną rolę odgrywała martyrologia narodowa. Jednakże tu właśnie - w tym, co nazwałam wiktymizacją, w połączeniu z nieokreślonym adresatem oskarżenia, tkwi według mnie przyczyna stopniowej dewaluacji tego rodzaju dyskursu. Brakowało w nim zarówno gotowości do zmierzenia się z rzeczywistością - uświadomienia, że w dziele rusyfikacji, prześladowania i niszczenia pamięci narodowej aktywnie współuczestniczyli sami Ukraińcy - jak i choćby prób odczytywania ukraińskiej tragedii w szerszym kontekście".

To bardzo ważne stwierdzenie, choć nie przysporzy książce zwolenników. Przypominając fakty niewygodne, autorka unika prokuratorskiego tonu, ale chce, by problemu współwiny i odpowiedzialności nie zasłaniać metaforą, milczeniem czy krzykiem, że inni zawinili.

Szkoła przetrwania

Książka Oli Hnatiuk, podobnie jak prace publikowanych w Polsce Jarosława Hrycaka czy Timothy Snydera, pokazuje, że wiele jest ukraińskich tematów, które zmuszają do porzucania czarno-białej optyki. Do demitologizacji zjawisk i postaci przez jednych heroizowanych, przez innych zaciekle potępianych, Ukraina wciąż nie jest gotowa. Trudno się dziwić - chodzi wszak o najtrudniejszy rodzaj rozliczeń wewnętrznych. Dość wspomnieć niechętnie i tylko poza mikrofonem formułowane zarzuty dotyczące terroru stosowanego przez OUN czy UPA wobec samych Ukraińców. Tak reagują ludzie z Ukrainy Zachodniej, którzy wbrew komunistycznej propagandzie zachowywali szacunek dla tych organizacji.

Znamy polskie dyskusje na temat “grubej kreski". Można pomyśleć: skoro problem wewnętrznych rozrachunków jest na Ukrainie tak skomplikowany i dotyczy tylu środowisk - od kombatantów po pisarzy - czemu nie zastosować tam tej zasady? Rzecz w tym, że żyjąca w komunistycznym pancerzu Ukraina poddana była ciśnieniu miażdżącemu nie tylko osobistą godność ludzi, ale też społeczny zmysł moralny. Przetrwać oznaczało często: nie dziwić się, nie łączyć zjawisk, nie wyciągać wniosków.

Jak w każdym państwie komunistycznym, istniał podział na sferę oficjalną i prywatną. Być buntownikiem w tej pierwszej, oznaczało właściwie być straceńcem. Jak poeta Wasyl Stus - w sumie 12 lat łagrów i śmierć w karcerze w 1985 roku (miał 48 lat). Jak Wiaczesław Czornowił, dysydent, redaktor pierwszego niezależnego pisma “Ukrajinśkyj Wisnyk" - 17 lat w łagrach - czy jego przyjaciel Mychajło Horyń, w 1981 roku skazany na 10 lat łagru i 5 lat zesłania.

Lista strat jest długa i nic dziwnego, że ludzie chronili się w prywatność. Nie można jednak dokonać tego bez konsekwencji. Bez naruszenia hierarchii dobra i zła. Rozrachunki na Ukrainie nie powinny zostać sprowadzone do osobistego rewanżu, ale też nie powinno ich zabraknąć, choćby w postaci potępienia postaw, nie zaś ludzi, gdyż jest to sposób na powrót porządku i zasad. To jest też droga, by każdy uświadamiał sobie, że z życia w dwu sferach, oficjalnej i prywatnej, nie wychodziło się bez strat i skaz. W najlepszym wypadku z obciążeniem, które Karl Jaspers nazwał winą metafizyczną.

W Czechach ten problem stał się przedmiotem głębokiej kulturowej refleksji. W komunistycznej Czechosłowacji po 1968 roku mimikra i konformizm okazały się sposobem na przetrwanie, budząc niepokój, czy nie narusza to zmysłu moralnego społeczeństwa. Wybitny dziennikarz czeski, współorganizator Radia Wolna Europa, Ferdinand Peroutka w roku 1951 mówił z emigracji: “Nie do nas należy radzenie wam, co powinniście robić. To jest wasze ryzyko - a zatem to tylko do was należy zadecydowanie o waszych czynach. Wiemy, jak komuniści starają się zmienić wasze dusze. Nie mają nic, jeśli tych dusz nie mają. Ale wiemy także, że kiedy po przykrym dniu wracacie wieczorem do domu, jesteście tym, czym zawsze byliście: swobodnie myślącymi ludźmi. Tu, w swoich czterech ścianach, każdego dnia mówicie: łżą! Ale - uchrońcie dzieci! Wiecie lepiej od nas, jak to zrobić, ocalcie je!".

Wypowiedź Peroutki znalazła się w zbiorze jego felietonów, opublikowanych w 1995 roku, już po odzyskaniu przez Czechosłowację niepodległości. Nie sądzę, by wydawcą kierował tylko szacunek dla zasłużonej postaci. Problem “ceny prywatności" nadal istnieje, sądząc choćby po podziałach między tą częścią czeskiego intelektualnego środowiska, która poszła na ugodę z władzą, i tą, która się buntowała. W Polsce to zagadnienie nigdy nie było tak bolesne, jak w Czechosłowacji, a zwłaszcza na Ukrainie. I trudno nam wyobrazić sobie emocje, jakie wszelkie rozrachunki muszą tam wywoływać. Zarazem o ile czeska kultura od tego problemu nie uciekła, o tyle Ukrainę dopiero czeka rozrachunek. Jest on jednak jedyną drogą do kulturowej i społecznej dojrzałości.

W przyciasnym kostiumie

Cytowany już Iwan Dziuba stwierdził, że tragedią ukraińskiej kultury jest fakt, że troska o jej stan i stan języka ukraińskiego jednoczy ludzi o bardzo różnych poglądach, wrażliwości i morale. Patriotycznym językiem może posługiwać się skrajny szowinista, nacjonalista dyszący nienawiścią do Polaków, Żydów czy Rosjan, ale też demokrata czy liberał.

Z analiz Oli Hnatiuk wynika, że dawny patriotyczny kostium stał się wyraźnie za ciasny. Ukraina staje przed zadaniem wypracowania nowych formuł patriotycznego myślenia i wrażliwości. W państwie targanym politycznymi i ekonomicznymi kryzysami, które dorabia się nowoczesnej tożsamości w czasach niełatwych, gdy sypią się tradycje, a triumf święcą rozmaite hybrydy kulturowe, popularność zyskują rozpoznania radykalne i klarowne - za cenę uproszczeń.

Niepokój budzą te fragmenty książki Hnatiuk, które pokazują dojrzewanie języka nienawiści lub wprost jego faszyzację. Rewanżyzm apokaliptycznych wizji, takich jak “Europa za drutami (...) pchająca się na Wschód", błagająca Ukrainę o wybaczenie, zobowiązana za swoje winy “płacić więcej niż wszystkie kontrybucje razem wzięte" - wywołuje zgrozę. Gdyby chociaż chodziło o autora drugorzędnego! Ale powiedział to Jewhen Paszkowski, zaliczany do grona najwybitniejszych ludzi pióra, nawiązujący do wzoru “pisarza-proroka", tak ważnego w ukraińskiej kulturze. Za książkę, z której pochodzą powyższe cytaty, otrzymał prestiżową nagrodę, a jej przesłanie nie wzbudziło protestów ani polemik.

Jednym z zasadniczych wątków książki Oli Hnatiuk jest walka o wybór tradycji, jaka obecnie toczy się na Ukrainie. Ukraina, jaką znamy za pośrednictwem publikowanych u nas tekstów Jurija Andruchowycza, wspomnianego już Hrycaka, Natalii Jakowenko, Mykoły Riabczuka, Oksany Zabużko i innych, to Ukraina prozachodnia, liberalna i demokratyczna. Ale obok nabiera sił inna Ukraina, dla której Europa jest synonimem zepsucia, upadku wartości, żarłocznego materializmu i degrengolady moralnej. Europa, od której należy się odciąć, a może też... ukarać ją.

Pokazując starcie języków - pro- i antyzachodniego - Hnatiuk wskazuje na przyczyny, dla których pozycja zwolenników modernizacji i europeizacji Ukrainy z końcem lat 90. słabnie. Nie zawsze zgadzam się z jej rozpoznaniami, inaczej rozłożyłabym akcenty. To jednak problem na inny tekst.

Jak czytać tradycję?

Na zakończenie chciałabym odnieść się do zagadnienia, które pojawia się w książce i budzi mój poważny niepokój; chodzi o stosunek do tradycji. Hnatiuk opisuje przypadek poety Wiktora Neboraka, w latach 80. i 90. działającego w grupie poetyckiej z Andruchowyczem. Ich ówczesny program nastawiony był na grę z tradycją, odrzucenie i ośmieszenie sztywnych narodowych kostiumów, wyzwolenie literatury z powagi społecznych zadań i pójście w stronę absurdu czy groteski. Potem Neborak radykalnie zmienił poglądy: stał się zjadliwym krytykiem prozachodnio nastawionych intelektualistów, propagatorem religijnego odrodzenia Ukrainy i zwrotu do własnych tradycji.

Nie twierdzę, że wszystkie zarzuty Neboraka pozbawione są podstaw. Popieram też hasło przyswojenia własnej tradycji, bo w tej materii na Ukrainie wiele zostało do zrobienia. Choćby przemyślenie spuścizny tak sztandarowego poety, jakim jest Szewczenko. Weźmy doświadczenie jego bohaterów, którzy “jadem goją sobie serca", chcą “przeklinać i świat ten podpalić", którzy “zarzynają bez miłosierdzia i bez złości" - wybitność pisarstwa Szewczenki polega na tym, że pokazał on skrajne stany ducha, w tym destrukcję płynącą z beznadziei i rozpaczy.

Czytać tradycję - zgoda. Ale jak czytać? Sposób, w jaki Neborak powołuje się na tradycję Hryhorija Skoworody - myśliciela i pedagoga żyjącego w wieku XVIII - wydaje mi się, proszę wybaczyć, bezmyślny. Hnatiuk pisze: “Nawoływanie, by podążyć ścieżkami Skoworody, który dla Neboraka jest wzorem chrześcijanina, mogłoby wskazywać na chrześcijańskie korzenie tej postawy. Jednak we wszystkich tych miejscach, gdzie poeta używa słowa Nauczyciel, nie odwołuje się bynajmniej do nauki Chrystusowej, jak mogłoby wynikać z użycia wielkiej litery, lecz do »naszego Filozofa«, czyli Skoworody" (s. 267).

Jeśli Skoworoda nie ma być wzorem dobrego chrześcijanina, przykładem ascetycznego życia i poświęcenia się rozwojowi wewnętrznemu, jeśli nie budzi on respektu przede wszystkim jako człowiek niestrudzenie oddany nauczaniu, wędrujący od wsi do wsi, przemawiający do możnych i do maluczkich w przekonaniu, że tylko indywidualna przemiana może prowadzić do naprawy świata - skoro nie tę tradycję Skoworody przywołujemy, lecz jego dzieło filozoficzne, to powstają problemy. Skoworoda działał w czasie, gdy Ukraina nie miała własnej państwowości, była penetrowana przez wpływy rosyjskie i polskie, dawny system - Hetmańszczyzna - znajdował się w stanie rozkładu, a Cerkiew pogrążona była w poważnym kryzysie. Stąd u Skoworody radykalne odwrócenie się od wszystkiego, co oficjalne i instytucjonalne, oraz wybór skrajnego ubóstwa, samotności, perypatetycznego trybu życia, stąd jego pogarda dla oficjalnych stanowisk, regularnego zatrudnienia etc. Jak można odwoływać się do tej spuścizny w sytuacji, gdy Ukraina jest niezależnym państwem, a ignorowanie tego, co składa się na jego sferę instytucjonalną, stanowi śmiertelne zagrożenie dla samych Ukraińców?!

Ola Hnatiuk pisze, że młode pokolenia z niechęcią odnoszą się do własnego języka, bo kojarzy im się z językiem państwowym, czyli utożsamiany jest z korupcją, zakłamaniem, hipokryzją i innymi patologicznymi zjawiskami. To przecież informacja przerażająca. Czy w tych okolicznościach można odwoływać się do tradycji bez przemyślenia, co z niej może się sprawdzić w nowych czasach?

Skoworoda pisał: “Jeśli człowiek zna Chrystusa, nieważne, że nie zna nic innego, a jeśli nie zna Chrystusa, nieważne, że cokolwiek wie". Te słowa bezpośrednio stosować można wtedy, gdy myślimy o budowaniu postawy chrześcijańskiej. Nie można jednak wprost na nich budować wzorów postaw, gdy się jest - jak Neborak - nauczycielem na uniwersytecie i obywatelem niezależnego państwa. Wtedy trzeba szukać przełożenia, powiązania tego, co świeckie i co religijne, co duchowe i co materialne, co prywatne i co państwowe.

Książka Oli Hnatiuk zawiera przestrogę. Chcielibyśmy ze strony Ukrainy gestów wyrażających świadomość moralnego ciężaru, jaki bierze się z uznania ciemnych stron własnej historii. Ciężaru, który dźwiga się biorąc odpowiedzialność za całość dziejów, bo to jest cena wolności i własnej państwowości. Nie można wtedy uważać, że coś, co zdarzyło się na Ukrainie Zachodniej, nie obciąża Ukrainy Wschodniej. Całość jest całością: państwa, tradycji, zasługi i winy. Jednak do bycia całością Ukraina ciągle dojrzewa. Jeszcze długo wskazywanie win Polski wobec Ukrainy stanowić będzie sposób klajstrowania własnych rozrachunków.

Trzeba więc uzbroić się w cierpliwość - i nie przegapić tego, co jest zmianą doniosłą. Jarosław Hrycak mówił w Warszawie, że debata na temat Wołynia, tocząca się na Ukrainie Zachodniej przy ogromnych emocjach społecznych, zjednoczyła środowisko tamtejszych liberałów. Wskazanie racji moralnych na przekór powszechnym nastrojom wymagało odwagi. Byłoby błędem przeoczyć ten głos w wielogłosowości, czasem krzykliwej i histerycznej, jaką przemawia do nas dzisiejsza Ukraina.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (43/2003)