Dlaczego Messi nie wrócił do Barcelony

Transfer Argentyńczyka do Interu Miami jest jak przypowieść o kapitalizmie. I o tym, co znaczy w nim wolność jednostki.

08.06.2023

Czyta się kilka minut

Mural z twarzą Messiego przed restauracją w Miami (Argentyńczyk przechodzi właśnie do miejscowego klubu), 7 czerwca 2023 r. / Fot. Giorgio Vieira / AFP / East News /
Mural z twarzą Messiego przed restauracją w Miami (Argentyńczyk przechodzi właśnie do miejscowego klubu), 7 czerwca 2023 r. / Fot. Giorgio Vieira / AFP / East News /

Tak naprawdę mamy do czynienia ze smutną historią  i to nie tylko dlatego, że z wyjazdem 35-letniego Leo Messiego z Europy naprawdę dobiega końca ważny rozdział dziejów futbolu na tym kontynencie. Jeśli podsumowywać ten rozdział choćby liczbą zdobywanych Złotych Piłek: ostatnie piętnaście lat znaczyła rywalizacja Argentyńczyka (siedem wyróżnień) z Cristiano Ronaldo (pięć wyróżnień), a w przyszłym roku żadnego z tych piłkarzy nie będziemy już oglądać w meczach Champions League. Nie miejmy też złudzeń: gra w Major League Soccer to futbolowa emerytura, więc ostatnim aktem stricte futbolowej kariery Messiego okazał się triumf na mundialu w Katarze.

Ale są ważniejsze powody. Przed dwoma laty Messi  wychowanek, symbol i największa gwiazda Barcelony  został faktycznie zmuszony do odejścia z klubu, bo niespinający się od dawna budżet tego ostatniego uniemożliwił przedłużenie umowy z Argentyńczykiem i zarejestrowanie go na kolejny sezon. Zostawiam w tym momencie na boku kwestię, czy w latach poprzednich Barcelona nie uzależniła się nadmiernie od swojego lidera i czy jego status nie krępował np. rąk kolejnym szkoleniowcom, na których zatrudnienie Messi również miewał wpływ. Zostawiam także na boku kwestię, że biznesowo na przeprowadzce do Paryża z pewnością nie stracił  choć o tym, czy zyskał sportowo, z pewnością można by dyskutować, bo nawet w tercecie z Neymarem i Mbappé nie potrafił wygrać dla Paris Saint-Germain Ligi Mistrzów. Wiem tylko tyle: wtedy nie chciał wyjeżdżać, a teraz, zmęczony paryskim epizodem, na jego ostatnim etapie wręcz wygwizdywany przez sfrustrowanych nadmiarem gwiazdorstwa kibiców, myślał o powrocie do Katalonii (nadal mówi, że zapewne osiądzie w Barcelonie po zakończeniu kariery i że chciałby wówczas odnowić jakoś związki z klubem, w którym spędził, bagatela, siedemnaście lat…). Rozmawiał o tym powrocie. I powrót ten nie był mu dany.

I znowu: zostawiam na boku kwestię tego, że i w tym przypadku finansowo nie straci. Umowy o przeprowadzce Messiego do USA skonstruowane są tak, że niezależnie od wysokości wypłacanego mu przez nowy klub kontraktu Argentyńczyk może liczyć na procenty od zysków sponsorującego tamtejszą ligę Adidasa i pokazującej ją Apple TV. Oczywiście, będący również na stole obłędny kontrakt od Saudyjczyków z al-Hilal pozwoliłby mu zarobić jeszcze więcej, ale przy takiej skali zamożności można uznać te różnice za pomijalne. Rzecz w tym, że wygrzebująca się wciąż z tarapatów finansowych Barcelona nie była w stanie zapewnić mu podobnej stabilności, ba: nie była w stanie zagwarantować mu, że zostanie zarejestrowany przez pilnujące płacowych limitów władze ligi hiszpańskiej. Messi zdawał sobie sprawę, że aby sfinalizować jego umowę, kataloński klub musiałby pospiesznie sprzedać część zawodników, a części obniżyć pensje i nie chciał do tego procederu przykładać ręki. Miał dosyć niepewności, nie zamierzał, jak mówi, kolejny raz składać swojego losu w ręce innych ludzi, a nade wszystko nie chciał przechodzić przez podobny stres, co dwa lata temu (streszczam jego wywód z wczorajszego wywiadu dla „Mundo Deportivo”). Choć nie przestał być kibicem Barçy i snuł wspólne plany z trenującym ją dziś dawnym przyjacielem z boiska, Xavim, to ostatecznie nie mógł zrobić tego, co dyktowało mu serce. W świecie zdominowanym przez politykę i biznes wolność Leo Messiego tak naprawdę ogranicza się do rozmiarów boiska, po którym biega.

W Ameryce będzie „większy niż [będący skądinąd współwłaścicielem Interu Miami  MO] Beckham”, którego gra w Major League Soccer już przyczyniła się do marketingowego wzrostu znaczenia rozgrywek, z przyjściem Messiego skazanych rzecz jasna na przebicie kolejnych sufitów. W ciągu ostatniej doby jego nowej drużynie przybyło milion obserwujących na Instagramie [aktualizacja po upływie kolejnych dwunastu godzin: przybyło cztery i pół miliona - red.]. W tym kontekście niemal nie wypada podawać informacji, że na początku obecnego sezonu na boisku Inter radzi sobie fatalnie. Przecież sport ma w całej tej historii najmniejsze znaczenie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej