Diabelski kłopot

Łatwiej mobilizować do wiary, strasząc demonicznym zagrożeniem. Zapewne dlatego w polskim duszpasterstwie coraz więcej diabła. Tymczasem w nowoczesnej teologii miejsca dla niego jest coraz mniej.

16.07.2019

Czyta się kilka minut

Marc Chagall, „Upadający anioł”,  1923-1933, 1947, ze zbiorów Muzeum Sztuki w Bazylei, Szwajcaria / INTERFOTO / FORUM
Marc Chagall, „Upadający anioł”, 1923-1933, 1947, ze zbiorów Muzeum Sztuki w Bazylei, Szwajcaria / INTERFOTO / FORUM

Sanal Edamaruku się uśmiecha. To uśmiech kwaśny – grymas świadka czyjejś kompromitacji. A może maskuje także nerwowość? Może jednak magia działa? Działa, kiedy się w nią wierzy – mówią psychologowie. Sanal nie wierzy. Dlatego posłusznie wykonuje polecenia guru i się uśmiecha.

Chwila przed północą. Dobrowolna ofiara magii siedzi na tantrycznym ołtarzu. Przed nim płonie ognisko, do którego tantryk wrzuca magiczne składniki. Pomocnicy guru monotonie recytują zabójcze mantry. Tantryk wypowiada zaklęcia i muska Sanala pawim piórem, albo dotyka lalki ­voodoo. Nic się jednak nie dzieje.

Wcześniej przewodniczący Indyjskiego Stowarzyszenia Racjonalistów razem z mistrzem tantry Panditem Surenderem Sharmą uczestniczy w programie telewizyjnym poświęconym skuteczności magii. Pretekstem stały się skargi jednej z indyjskich polityczek na to, że jej przeciwnicy rzucili na nią urok, czego dowodzić miała seria wypadków, która ją dotknęła. W trakcie programu Surender Sharma stwierdził, że magia ma tak wielką moc, iż przy jej pomocy potrafiłby w ciągu trzech minut zabić, kogo zechce. Sanal Edamaruku wykorzystał te przechwałki i zaproponował tantrykowi eksperyment: ma go uśmiercić na oczach widzów.

Sanal musi uciekać

Nie mając wyjścia, guru zaczął recytować zabójcze mantry. Ponieważ nie dawały żadnego efektu, Surender Sharma w pewnym momencie chwycił Sanala kciukami za skronie – musiał interweniować prowadzący. W końcu mistrz tantry stwierdził, że w studiu nie ma odpowiednich warunków i zaproponował „ostateczną ceremonię zniszczenia” pod gołym niebem przed północą.

Wieść o pojedynku racjonalisty z magiem szybko rozniosła się po Indiach. Druga część magicznego seansu przyciągnęła wielomilionową widownię. Ostatecznie skompromitowany tantryk tłumaczył, że Sanala przed czarną magią chroni jakiś potężny bóg. Indyjski racjonalista drwił, że musi to być bóg bardzo łaskawy, skoro pod opiekę wziął osobę niewierzącą.

„Przez cały czas byłem w wyśmienitym humorze. Nie tylko dlatego, że był to spektakl wspaniałego absurdu, ale przede wszystkim dlatego, że czułem, iż tak wielu ludzi przed ekranami pilnie potrzebuje mojego świadectwa” – komentował wydarzenia z marca 2008 r. Sanal Edamaruku w felietonie w brytyjskim „Guardianie”.

Niestety, przewodniczący stowarzyszenia, które m.in. prowadzi wśród indyjskich wieśniaków akcje demaskujące magiczne sztuczki wędrownych guru, w 2012 r. musiał opuścić Indie, ponieważ naraził się... katolikom. Wykazał bowiem, że ze stóp „płaczącego” krucyfiksu w kościele Matki Bożej z Velankanni w Bombaju spływają nie boskie łzy, tylko ścieki z niesprawnej kanalizacji w pobliskiej toalecie: woda przedostawała się dzięki działaniu kapilarnemu do sąsiednich ścian oraz krzyża i spływała po gwoździu na stopy Jezusa. Sanal ironizował, że uchronił naiwnych ludzi przed nabożnym spożywaniem wody klozetowej. To rozwścieczyło jedno ze stowarzyszeń katolickich, które oskarżyło Edamaruku o bluźnierstwo. Sanalowi groziły więzienie i długi proces, a ponieważ akurat był w Europie, nie wrócił już do Indii. Arcybiskup Bombaju kard. Oswald Gracias zapowiedział wycofanie skargi, pod warunkiem, że Edamaruku przeprosi katolików. Na to jednak racjonalista nie przystał. Niestety zabobon otrzymał wsparcie państwa i instytucji Kościoła.

Magia po polsku

Jak się ma wiara w magię w Polsce? Sądząc po niedawnym paleniu książek z serii o Harrym Potterze i przedmiotów rzekomo mających związek z magią – całkiem dobrze. Z powodu kontrowersyjności, a równocześnie popularności tego tematu poświęcono mu kwietniowy numer miesięcznika „W drodze”.

W jednym z artykułów dyrektor Dominikańskiego Centrum Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych, o. Radosław Broniek, zastanawia się nad realnością magii. Zanim wyda werdykt, słusznie ostrzega przed „myśleniem magicznym”, które „może doprowadzić do absurdalnej obawy przed wejściem do orientalnej restauracji czy podarowaniem dziecku gry z podejrzanym symbolem”. Werdykt zaś jest następujący: „Kościół nie wypowiada się w sprawie skuteczności praktyk magicznych”, niemniej „doświadczenie chrześcijan, dane antropologiczne, a także teologia (np. nauka św. Tomasza z Akwinu) pozwalają przyjąć, że magia może działać”.

Jeśli jednak serio uwierzymy, że magia może działać, czy zdołamy uniknąć pułapki magicznego myślenia? Samemu o. Brońkowi się to nie udaje, czego zresztą chyba nie jest do końca świadomy.

Opisuje m.in. spotkanie z nieznaną kobietą, która na dworcu poprosiła go o pieniądze. Kiedy odmówił, owa kobieta zaczęła go przeklinać. „W pierwszej chwili jej zachowanie mnie lekko zmroziło (przecież to jak nic fattura [czyli rzucanie uroku]!)” – pisze dominikanin. Ale szybko uświadomił sobie, że jest w łączności z Chrystusem i magia nie jest dla niego groźna. „Czy zatem – będąc blisko Boga (w stanie łaski uświęcającej), powinienem się obawiać owej fattura, jakiegoś przekleństwa, które ktoś na mnie rzucił? Albo tego, że owa kobieta (może nawet lokalna wiedźma) wróci do domu i odprawi rytuał czarnej magii wobec mnie?” – pyta retorycznie.


Czytaj także: Bogdan de Barbaro: Przychodzi szatan do lekarza


Myślenie magiczne sprawia, że w kimś, kto mógł być po prostu osobą skrzywdzoną i dlatego agresywną, albo chorą psychicznie i potrzebującą pomocy, zakonnik zobaczył „lokalną wiedźmę”. Jeszcze kilka wieków temu takie spotkanie przeklinającej kobiety z dominikaninem mogłoby się dla niej źle skończyć.

Negatyw dobrej nowiny

Magia łączona jest ze światem demonicznym w prostym sylogizmie: ponieważ jest to działanie nadnaturalne, ale nieboskiego pochodzenia, musi być związane z szatanem i demonami. Psychologia zaś od dawna wie, że nasz mózg ewolucyjnie został o wiele silniej uwrażliwiony na zagrożenia niż na myślenie pozytywne. Stąd bujnie rozwija się „negatyw” ewangelizacji, jakim jest zła nowina o nieustannych duchowych zagrożeniach.

„W ostatnim wieku, na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia, zaczęła nas otaczać ewidentna kultura satanistyczna, a współczesność wiąże się z przekraczaniem granic, z nihilizmem, materializmem i okultyzmem” – diagnozuje sytuację włoski kapucyn i egzorcysta o. Paolo Carlin w pierwszym zdaniu wydanej właśnie po polsku książki „Uwolnić zniewolonych. Jak rozpoznać przypadki opętania i towarzyszyć osobom z problemami duchowymi” (Esprit 2019).

Znajdziemy tu m.in. prosty sposób na odróżnienie choroby psychicznej i opętania u kogoś, kto się podejrzanie zachowuje, choć sprawa – jak ostrzega autor – jest zagmatwana, bo diabeł lubi ukrywać się pod oznakami choroby: „Jeśli podczas takich irracjonalnych zmian nastroju pomodlimy się w myślach, wzywając pomocy Maryi lub św. Michała Archanioła, a osoba ta zareaguje jeszcze bardziej gwałtownie lub po kilku minutach się uspokoi bądź też gardłowym, pełnym złości głosem będzie krzyczała, żebyśmy milczeli, i wydarzy się to przynajmniej w trzech różnych momentach bądź sytuacjach, wtedy możemy być pewni, że mamy do czynienia z problemem duchowym, a nie psychicznym”.

Okazuje się więc, że nie jest potrzebne żadne wsparcie lekarzy specjalistów. Ten popularny poradnik dla egzorcystów i laików świetnie się sprzedaje – zapewne też dlatego, że opatrzony został kościelnym imprimatur.

Demonologiczny import kwitnie – w katolickich księgarniach wciąż prym wiodą książki zmarłego w 2016 r. rzymskiego egzorcysty o. Gabriela Amortha – ale rozwija się też twórczość rodzima. Prawie w każdym punkcie z prasą można kupić miesięcznik „Egzorcysta”, którego autorami są także księża. Wzięciem cieszą się książki polskich egzorcystów, a wśród nich – częstochowskiego egzorcysty ks. Włodzimierza Cyrana, zwłaszcza jego poradnik: „Kroki do wolności od złych duchów. Przewodnik duchowy dla osób zniewolonych lub dręczonych”.

W książce ks. Cyrana znajdziemy pełen przegląd teologicznych błędów, o które oskarżane są tego typu publikacje. Mowa w niej o „zaczarowanych” przedmiotach jako furtkach dla demonów; o opętaniach jako skutkach grzechów przodków; o innych religiach jako królestwie szatana (czego nie da się raczej pogodzić z dialogiem międzyreligijnym). Razem ze Wspólnotą Przymierza Rodzin „Mamre”, której jest kościelnym moderatorem, ks. Cyran zasłynął z organizowania mszy o uzdrowienie, na których często spontanicznie ujawniają się osoby mające być opętane.


Czytaj także: Zbigniew Mikołejko: Spotkałem go


Przechył w stronę „przeżyciowego” doświadczania wiary i różne nadużycia w ruchach charyzmatycznych niepokoją przewodniczącego Komisji Nauki Wiary episkopatu – bp. Andrzeja Czaję. Zapowiedział opracowanie dokumentu na ten temat, a w Katowicach ma powstać szkoła dla egzorcystów. Może jednak prościej byłoby bardziej oszczędnie udzielać im kościelnej misji?

Pierwszym egzorcystą zawsze jest biskup diecezjalny – gdyby polscy biskupi sami musieli z bliska przyglądać się „demonicznej” rzeczywistości, pewnie mniej byłoby opętań i mniejsze byłoby przyzwolenie na czarną ewangelizację.

Z daleka od nauki

Można się zastanawiać, na ile założenie istnienia diabła i świata demonów jest niezbędne w naszej wierze. Dokument „Wiara chrześcijańska i demonologia”, opracowany w 1975 r. przez ekspertów na zlecenie Świętej Kongregacji Nauki Wiary, stwierdza jednoznacznie: „Albowiem to w nauce Ewangelii i w sercu wyznawanej wiary istnienie szatańskiego świata objawia się jako fakt dogmatyczny”. Dokument ten nie jest podpisany (sygnowany jest tylko datą – Rzym, 26 czerwca) – jakby Święta Kongregacja wyczuwała pewną niezręczność w autorytatywnym dowodzeniu istnienia „szatańskiego świata”.

Credo wyznajemy stworzenie przez Boga nie tylko „rzeczy widzialnych” (materialnych), ale też „niewidzialnych” (duchowych – w tym świata aniołów, które upadły, jak się to nieraz przedstawia). Ale prawda ta przede wszystkim zabezpiecza wiarę w jedno źródło istnienia – Stwórcę wszystkiego, w przeciwstawieniu do manichejskiej tezy o dwóch niestworzonych siłach: walczących ze sobą bogu dobrym i bogu złym. Samo zaś rozróżnienie rzeczy na widzialne i niewidzialne można złożyć na karb neoplatońskiego światopoglądu redaktorów Credo.

Jednak zarówno te refleksje, jak i powyższe problemy z nadużyciami egzorcystów, czarną ewangelizacją i magicznym myśleniem mogą się niedługo okazać bezprzedmiotowe. Przed teologią coraz wyraźniej staje bowiem problem zharmonizowania rozumienia Objawienia z nowoczesnym obrazem świata, kształtowanym przede wszystkim przez nauki przyrodnicze. Jest to niezbędne dlatego, że Objawienie, mówiące o relacji między człowiekiem a Bogiem, zakłada jakieś samorozumienie człowieka i wizję świata, w którym człowiek żyje.

Na razie w teologii dominuje wciąż arystotelesowsko-tomistyczny obraz świata, zakładający cielesno-duchowy dualizm bytów. Sprawia to, że teologia staje się anachroniczna. Na przykład wypowiada się o Bożym działaniu w świecie, nie pytając ani o to, jak takie działanie w ogóle jest możliwe, ani nie licząc się z jego ewentualnymi skutkami dla modeli rzeczywistości tworzonych przez nauki przyrodnicze.

Zmianę kulturowego kontekstu dobrze obrazuje dwuznaczność pojęcia cudu rozumianego jako zjawisko empiryczne, którego przyczyna ma być nadnaturalna: dawniej cud pomagał wierzyć, dziś stanowi kłopot – zwłaszcza dla wierzących naukowców. W sposób znaczący zmieniło się bowiem rozumienie praw przyrody. O ile w średniowieczu regularność w przyrodzie rozumiano jako realizację naturalnych skłonności, którą nietrudno było zakłócić, o tyle w czasach nowożytnych zaczęły one przybierać kształt precyzyjnych, spójnych, matematycznych zależności.

Bóg nie interweniuje...

Ks. Michał Heller, krytykując w książce „Sens życia i sens wszechświata” przyjmowanie bezpośrednich Bożych interwencji w przyrodę, przytacza opinię wierzącego fizyka biorącego udział w projekcie konstrukcji bomby atomowej „Manhattan” – Williama Pollarda: „Każdy, kto dostąpił przywileju dostrzeżenia w swojej wyobraźni całej wspaniałej struktury matematycznej fizyki i doświadczenia dreszczu podziwu dla niej, nie może zareagować na myśl o takiej interwencji inaczej, jak tylko szokiem”.

Można podać kilka argumentów przeciwko interwencjonistycznemu rozumieniu Bożego działania. Bóg, który stworzyłby świat z wbudowanym misternym i niesłychanie spójnym matematycznym szkieletem praw przyrody po to, żeby go od czasu do czasu burzyć, naruszać czy zawieszać, działałby przeciwko sobie. Ten argument można by nazwać „z Bożej racjonalności”. Bliźniaczy argument odnosi się do racjonalności teologii: „słabsza” (bardziej subtelna) racjonalność teologii nie ma mocy, by podważać „mocniejszą” (silniejszą metodologicznie) racjonalność nauk przyrodniczych. Dlatego nie może dyktować nauce żadnych zewnętrznych warunków, uwzględniających bezpośrednie Boże ingerencje. Natomiast teologii godzącej w naukę można zarzucić irracjonalność.

Trzeci argument odwołuje się do Bożej dobroci: jeśli Bóg rzeczywiście od czasu do czasu interweniuje, to dlaczego nie w tych momentach, kiedy jest najbardziej potrzebny – np. wtedy, kiedy dzieje się wielkie zło? Teologia zakładająca nieinterwencjonistyczny model Boga ma na to odpowiedź: Bóg szanuje autonomię rzeczywistości, którą stworzył, tak jak szanuje wolność człowieka, nawet wtedy, gdy człowiek sam sobie szkodzi. Wreszcie argument „z przewidywania rozwoju nauki”: nauka bardzo dobrze radzi sobie bez zakładania Bożych interwencji i nic nie wskazuje na to, żeby kiedykolwiek w przyszłości zrobiła dla nich miejsce. Przeciwnie, zjawiska uważane dotychczas za niewytłumaczalne (w potocznej wierze uznawane za „cuda”), prawdopodobnie w przyszłości znajdą naukowe wyjaśnienie.

...a jednak działa

Na pograniczu teologii i nauk przyrodniczych pojawiło się w latach 90. kilka odmian nieinterwencjonistycznego modelu Bożego działania. Wszystkie zakładają, że Bóg działa, posługując się prawami przyrody. Chodzi o to, by zagwarantować Bogu realny wpływ na rzeczywistość, przy nienaruszonych prawach przyrody. Wiara bowiem zakłada Bożą opatrzność i możliwość nawiązywania z Bogiem rzeczywistej relacji (a więc takiej, w której np. Bóg może reagować na nasze modlitwy).

Chronologicznie pierwszym jest model, który możliwość Bożego działania widzi w niezdeterminowaniu kwantowego poziomu rzeczywistości. Bóg realizuje swój zamiar względem świata, manipulując prawdopodobieństwem zdarzeń kwantowych. Zwolennikami tego rozstrzygnięcia są filozofka i teolożka Nancey Murphy oraz kosmolog George Ellis, współpracownik Stephena Hawkinga.

Model ten skrytykowali dwaj teolodzy i naukowcy – fizyk John Polkinghorne i biochemik Arthur Peacocke. Wskazali, że ujęcie to uzależnia teologię od probabilistycznej interpretacji mechaniki kwantowej, a jest całkiem możliwe, iż rozwój fizyki przyniesie nowe interpretacje. W zamian zaproponowali model „odgórnego działania” Boga. Bóg nakładałby na wszechświat jako całość „więzy”, które nie łamałyby praw przyrody. Analogią byłoby ludzkie ciało kierowane przez umysł – świat postrzegany byłby jako „ciało” Boga. Ponieważ będąc immanentny w świecie, Bóg pozostawałby zarazem transcendentny, nie popadalibyśmy w panteizm.

Prosty i przez to silnie przemawiający do wyobraźni model propaguje z kolei ks. Michał Heller. Zwraca uwagę, że Stwórca istnieje poza czasem, ma zatem dostęp do całości historii wszechświata, którą można przedstawić – i tak czyni to fizyka – jako czterowymiarowy, przestrzenno-czasowy blok (nasza teraźniejszość byłaby w bloku tym punktem, wyznaczającym trajektorię, czyli historię naszego życia). „W aczasowej perspektywie Boga nic nie stoi na przeszkodzie – pisze Heller – by na przykład wysłuchać czyjąś modlitwę, zanoszoną w XXI wieku, przez umieszczenie w »warunkach początkowych« Wszechświata takich elementów, które zagwarantują jej spełnienie”.

A gdzie diabeł?

Ważną konsekwencją nowego nieinterwencjonistycznego ujęcia Bożego działania jest brak miejsca na „rzeczy niewidzialne”. Jeśli chcielibyśmy dowodzić istnienia i działania diabła, nie widać innego sposobu, jak szukać dla niego także transcendencji i immanencji w świecie. Jednak wówczas diabeł stałby się podobny do Boga – popadlibyśmy w nowy manicheizm.

Teologia w chrześcijaństwie rozpoczęła się od rozprawy ze starożytnym manicheizmem. Gdyby w XXI wieku skapitulowała wobec niego, byłby to smutny koniec myśli chrześcijańskiej. Stawka dla obrony diabła jest wysoka. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2019