Diabeł w pueblu

„Lucyfer” zadowoli kolekcjonerów filmowych kuriozów, wielbicieli latynoskiego realizmu magicznego i tych, którzy szukają w kinie nieoczywistych napięć.

25.01.2016

Czyta się kilka minut

Gabino Rodríguez w roli Lucyfera / Fot. T-MOBILE NOWE HORYZONTY
Gabino Rodríguez w roli Lucyfera / Fot. T-MOBILE NOWE HORYZONTY

Trwa właśnie objazdowy przegląd filmów nagrodzonych na ostatnim festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty, jest więc okazja, by zakosztować kina, które smakuje zupełnie inaczej niż codzienna oferta multipleksów. Czy są to tytuły na trwałe poszerzające granice kina, czy przeznaczone raczej dla zbieraczy filmowych osobliwości? Takie pytanie przynosi także zwycięzca ubiegłorocznej edycji festiwalu, „Lucyfer” Gusta Van den Berghe’a, który przepisuje biblijny mit i XVII-wieczny dramat Joosta Van den Vondela na współczesny moralitet.

Gdyby strącony do piekła butny anioł spadając trafił przypadkiem do którejś z dzisiejszych metropolii, nie miałby tam zbyt wiele do roboty. W filmie młodego holenderskiego reżysera Lucyfer zatrzymuje się w zapomnianej przez Boga i ludzi meksykańskiej wiosce u stóp wulkanu. Tak właśnie ma wyglądać ziemskie wcielenie raju, którego mieszkańcy klepią co prawda biedę i nie korzystają ze zdobyczy zachodniej cywilizacji, ale za to żyją bez świadomości grzechu, nawet jeśli czasem dopuszczają się brzydkich postępków. Ów mityczny raj na ziemi to w gruncie rzeczy wszechobecna gnuśność i stagnacja, bierne oczekiwanie na cud. Miejscowy ksiądz próbuje pobudzić duchowo swoich parafian, planując budowę nowego kościoła. I wówczas we wsi pojawia się nieznajomy. Kiedy uzdrawia sparaliżowanego starca, miejscowi upatrują w „cudotwórcy” anioła, który zstąpił z niebios – choć doskonale wiemy, że stary Emanuel to pijak i hazardzista, który od lat symuluje chorobę, by móc bezkarnie wylegiwać się w łóżku. Wie o tym także Lucyfer. Czy rzeczywiście jest wcielonym demonem, parodią Jezusa, czy tylko bacznym obserwatorem, włóczęgą pasożytującym na słabości i naiwności ludzi, a przy tym świetnie bawiącym się ich kosztem? A może tylko figurą trickstera, który ma zaburzyć równowagę systemu?

Van den Berghe w podobny sposób gra naszą niepewnością. Lecz choć sam Lucyfer posiada status niejasny, jego pojawienie się, a tym bardziej nagłe zniknięcie, całkiem realnie zmienia życie mieszkańców wioski. Zaczynają odczuwać ciężar swoich grzechów. Doświadcza tego zwłaszcza sędziwa Lupita, siostra Emanuela, oraz jej wnuczka Maria, szczególnie zafascynowana tajemniczym przybyszem. I byłaby to tylko jeszcze jedna przypowieść o wypędzeniu z raju i potrzebie mitu, który porządkuje rzeczywistość, gdyby nie zastosowane przez twórców filmu oryginalne rozwiązania optyczne. Na wrocławskim festiwalu „Lucyfera” nazywano pieszczotliwie „filmem z dziurką”, bo też cały obraz został tu zredukowany do formatu okręgu – jakby ktoś spoglądał na świat przez lunetę czy wizjer w drzwiach. Taki rodzaj kadrowania, zwany tondoskopem, z jednej strony nawiązuje do prapoczątków fotografii czy kina (dagerotypów i latarni magicznych), z drugiej zaś naśladuje kompozycję renesansowego tonda. W filmie Van den Berghe’a ten zabieg estetyczny pociąga za sobą całą filozofię: obramowane okręgiem życie mieszkańców puebla wydaje się zrazu czymś doskonale skończonym, samowystarczalnym, zamkniętym w cyklu narodzin i śmierci. Ów archaiczny efekt nabiera intensywności, kiedy kamera filmuje rzeczywistość odwróconym „rybim okiem” – obraz robi się wklęsły, jakby patrzący chciał zgnieść w tej bańce cały świat.

Mimo zastosowania efektownych ustrojstw, „Lucyfer” należy do filmów, które bardziej przekonują wyjściowym konceptem niż jego realizacją. Prócz kolekcjonerów filmowych kuriozów czy wielbicieli latynoskiego realizmu magicznego może zadowolić jeszcze tych, którzy szukają w kinie dziwnych (czytaj: nieoczywistych) napięć. Dla mnie najciekawsza jest fizyczna obecność w okrągłych kadrach naturszczyków z meksykańskiej wioski spod wulkanu Paricutín, którzy grają tu poniekąd samych siebie. Nie bez znaczenia wydaje się fakt, że Gabino Rodríguez w roli Lucyfera jest na planie jednym z nielicznych profesjonalnych aktorów. Kiedy w ostatnich minutach filmu obraz rozciąga się niespodziewanie do klasycznego prostokątnego formatu, warto zastanowić się, co tak naprawę mogło wydarzyć się w tej społeczności, również na płaszczyźnie mitu. Wizyta ekipy filmowej mogła namieszać nie mniej niż sam Lucyfer. Ale to już temat na zupełnie inny film. ©

LUCYFER – reż. Gust Van den Berghe. Holandia/Meksyk 2015. W kinach od 29 stycznia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2016