Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przejęcie litewskiej i kilku innych europejskich rafinerii jest elementem strategii, realizowanej przez rosyjskie koncerny naftowe: dążą one do zwiększenia zysków przez odejście od handlu z europejskimi hurtownikami surową ropą na rzecz sprzedaży gotowego paliwa odbiorcom bezpośrednim, poprzez własne sieci stacji paliwowych.
Nie byłoby w tym zachowaniu nic złego, gdyby Rosjanie grali fair. Tymczasem stosują brutalny szantaż, godzący w podstawy bezpieczeństwa i suwerenności poszczególnych państw. Wystarczy wspomnieć kilkuletnią już blokadę dostaw ropy do łotewskiego portu w Windawie, którego rząd w Rydze nie chce Rosjanom sprzedać, czy niedawne odcięcie zaopatrzenia do Możejek. Nie można także zapominać o tym, że koncerny energetyczne (w szczególności Gazprom) chętnie służą Kremlowi w rozwiązywaniu kwestii czysto politycznych z państwami Europy Środkowo-Wschodniej. Boleśnie przekonała się o tym na przełomie 2005/2006 roku Ukraina, a wkrótce zapewne przekona się Białoruś.
Wśród zgłaszanych w Europie recept na rosyjski energoimperializm dominuje postulat dywersyfikacji źródeł energii: importu gazu z Norwegii, ropy - z basenu Morza Kaspijskiego, zwiększenia udziału węgla, a nawet atomu w bilansie energetycznym. Coraz bardziej oczywiste staje się jednak to, że Rosji obejść się nie da. A wraz z nią problemu zasadniczego: ograniczania demokracji i wolnego rynku w państwie Władimira Putina. Domagania się od rosyjskich władz poszanowania podstawowych wolności oraz prawa, w tym poszanowania własności, nie należy więc postrzegać jako wyrazu zachodniego pięknoduchostwa, lecz jako dowód trzeźwego podejścia do współpracy gospodarczej.