Staropolska

Miechów, stolica jednego z najstarszych powiatów w Polsce, luty 2012 r.: co czwarty mieszkaniec ma więcej niż 60 lat. Czy taka będzie Polska w 2030 r.?

20.02.2012

Czyta się kilka minut

Z cyklu: "Portrety emerytów" - Jacek Wróbel, na emeryturze od trzech lat. Był policjantem, teraz pracuje w ochronie. Emerytura nie oznacza dla niego tylko patrzenia przez okno. Cały czas ma co robić. Lubi spacery z psem, buduje dom. / fot. Tomasz Wiech
Z cyklu: "Portrety emerytów" - Jacek Wróbel, na emeryturze od trzech lat. Był policjantem, teraz pracuje w ochronie. Emerytura nie oznacza dla niego tylko patrzenia przez okno. Cały czas ma co robić. Lubi spacery z psem, buduje dom. / fot. Tomasz Wiech

Beata Kobielus (po czterdziestce), gabinet opiekunów w Domu Pomocy Społecznej „Betania”: – Dużo o tym ostatnio myślę. Na pewno chciałabym być na starość zdrowa. Głowa, przede wszystkim żeby pracowała głowa. Dzięki swojej pracy wiem, jak to jest być przypiętym do łóżka, kiedy nic już się nie da zrobić.

Helena Kruszec (63 lata), za stołem w gabinecie kierowniczki Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie: – Starych drzew się nie przesadza. Mój tata ma ponad 90 lat, mieszka we wsi niedaleko, i nie chciał się nawet przeprowadzić do mnie. Jakby usłyszał, że idzie do domu pomocy, to by mu chyba serce pękło. A ja? Po pierwsze, człowiek chciałby być sprawny, niezależny, niczego od innych nie oczekiwać. Nie, nie miałabym za złe dzieciom, gdyby nie mogły się mną opiekować. Dom pomocy to ostateczność, najlepiej by było, gdyby emerytura pozwoliła na zatrudnienie opiekunki. A w ogóle, to jeśli Pan Bóg ma mnie zabierać, lepiej, żeby to zrobił nagle.

Helena Filus (85 lat), mieszkanie w jednym z blokowisk blisko centrum: – Dobrze, jeśli można do końca być u siebie. I kiedy są naokoło ludzie. Zaraz przyjdzie sąsiadka z drugiego piętra. Od kiedy zaczęła mnie odwiedzać, czuję, że żyję.

Miasto

Helena Kruszec: – Jak nasz burmistrz robi sesję sprawozdawczą, od lat wychodzi więcej zgonów niż urodzeń. Proszę, tu są dane z poprzedniego spisu. Było nas wtedy w powiecie trochę ponad 50 tys., teraz jest na pewno mniej. Mamy 10 tys. osób niepełnosprawnych, niemal co czwarty mieszkaniec ma 60 lat lub więcej.

Jaki jest nasz powiat? Przemysłu za bardzo nie ma, brak też dużych zakładów pracy, więc młodzi wyjeżdżają: do Krakowa, na Śląsk, za granicę. Najwięksi pracodawcy? Urzędy, szpital, no i DPS-y, których jest w powiecie pięć. Największe w mieście to Dom Kombatanta i „Betania”. We wszystkich pięciu żyje ponad 300 osób, a pracuje około dwustu. Pełne obłożenie, są nawet kolejki.

Lech Kochański, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej: – Jestem tu od 1983 r. Z okna widać wielki, żółty budynek – to Dom Kombatanta. Obok jest środowiskowy dom samopomocy, jeszcze dalej, za tym kasztanowcem, hospicjum, a przy naszym budynku biuro Caritasu. Wychodzi na to, że wokół są same placówki mniej lub bardziej nakierowane na ludzi starszych.

Helena Kruszec: – Bariery architektoniczne? W większości budynków zlikwidowane. Są podjazdy w DPS-ach i w głównych urzędach – nie we wszystkich. Dworzec nie ma ułatwień, ale to sprawa PKP, nie władzy. Co do urzędu powiatowego i gminnego, na parter osoba niepełnosprawna spokojnie wjedzie, ale potem musi do niej zejść urzędnik, bo nie ma wind.

Dom pomocy

Kazimiera Otfinowska (85 lat), jednoosobowy pokój w Domu Kombatanta: – Wyglancowane, pomyte, proszę bardzo. Sprzątają, ale ja muszę mieć idealnie. Jak tu trafiłam? Umarł mąż, rodzina się powiększyła, więc postanowiłam się przenieść. Niby narzekać nie mogę, ale przykre jest życie, bo biorą tu ludzi w różnym stanie. Coraz częściej niepełnosprawnych, sparaliżowanych, tyle co zjedzą, poleżą. A człowiek jeszcze sprawny, chce żyć, pożartować, pośmiać się. Czasami sobie myślę, że dobrze by było wrócić, bo się przyzwyczaiłam do gospodarzenia. A tu, wiadomo: to moje, to nie moje, trzeba tak tańczyć, jak grają.

Pan Henryk (89 lat), jednoosobowy pokój na pierwszym piętrze: – Zaczęło się od kłótni z synem i wnuczkiem – poszły w ruch siekierka i widły. Już po wszystkim pojechałem do miasta, złożyłem podanie. Powiedzieli, że na razie nie ma miejsca, ale będzie niedługo. Najprzód, mówią, musi ktoś umrzeć. Nie mogę narzekać, ale mam biednie. Zabierają na pokrycie kosztów 70 proc. emerytury, zostaje 150 zł. Dzisiaj mnie było stać tylko na kilo cukru, stoi tam, na półce. Smutno to może i jest, ale co zrobić, jak tutaj lepiej niż na swoim. Choćby i się nudziło, do domu nie ma po co jechać.

Beata Kobielus (szefowa oddziału opiekuńczego w „Betanii”): – Nasz dom jest dla starszych i przewlekle somatycznie chorych. Robimy wszystko, żeby było tym ludziom dobrze. Nabożeństwa, stała opieka, pielęgnacja, rehabilitacja. Staramy się, żeby nasi pensjonariusze jak najmniej siedzieli, żeby byli aktywni.

Genowefa Niemiec (87 lat), na łóżku w trzyosobowym pokoju DPS „Betania”: – Trzy łóżka, stół, szafa, telewizor. Jestem z pobliskich Racławic. Zostałam sama: niektórzy poumierali, inni, jak brat z dziećmi, wynieśli się do innych miast. Dużo chorowałam, kilka razy nawet prawie umarłam, więc jak dowiedziałam się o tym domu, długo się nie zastanawiałam. Tym bardziej, że jestem Świadkiem Jehowy, a dom prowadzą Badacze Pisma Świętego.

Co robię? Czytać nie mogę, bo jestem po operacji oka, więc chodzę na nabożeństwa, siedzę na łóżku, płaczę. Miałam dom, za oknem czereśnie, jabłonie, grusze. Dom stał na wzgórzu, widać było pola, czasami nawet budynki z przedmieść Krakowa. Chciałam tam umrzeć. Na początku odwiedzałam Racławice, teraz nie byłam już dwa lata. Nie jest mi tu źle, ale jakoś inaczej. Lubiłam spokój, przestrzeń, a teraz mały pokój, trzy osoby, na wszystko wyznaczone godziny.

Znaki

Helena Kruszec: – Tak się składa, że jestem też w powiecie radną, więc widzę, co się dzieje. W ciągu paru lat zlikwidowanych zostało kilka szkół. Niektóre przekształciliśmy na podmioty niepubliczne. W budynkach pozostałych powstały inne instytucje, np. w Charsznicy wprowadził się do budynku zakład dla osób niepełnosprawnych. W Jelczy – środowiskowy dom samopomocy społecznej. W Witowicach szkoła zamieniła się w zakład aktywności zawodowej dla niepełnosprawnych.

Stanisław Sławiński, kierownik „Betanii”: – Przychodzą do nas na występy dzieci. Dzień babci, dziadka, matki, pierwszy dzień wiosny. Stają na dużej sali i przedstawiają: wierszyki, piosenki, teatrzyki. A nasi mieszkańcy mają mokre rękawy. Jeszcze do 2005 r. tych wizyt było pięć, sześć w roku. Teraz najwyżej dwie, trzy. Pewnie dlatego, że zlikwidowali nam publiczne przedszkole nieopodal, które najchętniej z nami współpracowało.

Kazimiera Otfinowska (Dom Kombatanta): – 60 lat temu gdzieś tutaj musiałam urodzić córkę! Dokładnie w miejscu, gdzie teraz stoi ten DPS, jeszcze w latach 80. był budynek porodówki. Mniejszy i niższy – został wyburzony, a na jego miejscu powstał nasz dom. Po dawnym budynku została tylko fotografia na parterze.

Krzesła

Helena Filus: – Synowi naopowiadali, jak w tym Domu Kombatanta jest wspaniale. Poszłam, ale jednej nocy się przewróciłam, a pielęgniarz przyszedł dopiero nad ranem, żeby mnie z tej podłogi zebrać. Poza tym doszłam do wniosku, że to nie miejsce dla mnie. Bo zawsze lubiłam pospać, a tutaj pobudka po 5. Ponadto wszyscy plotkowali, co mnie się nie podoba. Po kilku tygodniach uciekłam z powrotem do domu.

Blok jest czteropiętrowy, stary. Sąsiedzi znają się słabo, ale mnie odwiedza jedna z sąsiadek. Przygotowuje posiłki, pamięta o lekach, rozmawiamy. O, właśnie puka do drzwi. Syn mieszka w Katowicach, ale odwiedza mnie dosyć często. Poza tym co jakiś czas widujemy się w gronie byłych akowców. Coraz rzadziej, bo i akowców coraz mniej. Gdzie jeszcze można spotkać ludzi? W kościołach, na kółkach różańcowych. Nie, nie chodzę, jakoś do tej pory nie miałam czasu.

W domu staram się ćwiczyć: biorę laseczkę i spaceruję po pokoju w tę i nazad. Tam stoi rowerek do gimnastyki, na fotelu są materace do masażu – chodzą na prąd. Radio Maryja idzie u mnie całą dobę. Są pytania, odpowiedzi, w nocy, jak nie mogę spać, słucham, bo są najciekawsze rzeczy. Dzwonią ludzie, opowiadają o sobie, są wiadomości o tym, co się dzieje w Polsce, w Europie, w świecie.

Lech Kochański: – Dzięki wizytom w terenie zaobserwowaliśmy coś ciekawego. W jednym z bloków, na obszernym korytarzu pracownica socjalna zauważyła poustawiane krzesła. Okazało się, że starsi ludzie na tym korytarzu się spotykają. Wisiała też kartka, coś w rodzaju: „Jadziu, nie martw się o mnie, jestem w sklepie, wrócę o tej i o tej”.

Janusz Patyna, pracownik miechowskiego GOPS-u oraz prezes lokalnego stowarzyszenia Silva Rerum: – Niektórzy przychodzą do urzędu, składają wnioski, a po jakimś czasie się okazuje, że chcieli porozmawiać. Chwalą się wnukami, którzy są rozsiani po Polsce, narzekają na zdrowie i ceny lekarstw.

Lech Kochański: – Nie wiem dlaczego, ale jak na ten temat rozmawiam, to zawsze mam przed oczami obraz Vermeera „Dziewczyna czytająca list”. Stoi przy otwartym oknie, patrzy na kartkę i czyta. Ten obraz przedstawia młodą osobę, ale ja mam taką wizję starości. Widzę siwą kobietę przy oknie, która czeka „na coś”. Widzę raczej smutny okres, czekanie, zastygnięcie. Oczywiście, nie zawsze tak jest, ale takie obrazki to nie jest rzadkość. Przed DPS-ami, blokami: stoją wpatrzeni w jakiś punkt. Jedna pani mi kiedyś powiedziała: „Codziennie wyglądam przez okno, widzę ten sam blok. Jestem za słaba, żeby wyjść z domu. Nie stać mnie na wyjazd, więc już tego krajobrazu nie zmienię”.

Co naokoło? W bloku mieszka zwykle ze 40 rodzin, ale ludzie znają się słabo. Kiedy rozpoczęliśmy w 2008 r. działanie Uniwersytetu Trzeciego Wieku, chcieliśmy przy okazji zorganizować wolontariat, by aktywni seniorzy opiekowali się tymi niedołężnymi. Nie wyszło.

Oddział I

Helena Kruszec: – W mieście nie ma geriatry, nie mówiąc o oddziale geriatrycznym. Nie ma też oddziału paliatywnego.

Beata Kobielus, „Betania”: – Jeździmy z podopiecznymi: do okulisty, neurologa, kardiologa, reumatologa, diabetologa. I każdy z tych ludzi jest przygotowany ze swojej działki, niewielu się zastanawia, czy ta osoba nie jest chora na kilka chorób naraz. A o inne leki to niektórzy nawet nie pytają. Brak geriatry to spore utrudnienie.

Helena Kruszec: – Ludzie starsi, niewymagający już specjalistycznego leczenia, często niedołężni, sparaliżowani, przebywają w szpitalnym Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym, gdzie czekają na miejsce w DPS-ie. Bywa, że nie ma kto ich zabrać do domu, bo dzieci nie są w stanie wziąć na siebie całodobowej opieki.

Teresa Bozela, kierowniczka ZOL-u, trzecie piętro Szpitala Św. Anny: – Kolejność jest taka: najpierw leczenie specjalistyczne, np. po udarze. Potem osoba wymagająca nadal opieki i leczenia, ale już niekoniecznie specjalistycznego, trafia do nas. Od nas może zostać wypisana do domu, ale zdarza się, że nie ma kto jej tam zabrać. Nasi pacjenci czekają więc na miejsce w DPS-ie. Czas oczekiwania: od kilku do nawet kilkunastu miesięcy.

Beta Kobielus: – Jest też druga strona medalu: medycyna idzie do przodu, długość życia się zwiększa. Nowoczesne, zmiennociśnieniowe materace przeciwodleżynowe, pianki do mycia, tzw. ssaki do oddychania, odżywki z suplementami – kiedyś tego nie było.

Teresa Bozela: – Śmierć po udarze była normą. A teraz? Zwykle pacjenci przeżywają, tyle że kwalifikują się już do opieki.

Oddział II

Ewa Lejdy, oddziałowa bloku porodowego (piętro IV, nad ZOL-em): – Dzwoni do mnie co miesiąc pani z firmy, która zostawia dla rodzących kobiet prezenty w całej Polsce. Gazetka, pampersiki, herbatka, jakaś przypinka do smoczka. Mówi, że wszędzie tych prezencików roznosi coraz mniej. Nasze statystyki? 2008 r. – 636 porodów; rok później – 626; w następnym – 596, w 2011 r. – 528.

Rodzina

Kazimiera Otfinowska: – Teraz to z dziadkami robi się tak, żeby ich w domu nie było. Nie, u mnie tak nie było, broń Boże, sama do DPS-u chciałam, ale widzę dookoła. Potem dziadki narzekają, że by do domu chcieli.

Helena Kruszec: – Nie potępiam. Może nie mają wyjścia, bo taka opieka jest dla nich niemożliwością? Poza tym często rodziny są skłócone. Co tu kryć, chodzi nierzadko o majątki.

Pan Henryk: – Z wnuczkiem i synem było tak. Postawiłem chlew, postawiłem stodołę i dom, przepisałem prawie wszystko na syna. Potem zmarła żona.

Poszło o rozrzutnik, co mi syn postawił pod samymi drzwiami paszarni, i o piasek w benzynie w motorze. Jakem się zaczął pytać, dlaczego to robią, wnuczek mnie złapał za gardło, syn bierze wideł, leci z widłami. Jażem widły wytrącił, chwycił i krzyczę: „Teraz was, takie syny, poprzebijam na wylot!”. Jeszcze głośniej niż teraz krzyczałem. Po kilku takich awanturach pomyślałem, żem za stary tak się z nimi gryźć. Pojechałem do miasta załatwiać miejsce.

Helena Kruszec: – Przychodzi do centrum powiatowego pani. „Proszę mi – mówi – poradzić, co mam zrobić z teściową, bo nie radzimy sobie z opieką”. Proponuję pomoc sąsiedzką, za którą gmina może zwrócić pieniądze, a ona na to, że nie, bo to wstyd. Może Caritas? Też nie! DPS? – pytam, a ona: „Ale za to trzeba płacić!”. No to powiedziałam, że nie wiem, czego ode mnie oczekuje, i że chyba by wolała, żeby babcię co zjadło, to byłby spokój.

Mam też rodziny, że jak babcię czy dziadka zostawią w DPS-ie czy szpitalu, to koniec, klamka zapadła – nawet w święta nie odwiedzają. Jeden facet zostawił matkę na czas wakacji w szpitalu. Potem jego żona już tej matki w domu nie chciała. Proszę sobie wyobrazić, że jak przyszła zgoda z DPS-u na przyjęcie, to ta matka w szlafroku prosto ze szpitala pojechała. Nie chciała przestąpić progu! A syn jej przez pół roku, to jest do śmierci, już nie odwiedził.

Ale jest też wiele rodzin, które oddają osobę starszą do DPS-u, bo nie ma innego wyjścia. Potem ją zabierają na kilka dni, na święta, odwiedzają, dzwonią. Kontakt jest stały, a pani czy pan są z pobytu zadowoleni.

W ogóle rodzina się zmienia. U mnie np. była babcia, prababcia, rodzice i dzieci. W naszej obecności umierali dziadkowie. Teraz dzieci nawet do szpitala się nie zabiera, a spotkania to są na chrzcinach i weselach. Moja babcia jak upiekła chleb, to „idź zanieś cioci, idź zanieś sąsiadce”. A jak ciocia miała świniobicie, to przynosiła wędliny.

Lech Kochański: – Duży stół, wspólny posiłek, rozmowa. Dziadkowie, dzieci, wnuki – wszyscy razem. Ten model się zawalił, nawet w takim niewielkim mieście jak nasze.

Władza

Helena Kruszec (powiat): – Koszt miesięczny DPS-u to ponad 2 tys. na osobę. Pensjonariusz płaci 70 proc. emerytury, ale zwykle to tylko niewielka część opłaty. Resztę, według przepisów, ma pokryć rodzina, ale jeśli nie może, dopłaca gmina. Koszt ogólny naszych domów to prawie 9 mln zł. Gminy się przed płaceniem bronią, jak mogą, bo brakuje im środków. Choćby taka sytuacja: gmina mi mówi, że jest osoba, którą trzeba umieścić w domu pomocy. „Jakby pani mogła – mówią – dać decyzję w nowym roku, jak będzie nowy budżet”. W przyszłości gminy mogą się zacząć buntować, bo jak się będziemy tak dalej starzeć, to budżety lokalne tego nie wytrzymają.

Lech Kochański (gmina): – Rzeczywiście, mamy problemy z opłaceniem DPS-ów, ale z przelewami na razie nie zalegamy. Drogi biznes – dopłacamy średnio 1600 za osobę, w zeszłym roku wyszło 600 tys.

Stanisław Sławiński (DPS „Betania”): – W powiecie jest wyraźna luka. Dostrzegliśmy to, realizując program aktywizacji dla niepełnosprawnych. Zauważyliśmy wiele osób starszych, schowanych po domach, które nie prowadzą żadnej aktywności. Przydałaby się jakaś instytucja dzienna – dla tych, którzy jakoś sobie na co dzień radzą, ale są odcięci od ludzi.

Helena Kruszec: – Oglądałam kiedyś w TV reportaż, chyba z Ameryki. Rodzina odwozi starszego człowieka do dziennego domu seniora. Tak jakby do przedszkola. Młodzi mogą pracować, a równocześnie nie muszą oddawać osoby starszej na całą dobę. Jest zaopiekowana, ma lekarstwa, posiłek, jakieś zajęcia kulturalne. Albo domy rodzinne, gdzie ludzie są w swoich mieszkaniach, ale na miejscu jest jakaś opieka, integracja. Powinna też być opieka dochodząca. Nasza gmina to robi, ale na niewielką skalę.

Kto się tym wszystkim powinien zająć? Mógłby nasz powiat, mogłaby gmina, ale z uwagi na brak środków i bazy lokalowej nie jest to takie proste. Jako radna często przemawiam na sesjach. Radni tylko drogi i drogi. Mówię: „Proszę państwa, po tych drogach to jeszcze ludzie chodzą! I to coraz starsi. A co myślicie, panowie i panie, że my się nie starzejemy?!”. Z czasem te wszystkie decyzje sam czas za nas podejmie. Albo obcy. Będą z Chin przyjeżdżać, Czarni albo jeszcze inni z zewnątrz, i się naszymi staruszkami opiekować.

Lech Kochański: – Kiedyś był taki dom, Złota Jesień. Były małe mieszkanka, i w tym bloczku był też gabinet lekarski, coś w rodzaju dziennego domu seniora z jakąś opieką, fizykoterapią. To było jeszcze za komuny, teraz nie ma. Jeden z kolegów, który już tutaj nie pracuje, próbował zorganizować dom dzienny, ale nie wyszło.

Kto za to odpowiada? I samorząd, i władza centralna. Jestem przeciwny spychaniu wszystkiego na samorządy, bo my też nie mamy pieniędzy. Mamy pomysły, ale z powodu braku środków się ich boimy. I bij tu człowieku głową o ścianę.

Janusz Patyna, pracownik GOPS-u: – Nie jest tak, że nic się nie dzieje. Zrobiliśmy Uniwersytet Trzeciego Wieku, na pomysł wpadł kierownik GOPS-u. Chciałbym przy tym zaznaczyć, że inicjatywa spotkała się z ogromną przychylnością władz powiatowych. Zgłosiło się 90 osób, co pokazuje skalę potrzeb. Co poza tym? Nie zauważyłem w powiecie innego zintegrowanego działania na rzecz osób starszych.

Lech Kochański: – Mamy pomysły, plany, np. plac zabaw dla seniora. To taka mała siłownia na wolnym powietrzu, dla podtrzymywania kondycji i sprawności ruchowej. Chodzi o to, by wyciągnąć ludzi z domów, namówić do jakiejś aktywności. Nawet się takie powiedzenie humorystyczne ukuło: „Zostaw dziadka na placu i idź na zakupy”. Na razie jesteśmy na etapie pozyskiwania środków i szukania inwestora. Plac ma powstać za budynkiem. Teraz są tam resztki budowlane i trawa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2012