Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Normalnie ta metalowa rama miała być dla teatru cieni. Służyłaby rozśmieszaniu. Za zawieszonym na niej białym materiałem tworzone dłońmi postaci opowiadałyby dzieciom bajki. Byłoby w nich o tym, że życie czasem zakręca niespodziewanie, że są ludzie prawi i źli, jest lęk, strach, opuszczenie.
Jednak bajki te, na pewno, kończyłyby się dobrze.
– Na szczęście zdążyliśmy kupić ramę, zanim to wszystko się zaczęło – śmieje się Igor Cmokanycz, grekokatolicki ksiądz z cerkwi przy ulicy Kozłowskiego w Drohobyczu. – W ostatnim momencie! Po czwartku już by jej nie dostarczono.
W czwartek wybuchła wojna i na opowiadanie bajek chwilowo brakuje czasu. Zaraz ramę ustawi się na środku cerkwi. Obok stanie druga, amatorska konstrukcja: parę desek położonych na szczytach trzech drabin, dociążonych czym się da. Na obu rusztowaniach rozwiesi się wielkie, kilkudziesięciometrowe siatki z oczkami z drutu lub cienkiego plastiku.
Ksiądz Igor otwiera drzwi cerkwi. Na schodach czekają dwie kobiety. Przyszły za wcześnie. Do nowych zadań po czwartku mieszkańcy spóźniają się rzadko.
Daleko od frontu
Front wojny z Rosją jest oddalony od Drohobycza tak daleko jak się da. Spokojniej jest tylko na Zakarpaciu. Pierwszego dnia wojny zaatakowano lotnisko położone 20 kilometrów od miasta, ale jeśli nie licząc schwytania kilku podejrzanych o dywersję, na razie, szczęśliwie, nic złego się w okolicy nie działo.
ATAK NA UKRAINĘ | CODZIENNIE NOWE KORESPONDENCJE I ZDJĘCIA Z UKRAINY| CZYTAJ NA BIEŻĄCO W SERWISIE SPECJALNYM >>>
Ale tydzień temu nawet tutaj, pod polską granicą, zmieniło się wszystko. Mieszkańcy mówią, że na kilka dni przestali nazywać czas. I tylko po świtach i zmierzchach poznawali, że jeszcze istnieje.
Gdy toczy się wojna o istnienie kraju, nawet w spokojnym Drohobyczu przyspiesza wszystko. Ludzie nie przepuszczają się w drzwiach, lecz przechodzą przez nie szybko, jeden po drugim. Nie zawsze podają sobie dłoń na powitanie, często wystarczy skinienie głową, szybkie, porozumiewawcze spojrzenie. Gdy sprawa, z którą jadą, nie cierpi zwłoki – trzeba przewieźć, sprawdzić, poinformować, wziąć udział, pokazać albo na moment zdrzemnąć się w domu – włączają awaryjne i jadą pod prąd jednokierunkowymi uliczkami. Klaksonów nie słychać.
W centrum Drohobycza, na zapleczu katedry, grupa kobiet przy wielkich stołach lepi pierogi. Pojadą na front. Inni w piwnicy przygotowują kilkadziesiąt obiadów dla ubogich – nie można porzucić wszystkiego, co robiło się dotąd. Właśnie przyjechało mięso, w kawałkach tak dużych, że mężczyźni wnoszą je w workach na śmieci. Gdzieś indziej ktoś adaptuje piwnicę na schron przeciwlotniczy – może się nie przyda, ale to nie moment na kalkulacje. Jest kłopot z wentylacją; jak przez twardy beton przeprowadzić rurki dla powietrza? Na teren jakiejś parafii wjeżdża wielki dźwig – zabierze stąd betonowe bloki, które miały być użyte przy nowych inwestycjach. Przydadzą się na posterunkach; jak będzie trzeba, spowolnią rosyjskie czołgi.
Nigdy za dużo
Jest popołudnie, w cerkwi którąś już godzinę w cerkwi trwa misterne tkanie siatek maskujących. To praca bez końca, bo z siatkami jest jak z amunicją – nie da się nigdy powiedzieć, że jest ich wystarczająco dużo.
Kilkadziesiąt osób stoi obok siebie i przywiązuje do oczek zielone paski z materiału. Nikt nimi nie dowodzi, ale gdy w którymś miejscu siatki zabraknie maskowania, ktoś zawsze zauważy.
Pracują przy śpiewach nabożeństwa. Trwa droga krzyżowa. – Nie wiem, jak wyjaśnić wam tę wojnę – mówi stojący przed ikonostasem ksiądz.
Oglądane z chóru zielone siatki maskujące – którąś już godzinę trwa ich misterne tkanie – nakładają się w wyobraźni na zdjęcia rosyjskich wojsk wykonywane przez satelity. To różne, ale w pewien sposób te same rzeczywistości. „Tam po lewej to chyba grupa czołgów”, mogą w tej chwili mówić do siebie analitycy w dalekich centralach wywiadu. „Tam z prawej panie tną materiał na paski. Te obok owijają je wokół swoich dłoni, tak odmierzają ich długość”, wyjaśniają ludzie w cerkwi. „Spójrzcie na to zdjęcie, w drodze są kolejne czołgi” – daleko dopowiada inny analityk.
Do świątyni przy ulicy Kozłowskiego wchodzą ciągle nowi ludzie.