Wojna to praca na cały etat. Korespondencja z zachodniej Ukrainy

W ukraińskich miejscowościach, także tych położonych daleko od frontu, codzienne życie zmieniło się nie do poznania. „O nas również Putin się potknie” – mówią ich mieszkańcy. I robią, co mogą, aby wesprzeć tych, którzy walczą.
z Drohobycza i Truskawca (zachodnia Ukraina)

07.03.2022

Czyta się kilka minut

W cerkwi trwa tkanie siatek maskujących. To praca bez końca, bo z siatkami jest jak z amunicją – nigdy nie jest ich za dużo. Na terenie kościoła greckokatolickiego. Drohobycz, 1 marca 2022 r. / GRAŻYNA MAKARA
W cerkwi trwa tkanie siatek maskujących. To praca bez końca, bo z siatkami jest jak z amunicją – nigdy nie jest ich za dużo. Na terenie kościoła greckokatolickiego. Drohobycz, 1 marca 2022 r. / GRAŻYNA MAKARA

Tablice kierunkowe przy drogach zasłonięto szóstego dnia wojny. Niedługo po tym, gdy w znajdującym się niedaleko magazynie gazu ziemnego ochroniarze znaleźli urządzenie do naprowadzania rakiet wroga.

Technika techniką, ale gdy już do niej przychodzi, wojna toczy się analogowo. Ta wybuchła 24 lutego. W czwartek. Wtedy do miejscowego sztabu zgłosili się pierwsi ochotnicy. W piątek ustalili, jak współdziałać z regularną armią. W sobotę i niedzielę podzielili się na dyżury, bo obrońca niewyspany to obrońca marny. W poniedziałek powstały kolejne posterunki.

Dziś jest wtorek, dzień zakrywania znaków. Trzeba sprawić, żeby Rosjanie, jeśli tu dotrą, musieli na skrzyżowaniach pytać o drogę.

GDY WPROWADZA LUDZI Z ZEWNĄTRZ, Ihor Szewczyk wchodzi do swojego gabinetu jako pierwszy i odwraca dokumenty, które leżą na biurku, niezadrukowaną stroną do góry. Jako członek sztabu obrony drohobyckiego rejonu (odpowiednik powiatu) Szewczyk mówi instrukcjami: ściennych map nie fotografować, a jego – tylko w zbliżeniu, bez kontekstu i tła. Rozmawia się na stojąco, tak jest szybko i konkretnie.

– Wszyscy się czasem lękają. Ale wszyscy są też przygotowani – mówi Szewczyk. – W nocy, w czasie godziny policyjnej, ulice i drogi wokół Drohobycza patroluje pół tysiąca ludzi. W każdej wsi są dziś grupy samoobrony.

Drohobycz, 70-tysięczne miasto położone na ukraińskim pogórzu karpackim, kilkadziesiąt kilometrów od granicy z Polską, od frontu wojny z Rosją jest oddalony tak bardzo, jak tylko się da (dalej na południe są już masywy Karpat Wschodnich, a za nim – obwód zakarpacki).


Paweł Pieniążek z Kijowa: Stolica Ukrainy szykuje się do rosyjskiego ataku. 


 

Ale również tutaj inwazja zmieniła zwyczaje. Obowiązują nowe: nie tracić czasu na przepuszczanie się w drzwiach i niepotrzebne grzeczności; po korytarzach chodzić szybko, można truchtem; mieć przy sobie najpotrzebniejsze rzeczy, nawet gdy tylko idzie się do kasy zapłacić za benzynę; odbierać wszystkie telefony, bo gdy jest ich pięćset dziennie, nie ma mowy o oddzwanianiu; w wolnych chwilach – w toalecie lub przed snem – pisać notatki z kolejnych spotkań. Słowem – wszystko, co tylko się da, robić od razu. Nic nie odkładać na potem.

– Mężczyźni, którzy teraz dostają wezwania do wojska, rzadko trafiają na front – mówi Szewczyk. – Jednostki armii regularnej już skompletowano. W pierwszej kolejności przyjęto ludzi zdrowych i młodych, a także tych doświadczonych, weteranów z Donbasu. Starsi idą dziś do miejscowej obrony terytorialnej.

Teroborona, jak na nią mówią w skrócie, jest tu teraz obecna w każdym obwodzie (odpowiednik województwa) oraz w każdym powiecie. Tutaj, na Ziemi Lwowskiej, pod postacią 103. Brygady Obrony Terytorialnej, która dzieli się następnie na lokalne bataliony. Tutejszy batalion ma swój numer (67.) i nazwę – „Drohobycz”. Jak wygląda dalszy podział – na poszczególne kompanie strzeleckie (według założeń wyposażone w lekką broń strzelecką oraz ręczne granatniki przeciwpancerne) – o to nie należy pytać. Jest wojna.

PRZYDZIELENI CZY NIE, W DROHOBYCZU SŁUŻĄ WSZYSCY. W ciągu kilku pierwszych dni wojny mieszkańcy jakby przestali odczuwać upływ czasu. Tylko po następujących po sobie świtach i zmierzchach poznawali, że czas jeszcze istnieje.

W samochodzie Aleksandry Woźniak, wolontariuszki z lokalnej organizacji Drohobycz SOS, czuć zapach benzyny. – Pierwszego dnia wojny od razu pojechałam zatankować do pełna. Trochę się ulało z kanistra – uśmiecha się Aleksandra. Auto prowadzi, trzymając w rękach dwa telefony. Dzwonią co kilka minut. Codziennie odbiera kilkaset połączeń.

– Przed inwazją, gdy jechałam autem i byłam zmęczona, zatrzymywałam się na moment na poboczu. Teraz już nie ma na to czasu – mówi Aleksandra, gdy jej hybrydowy SUV przyspiesza na drohobyckiej ulicy, na bruku, który ułożono przed wizytą cesarza Franciszka Józefa w Galicji 142 lata temu. Jedziemy pod prąd, Aleksandra wystawia przez okno legitymację prasową (jest także dziennikarką). Nikt z innych użytkowników drogi nie irytuje się na Aleksandrę, nikt nie używa klaksonów. Stan wyższej konieczności.

Trzeba: odebrać, przewieźć, sprawdzić, poinformować, wziąć udział, z rzadka tylko zdrzemnąć się w domu. Tak od tygodnia wygląda życie Aleksandry.

W CERKWI NIE MA CZASU NA KONTEMPLACJĘ. Świątynia greckokatolicka przy ulicy Kozłowskiego pod wezwaniem Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny zamieniła się dziś w jeden z wielu lokalnych punktów koordynujących działania.

Ksiądz Ihor Cmokanycz wymienia esemesy ze swoim bratem. Po przeczytaniu od razu je kasuje. Piszą do siebie enigmatycznie, hasłami, prawie zagadkami. To jedyna możliwość kontaktu – brat oraz chrześniak księdza zgłosili się do wojska. Gdzie są i co robią – to sprawy tajne.

– Oni mieszkali w wieżowcu, który ostrzelali Rosjanie. Zaraz po tym postanowili, że chcą służyć – mówi ksiądz Ihor, prowadząc do schronu przeciwlotniczego, który parafianie przygotowują w piwnicy świątyni. Jest kłopot z wentylacją – jak przez twardy beton przeprowadzić rurki zapewniające dopływ świeżego powietrza?

Między esemesami i telefonami ksiądz Ihor pokazuje betonowe bloki przed kościołem. Miały być użyte do budowy ośrodka parafialnego. Teraz szybko zdecydowano inaczej – trafią na posterunki wojskowe, rozstawione na drogach wokół miasta. Właśnie podjeżdżają dźwig i ciężarówka, aby zebrać niedoszłe elementy ośrodka parafialnego.

– Mieszkańcy zgłaszają się do nas, robią wszystko, w czym mogą być przydatni. W tym ruchu, w działaniu, zapominają o wojnie – mówi duchowny.

W INNYCH OKOLICZNOŚCIACH ta metalowa rama byłaby elementem teatru cieni. Służyłaby rozśmieszaniu. Za zawieszonym na niej ekranem z białego materiału tworzone dłońmi postaci opowiadałyby bajki dzieciom z Drohobycza. W tych opowieściach mowa byłaby o tym, że życie czasem zakręca niespodziewanie, że są ludzie prawi i źli, jest lęk, strach, opuszczenie. Jednak te bajki na pewno kończyłyby się dobrze.

– Na szczęście zdążyliśmy kupić ramę, zanim to wszystko się zaczęło – uśmiecha się ksiądz Ihor. – W ostatnim momencie! Po tamtym czwartku już tak łatwo by jej nie dowieźli.


Paweł Pieniążek z Kijowa: Dzięki swojej nieustępliwości i pozostaniu w kraju Wołodymyr Zełenski został najbardziej popularnym przywódcą w historii niepodległej Ukrainy.


 

Odkąd zaczęła się rosyjska inwazja, nie ma czasu na bajki dla dzieci. Zaraz ramę – dobrze, że ma kółka – przesunie się na środek cerkwi. Obok staną dwa prowizoryczne rusztowania: parę desek opartych na szczytach drabin, dociążonych, czym się da. Rozwiesi się na nich kilkudziesięciometrowe druciane siatki.

Tak, z pomocą parafian, będą powstawać siatki maskujące dla wojska.

Ksiądz Ihor otwiera drzwi. Na schodach czekają dwie kobiety. Przyszły za wcześnie. Do wojennych zadań mieszkańcy Drohobycza spóźniają się rzadko.

WOLONTARIUSZE MAJĄ ZEBRANIA O JEDENASTEJ. W podziemiach katedry, bo ściany są tu grube i prawie nie ma zasięgu komórkowego. To jest godzina, kiedy trzeba odpocząć i być uważnym.

Koordynatorka miejskiego wolontariatu mówi, że teraz najbardziej potrzebne są apteczki wojskowe. Brakuje hełmów i kamizelek kuloodpornych.

Podczas naszej rozmowy słychać różaniec, odmawiany przez kobiety, które w sąsiednim pokoju lepią pierogi. Te pojadą do żołnierzy na froncie. Druga kuchnia, w piwnicy, przygotowuje posiłki dla trzydziestu ubogich mieszkańców miasta. Bo choć trwa wojna, miasto pozostaje miastem: trzeba zaopiekować się potrzebującymi, służby muszą wywozić śmieci, a policja – ścigać przestępców.

Ojciec Taras Harasymczuk, proboszcz parafii Przenajświętszej Trójcy w Drohobyczu, żartuje, że on też ma zadanie: musi pilnować, aby ci, którzy karmią innych, sami nie padli z głodu. Dodaje, że taka mobilizacja to dla nich żadna nowość.

– Nasza wojna trwa od ośmiu lat – mówi o. Taras. – Przywykliśmy do tego, że się toczy. Walczymy na trzech frontach: modlitewnym, wojskowym i dyplomatycznym. I wynik może być tylko jeden z dwóch: albo niewola, albo zwycięstwo. Nie ma trzeciego wyjścia.

Harasymczuk robi długą pauzę, żeby wybrzmiały te słowa: – W tej wojnie Rosja występuje przeciwko całemu światu. A Ukraina za cały świat.

MARIA NASTIOSZYN MÓWI CICHO, LECZ BEZ PAUZ. Nie ma jeszcze trzydziestu lat, a już pełni wiele funkcji: jest radną, dziennikarką, pracuje w biurze promocji miasta. A od czwartku – zastępczynią koordynatora obrony terytorialnej wsi Staniła.

Spotykamy się w biurze informacji turystycznej w Truskawcu, starym uzdrowisku z czasów austro-węgierskich. Turystów brak – hotele i pensjonaty zajmują teraz uchodźcy z Kijowa, Charkowa i innych regionów, w których trwają walki.

Obecnie w biurze odpowiada się na pytania: – Gdzie można zjeść? Gdzie zapisać się do obrony terytorialnej? Jaki jest telefon do pomocy psychologicznej? A gdzie jest wojskowa komenda uzupełnień? Jak znaleźć pracę?

Codziennie w nocy, o 22 – kiedy zaczyna się godzina policyjna – Maria wychodzi na ulice miasta. Dyżur trwa do drugiej. Ale kontrole trwają całą dobę.

– W Drohobyczu i Truskawcu zatrzymało się wielu uciekinierów ze wschodu. Ważne, żeby wszyscy mężczyźni w wieku poborowym zarejestrowali się w komendzie uzupełnień – wyjaśnia Maria.

Maria temu zaprzecza, ale między jej słowami słychać napięcie. Na relatywnie spokojnym na razie zachodzie Ukrainy czuć paradoks: o ile mężczyźni stąd są brani na front, o tyle z rejonów, gdzie trwają najcięższe walki, przyjeżdżają mężczyźni zdatni do służby.


Jegor Auszew, koordynator ukraińskiej „Armii Informatycznej”: Mamy już tysiąc hakerów-ochotników i 200 tysięcy ludzi, którzy walczą z rosyjską dezinformacją.


 

Jest środek dnia, w tle wyją syreny alarmowe. Nad zachodnią Ukrainę co jakiś czas nadlatują drony. W lokalnym sztabie obrony mówią, że stary system ostrzegania ludności nie rozpoznaje, czy to swoje czy obce. Syreny włączają się automatycznie i wyją tak długo, aż dron, śmigłowiec lub samolot opuści ukraińską przestrzeń powietrzną lub zostanie w końcu zidentyfikowany. Teraz deptak nie pustoszeje, po pięciu dniach wojny ludzie sami nauczyli się oceniać ryzyko.

Maria nie płacze. Jest różnica między płaczem a tym stanem, gdy łzy zbierają się wokół oczu, człowiek na chwilę milknie, patrzy w jeden punkt. A potem, w jednej chwili, budzi się z takiego stanu.

Te momenty są bardzo ważne – pomagają przypomnieć, co się dzieje. Że to nie jest zwykłe życie, że ta absurdalna rzeczywistość wokół, jak na przykład mężczyzna z bronią, który stoi pod drzwiami urzędu, jest już częścią nowego porządku. Takiego, który zostanie na długo.

Teraz Maria jest z powrotem z nami. Biegnie przez korytarz do biura wiceburmistrza miasta. – Gdy zaczęła się wojna, nie było czasu na panikę – mówi. Zabawne, w tamtej chwili pomyślała o Rosji: że przestanie być potężna i nie będzie już prężyć muskułów przed światem, nieważne, jak zakończy się wojna.

JAK WIĘKSZOŚĆ MUZYKÓW ŚWIATA, Wiktor Winnik dużo śpiewa o miłości. Ze swoim zespołem Meri występował kilka razy w Polsce. Jednak od kilku dni w głowie ma inne piosenki.

– Nie wolno nam teraz koncertować, trwa stan wojenny – mówi. – Ale najbardziej chciałbym zaśpiewać o wojnie. O tym, że trwa nie tydzień, nie osiem lat, ale już trzy stulecia. Tak długo Rosja walczy z nami wszystkimi, z narodem Ukrainy. Kradną naszą historię, chcą wszystko zafałszować, opowiadają o Rusi Kijowskiej jak o własnej historii.

W tamten czwartek, gdy zaczęła się wojna, przyszedł więc lęk, ale i poczucie zjednoczenia, jakiego nie doświadczano tu nigdy.

Wiktor: – Nie było tego ani w roku 2004, ani w 2014. I myślę, że już czegoś podobnego za swojego życia nie zobaczę. To czas dramatyczny, ale i historyczny. Taki Big Bang naszej historii… – Wiktor mówi, jakby wymyślał tekst refrenu. Taki wybuch kosmiczny. Mówiono nam, Ukraińcom: „Nie jesteście w Europie, jesteście obok niej”. No więc teraz jesteśmy już w jej środku. Putin już się o nas potknął. I on o tym wie. Jestem tego pewien.

PÓŹNE POPOŁUDNIE. Piątą już godzinę trwa w cerkwi tkanie siatek maskujących. To misterna praca: do drucianych oczek należy przywiązać paski materiału, po dziesięć centymetrów każdy. To praca bez końca, bo z siatkami jest jak z amunicją – nigdy ich za dużo.

Pod okazałym żyrandolem, w sześciu rzędach, po dwa przy każdym stelażu, pracuje kilkadziesiąt osób. Nikt nimi nie dowodzi, ale gdy w którymś miejscu siatki brakuje maskowania, od razu działa zbiorowa spostrzegawczość.

Równocześnie trwa nabożeństwo drogi krzyżowej. – Nie wiem, jak wyjaśnić wam tę wojnę – mówi ksiądz stojący przed ikonostasem.

Oglądane z chóru zielone siatki maskujące nakładają się w wyobraźni na zdjęcia rosyjskich oddziałów wykonywane przez zachodnie satelity. „Tam po lewej, za grupą drzew, to chyba parę czołgów T-72” – może teraz, w dalekich centralach wywiadów, mówią do siebie analitycy. – Tu po prawej panie tną materiał na paski – wyjaśnia ktoś w cerkwi. – Potem te tutaj owijają je wokół swoich dłoni, tam odmierza się długość.

„W drodze na miejsce jest jeszcze jedno zgrupowanie czołgów” – dopowiada daleko inny analityk.

Do świątyni przy ulicy Kozłowskiego w Drohobyczu wchodzą ciągle ludzie.

DO WIECZORA w całym obwodzie lwowskim wiele znaków zasłonięto. Na niektórych bilbordach, zamiast reklam, zawisły imitujące je plakaty. Także dla wojsk rosyjskich. Napisano na nich: „Иди нахуй” – prosto, w prawo, w lewo. A najlepiej – z powrotem.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Wojna to praca na cały etat