Czy tę wojnę można wygrać

Wojna w Afganistanie przypomina średniowieczne krucjaty. A kraje Zachodu - ówczesnych baronów-krzyżowców: idea szczytna i ambicje wielkie, ale w praktyce brak wizji i koordynacji działań.

14.10.2008

Czyta się kilka minut

Gdy 7 października 2001 r. Amerykanie zaczynali działania w Afganistanie, chcieli zniszczyć bazy terrorystów, złapać bin Ladena, zastąpić talibów proamerykańskim, demokratycznym rządem i uczynić z Afganistanu widomy i promieniujący wkoło znak swej cywilizacyjnej dominacji w świecie - zarówno w kwestii wartości, jak i sposobu ich realizacji.

Gdy 11 sierpnia 2003 r. NATO zaczęło przejmować dowództwo nad Międzynarodowymi Siłami Wspierającymi Bezpieczeństwo w Afganistanie (ISAF), za cel - de facto wojny - stawiało sobie zaprowadzenie stabilności i bezpieczeństwa, które umożliwią odbudowę i zapewnią efektywność działaniom władz afgańskich. Dla NATO wojna ta od początku oznaczała albo wzmocnienie Sojuszu i jego globalnej roli, albo ryzyko jego marginalizacji.

Gdy jesienią 2001 r. Polska wysyłała swych żołnierzy do Afganistanu - na początku tylko kilkudziesięciu, w ramach kierowanej przez Amerykanów koalicji antyterrorystycznej - i gdy później, w 2006 r., zadeklarowała gotowość wysłania już ponad tysięcznego kontyngentu (w ramach NATO), liczyła - jak się wydaje - na zwycięstwo i na wzmocnienie swoich najważniejszych sojuszników (USA i NATO), a także na podniesienie własnej pozycji jako sojusznika lojalnego, współkreującego globalny porządek międzynarodowy.

Wygrać wojnę w Afganistanie - to osiągnąć strategiczne cele, stawiane sobie na jej początku. Jakby więc na to nie patrzeć, warunkiem minimalnego choćby sukcesu jest stworzenie w kraju takich warunków, które pozwoliłyby zredukować obecność wojsk zachodnich do symbolicznego minimum.

Jest nieźle...

Sojusznikom nie brakuje w Afganistanie sukcesów. Talibowie zostali obaleni i wypchnięci w góry. Afganistan przestał być bezpiecznym przytułkiem dla światowego terroryzmu. W Kabulu rządzi demokratycznie wybrany prezydent i parlament, w którym zasiadają niedawni "warlordowie". Budowana jest armia (ok. 70 tys. ludzi). Postępuje odbudowa. Już 75 proc. społeczeństwa - a nie 8 proc., jak w roku 2001 - ma dostęp do opieki medycznej; już 7 mln dzieci (zamiast 1,2 mln w 2001 r.) chodzi do szkół. Buduje się drogi, jest światło itd. Na północy udało się niemal całkiem wyrugować uprawy narkotyków (choć przeniosły się na południe i w ostatecznym rozrachunku produkcja jest 44 razy większa niż w 2001 r.).

NATO-wscy sojusznicy zdołali oddelegować do Afganistanu ponad 50 tys. żołnierzy, co mogłoby świadczyć o żywotności Sojuszu, a ich dominacja militarna nad przeciwnikiem jest niekwestionowana.

...ale to za mało

Państwo afgańskie z roku na rok staje się mocniejsze, ale coraz mocniejsi stają się też talibowie. Siły ISAF i Amerykanie odnoszą kolejne sukcesy, ale talibowie nie stają się przez to słabsi.

Gdyby siły międzynarodowe nagle opuściły Afganistan, wydaje się, że prezydent Karzaj utrzymałby się najwyżej parę dni lub tygodni. A w każdym razie, przy obecnej dynamice wydarzeń, nie pobiłby osiągnięć Nadżibullaha: przywódcy, który przetrzymał cztery lata w Kabulu po wycofaniu się swych sowieckich patronów w 1989 r.

Rząd jest słaby, a prezydent pozbawiony poważnego afgańskiego zaplecza politycznego. Armia liczy około jednej trzeciej żołnierzy niezbędnych do zapewnienia bezpieczeństwa. Przy czym według ocen amerykańskich z kwietnia tego roku, na 105 klasyfikowanych jednostek armii afgańskiej zaledwie dwie (sic!) osiągnęły poziom umożliwiający samodzielne działanie, a 38 może działać przy wsparciu sojuszników - reszta nie przedstawia poważnej wartości bojowej (inna sprawa, że różne kontyngenty szkolą afgańskie bataliony wedle swych wzorów, co nie skleja się potem w jednolitą armię).

Policja jest skorumpowana. Władza rządu i prezydenta, wspieranych przez ISAF, obowiązuje na 30-40 proc. powierzchni kraju (choć nie odbiega to za bardzo od innych rządów afgańskich).

Społeczeństwo jest zmęczone i nieufne. Entuzjazm po obaleniu talibów i nadzieja na american dream dawno przebrzmiały, władze nie zapewniają porządku, jest bieda...

Chaotyczna krucjata

Sojusznicy są w podobnej sytuacji, jak Sowieci w Afganistanie w latach 80. lub wcześniej Amerykanie w Wietnamie: wygrywają w polu, a przegrywają politycznie; szukając rozwiązania na polu bitwy, zaniedbują rozwiązania polityczne. Talibowie z kolei są jak mudżahedini z lat 80. albo jak Vietcong: choć bici - trwają. A to pozwala być zwycięzcą - zgodnie z regułami wojny partyzanckiej i asymetrycznej.

Mimo ogromnych ambicji u progu tej operacji, marnowano czas i lekceważono problem. W 2003 r. wielkość nakładów per capita wynosiła tu 57 dolarów, gdy w podobnych operacjach było to: w Bośni 679 dolarów, a w Timorze 233. Na tysiąc mieszkańców przypada tu 1,5 żołnierza sił międzynarodowych, gdy w Iraku 7, a w Bośni aż 19.

W 2003 r. Amerykanie zafundowali sobie Irak, Europa się nie kwapiła do Afganistanu - przegrano moment.

Wojna w Afganistanie przypomina krucjaty, a sojusznicy frankijskich baronów: idea szczytna, ambicje ogromne, a w praktyce brak wizji i koordynacji działań. Amerykanie preferują rozwiązania siłowe i bezskutecznie chcą narzucić je innym. Brytyjczycy próbują z różnym skutkiem metody "kija i marchewki": walczą, przekupują, czasem godzą się z talibami. Niemcy w zacisznej północy "zaliczają" misję i promują swój biznes (w ogóle 40 proc. wartości pomocy gospodarczej dla Afganistanu wraca do donatorów). Ale tak naprawdę każdy chciałby jak najszybciej się stąd zabrać. Także ci, którzy zaangażowali się kiedyś poważnie i nie bacząc na straty - jak Kanadyjczycy - a dziś mają poczucie, że są jedynymi frajerami w tym towarzystwie. Cele stawiane na początku misji gdzieś nikną...

A Polacy? Kolejny rok prężą muskuły, lecz bilans doświadczeń z Iraku i Afganistanu nie przekłada się zbyt widocznie na szczególną rolę polskiego kontyngentu w tej misji (mimo jego liczebności Polska nie jest w stanie wystawić ani samodzielnej grupy bojowej, tzw. Task Force, ani samodzielnie prowadzić Regionalnego Zespołu Odbudowy, tzw. PRT).

Scenariusze na 30 lat

Chaos panuje też w sferze politycznej. Amerykanie odrzucają wszelkie rozmowy z talibami. Brytyjczycy chcieliby się dogadać z umiarkowaną ich częścią, a Karzaja gotowi byliby zastąpić dyktatorem - rozsądnym i skutecznym. Karzajowi nie ufa się na tyle, by dać mu pieniądze i swobodę manewru politycznego na wewnętrznej scenie. Ale brakuje też odwagi, aby nazwać Afganistan protektoratem i naznaczyć mu gubernatora. No i wszyscy oskarżają się wzajemnie o nieudolność i porażki. Wszyscy szczęśliwie zrzucają też z siebie ciężar i po 6 czy 12 miesiącach służby wracają do domu. Tylko Afgańczycy zostają - w poczuciu, że żaden zachodni wojskowy czy polityk nie jest dla nich partnerem, bo i tak zaraz wyjedzie.

Mamienie się, że taki stan uda się utrzymać przez najbliższe 30-40 lat i że to przyniesie efekty (a taką perspektywę rysują eksperci NATO), należy uznać za dalece optymistyczne.

Zwłaszcza że cierpliwość społeczeństw krajów Zachodu nie jest niewyczerpana. Politycy wysoko postawili poprzeczkę operacji w Afganistanie, ale niewiele zrobili, by przekonany był do niej obywatel i podatnik. A to głęboki "fundament" operacji: bez poparcia społeczeństw prędzej czy później trzeba ją będzie zwinąć.

Tymczasem zainteresowanie Afganistanem i dyskusja wokół niego toczona jest wyłącznie w związku z kolejnymi stratami. W Polsce pewnie trzy czwarte słów, które powiedziano lub napisano w związku z Afganistanem, związanych było z tragedią w Nangar Khel. Efekt: poderwane morale żołnierzy, strach ich dowódców, zniechęcenie społeczeństwa. Ani śladu refleksji na temat misji: dotychczasowych doświadczeń (ogromnych przecież), pomysłów na przyszłość. Jakby to był problem Amerykanów, a nie majstrowanie przy filarach strategicznych dla Polski sojuszy.

Afganistan to trudny obszar do prowadzenia wojny, zwłaszcza partyzanckiej, a tym bardziej do budowania pokoju. Ale bez przesady: Sowietom w Polsce po 1944 r. łatwiej nie było, a udało się lepiej i mniejszym kosztem niż Niemcom (jakiż aktualny pozostaje tu odczyt Jana Nowaka-Jeziorańskiego z 1951 r. pt. "Gestapo a NKWD", opublikowany w "Karcie" nr 37). Wzorowo udało się Brytyjczykom na Malajach w latach 1948-60 (tzw. plan Briggsa, realizowany przez gen. Templera), choć za miedzą z Wietnamem nie radzili sobie ani Francuzi, ani Amerykanie. Przykłady można mnożyć... Trzeba tylko chcieć. Na razie talibom chce się jakby bardziej.

Za pokutę: Pakistan

Zachód (USA, ISAF) oczywiście nie przegrał Afganistanu i - przynajmniej teoretycznie - może jeszcze odzyskać strategiczną inicjatywę polityczną i wojskową. Trzeba nie tylko przeprowadzić poważny bilans dotychczasowej operacji, naprawić błędy i zaniechania, ale także odbyć dodatkowo pokutę.

Los przewidział taką możliwość: wali się Pakistan, a gdy się zawali, wtedy nie tylko operacja w Afganistanie będzie odcięta komunikacyjnie od świata, nie tylko zasadnicze już dziś dla talibów wsparcie z Pakistanu popłynie szeroką rzeką. Jeśli Pakistan się zawali, problemy afgańskie będą w porównaniu z nim prostą krzyżówką. Bez pokutnej pracy nad Pakistanem nie ma mowy nie tylko o zwycięstwie, ale nawet o kontynuacji misji w Afganistanie. Pokutą uzupełniającą jest globalny kryzys finansowy - i związana z nim konieczność przekonania podatnika, że właśnie na Afganistan powinien płacić. I że zachodni żołnierze powinni w Afganistanie dalej walczyć na śmierć i życie.

Jeśli to wszystko się nie uda, trzeba będzie grzecznie przeprosić za patos i ambicje minionych lat - i poważnie zastanowić się, co dalej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2008