Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie ja wymyśliłem to pytanie. Tak zatytułowali swoją książkę arcybiskup Grzegorz Ryś i nasz redakcyjny filozof i teolog (świecki) Piotr Sikora. O tym rzeczywiście jest ich długa, przyjacielska rozmowa, której fragment publikujemy w tym numerze. Przyjacielska, bo rozmówcy mówią do siebie po imieniu, co w przypadku rozmów z arcybiskupami jest rzadkością, a tu okazuje się zaletą książki – jej klimat dobrze działa na czytelnika. Rozmówcy wiele razy są odmiennego zdania i spierają się, ale przecież się nie kłócą. Piotr Sikora wziął na siebie rolę rzecznika tych, którzy zadają – sobie i innym – tytułowe pytanie i którzy sugerują zasadnicze zmiany w Kościele.
Ktoś może powie, że książka ukazuje się za późno, bo dziś nikogo już nie interesuje sensowność czy nonsensowność istnienia Kościoła. Moje doświadczenie jest inne, choć trudno negować poczucie zawodu instytucją, której autorytet jeszcze niedawno był w Polsce tak znaczny.
Co się stało? Oczywiście swoje zrobiło ujawnienie skandali i przestępstw. Co jeszcze? Arcybiskup Ryś mówi: „uczymy was dwanaście lat religii, a w efekcie macie Boga, który jest abstrakcyjnym, teoretycznym pojęciem. Nie jest osobą. (...) Uczymy (...) zredukowanej teologii, zasad katechizmowych. I dobrze, że tego uczymy, ale temu nauczaniu nie towarzyszy w żaden sposób propozycja spotkania z Bogiem. Nasz przekaz jest tak jednostronny, że na końcu zostaje zbiór pojęć i zasady etyczne”. I dalej: „Doświadczenie masowego Kościoła nie służy umiejętności zejścia na poziom indywidualny. A to zejście jest konieczne”…
Czyż nie masowość była siłą Kościoła w PRL-u? Czy nie masowości zawdzięczaliśmy ten nieustannie limitowany i zagrożony obszar wolności? Chyba nie powinny nikogo dziwić ostre reakcje przywódców ówczesnego Kościoła na brak entuzjazmu dla różnych manifestacji tej masowości oraz nasz sceptycyzm wobec jej imponujących przejawów?
Odpowiedź „takie były czasy, taka była sytuacja” jest oczywiście słuszna, jednocześnie wiele tłumacząc z tego, co dziś przeżywamy. A przecież nadal obserwujemy działania, jakby w „doświadczeniu masowego Kościoła” nie zaszły żadne zmiany. Podejmuje się akcje żywcem z tamtej epoki: pielgrzymki cudownych obrazów, masowe uroczystości na Jasnej Górze, zbiorowe ślubowania itp. Owszem, ludzie się gromadzą, ale widzi się tylko tych, którzy przychodzą, być może wiedzeni nostalgią do lat młodości. Natomiast nie widzi się tych, którzy nie przychodzą, do których to kompletnie nie przemawia, ludzi pokolenia, które widok masowego Kościoła raczej przeraża, niż pociąga.
Wśród podejmowanych tematów znalazły się także pandemia i ograniczenia możliwości spotykania się w kościołach. W tym kontekście pada pytanie: „do czego ty chciałbyś wrócić, a do czego nie?”. To pytanie można rozszerzyć na obecną sytuację Kościoła w Polsce: „do czego ty chciałbyś wrócić, a do czego nie?”. Abp Ryś mówi przytomnie (to już z książki, a nie z zamieszczonego u nas jej fragmentu): „potrzebna jest lepsza równowaga pomiędzy spotkaniem indywidualnym a spotkaniem we wspólnocie. Nie wystarczy, że ludzie będą przychodzić do kościoła”.
Nie chodzi o to, by przywrócić Kościołowi blask dawnej potęgi i chwały, ale żeby był tym, czym ma być: miejscem spotkania z Bogiem. ©℗