Człowieku, nie przejmuj się

Redaktor powiedział, że ma być świątecznie. No więc rozglądam się za tematem.

12.12.2016

Czyta się kilka minut

Za oknem jest biało, poranek, słońce wstaje we mgłach gdzieś nad Uhercem. Mareszka srebrzy się od szronu. Jest pogodnie i mroźnie, ale od północy już domyka się szara powieka chmur. Trudno. Godzina blasku dziennie w zimowej porze to aż nadto. Bo inaczej by nam się w głowach poprzewracało od nadmiaru światłości. Przywykliśmy żyć pod ciężkim niebem i tak już pozostanie. Przywykliśmy, że wspominamy starożytny, słoneczny, pustynny Izrael wśród czarnego błota naszych miast, w egipskich ciemnościach naszych wsi, parę minut po godzinie piętnastej. Zaprawdę nie jest łatwo być chrześcijaninem we Europie Wschodniej w grudniu. Klikam gugla: „Betlejem, pogoda”. Wyskakuje, że bezchmurne niebo i plus 16. Nie jest łatwo w Europie Wschodniej w grudniu zachować niezachwianą wiarę, że wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat dotyczyły nas, tutaj, w grudniu.

No dobrze. Dość tego chałupniczego religioznawstwa, powiedziałem sobie w końcu i wyszedłem na świat, wprost pod szarą powiekę chmur. W nocy trochę sypało, więc brnę po kostki w stronę stajenki. Już z dala pachnie siano i snuje się nić zwierzęcej woni. Myślę sobie z dumą: tak musiało pachnieć w Betlejem. Ale zaraz sobie przypominam: jakie siano w Izraelu, jak tam żadnych sianokosów nie mieli? Paśli przez okrągły rok na pustynnym zielsku i tyle. No, w każdym razie idę i w końcu zaglądam.

Są, stoją, czekają. Siedem czarnych pyszczków, siedem par granatowych źrenic w miodowych obwódkach, siedem figlarnych, kręconych grzywek. Sierotce należałoby już trochę przystrzyc, bo loczki ograniczają pole widzenia. Mówię „cześć” i wyjmuję z biedronkowej torby suchy chleb. Są zupełnie jak ludzie i wolą biały, a najbardziej bułkę. Ciemny owszem, ale bez przesady. Do białego tłoczą się, napierają, rozpychają, wskakują sobie na grzbiety jak na jakiejś promocji albo wyprzedaży. Sierotka jest największa i całkowicie pozbawiona manier, więc najczęściej dostaje razowca. Jej to akurat nie przeszkadza. Szczęki ma jak bulterier i schrupałaby nawet kamień. Mania dyskretnie i sprytnie trzyma się nieco z boku. Dobrze wie, że bułka i tak jej nie ominie. Świat nigdy nie był sprawiedliwy, ale pocieszam się, że sprawiedliwość nie zaprząta zbytnio owczych głów. Ważne jest pachnące siano, czysta woda, a latem soczysta trawa. Reszta to nadbudowa. Wrzucam więc parę wideł woniejącej paszy i patrzę, jak zajmują miejsca wokół żłobu. Co chwilę zresztą je zmieniają, bo przecież wiadomo, że obok, tam, gdzie stoi ta druga czy trzecia, będzie smaczniej.

Mania bez pośpiechu wybiera poszczególne listki, źdźbła i cieniutkie łodyżki. Spomiędzy tysięcy innych akurat te. Precyzyjnie, cierpliwie rozgarnia nosem gęstwinę i w końcu wydobywa ulubiony gatunek rośliny. Zerka przy tym na mnie granatowym okiem. „Chcesz mi coś powiedzieć?”, pyta w końcu. Kiwam głową: „Wyjeżdżam i w Święta mnie nie będzie”. „Bez przerwy gdzieś wyjeżdżasz. Wtedy karmi nas jakiś obcy człowiek i wcale ze mną nie rozmawia”, odmrukuje z zielonym listkiem w pyszczku. „Przepraszam”, odpowiedziałem, „ale on taki jest”. Spojrzała na mnie trochę dłużej i powiedziała: „Nie szkodzi. Ja też do niego nic nie mówię”. Znów powróciła do wyszukiwania kąsków, wsuwając pyszczek głęboko w siano. „Nie będzie mnie też na Wigilii. To jest taki dzień, a właściwie noc, gdy wszystkie zwierzęta przemawiają ludzkim głosem…”. Nie przerywając jedzenia odpowiedziała trochę niewyraźnie: „Wiem. W zeszłym roku przyszedłeś i chciałeś z nami wszystkimi rozmawiać. Opowiadałeś, że byłyśmy, to znaczy w ogóle owce, przy narodzinach kogoś bardzo ważnego i dlatego teraz możemy niby przemawiać”. Trochę się zdziwiłem: „Tak mówiłem? I co?”. Spojrzała mi prosto w oczy: „Nic. Żadna się nie odezwała i poszedłeś”.

Westchnąłem i powiedziałem: „W każdym razie to jest taki czas, że ludzie mówią sobie różne rzeczy i chcą, żeby się spełniły. I teraz chociaż jest ranek i do Wigilii jeszcze parę dni, to chciałbym ci życzyć, żeby zawsze była trawa, łąki po horyzont, trochę cienia i strumień z chłodną, czystą wodą. I żebym się rano nie spóźniał”. Przestała jeść i nawet odeszła krok od żłobu.

Popatrzyła na mnie uważnie i powiedziała: „A ja ci życzę, żebyś tak się tym wszystkim nie przejmował”. „To znaczy czym?”, zapytałem. Przekręciła odrobinę łepek i jakby wzruszyła swoimi owczymi ramionami: „No tym, że jesteś człowiekiem”. Postąpiła krok w stronę żłobu i zanim zajęła się sianem, dodała: „To przecież minie”.

Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale odwróciła się całkiem i zajęta wyszukiwaniem pachnących ziół przestała na mnie zwracać uwagę. Poszedłem w stronę domu. Powieka chmur zamknęła się nad Uhercem, nad Mareszką, a może i nad sąsiednim Podkarpackiem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2016