Czekając na zimę

Kolejki na stacjach benzynowych, zdenerwowani kierowcy, apele o pomoc wojska: to Wielka Brytania u progu jesieni. Brexit jest ważnym, ale nie jedynym źródłem problemów.

04.10.2021

Czyta się kilka minut

TOM HOGGARD, właściciel rodzinnej farmy Howe Bridge w Yorkshire, martwi się brakiem rąk do pracy. W najbliższych tygodniach, przed Halloween, musi zebrać ponad 50 tysięcy dyń. Wrzesień 2021 r. / Danny Lawson / PA / East News
TOM HOGGARD, właściciel rodzinnej farmy Howe Bridge w Yorkshire, martwi się brakiem rąk do pracy. W najbliższych tygodniach, przed Halloween, musi zebrać ponad 50 tysięcy dyń. Wrzesień 2021 r. / Danny Lawson / PA / East News

Rząd premiera Borisa Johnsona uspokaja: nie ma mowy o brakach paliwa i jak tylko Brytyjczycy przestaną jeździć w panice od stacji do stacji, tankując pod korek i zapełniając na zapas kanistry (popyt na nie w ciągu kilku dni poszybował w górę o 1700 proc.!), sytuacja wróci do normy.

W pewnym sensie Johnson ma rację. Wielka Brytania faktycznie nie cierpi na brak benzyny czy oleju napędowego. Brakuje jednak kierowców cystern, którzy przewiozą je z rafinerii do stacji paliw. W ogóle brakuje kierowców ciężarówek dostawczych – i także na sklepowych półkach co rusz czegoś nie ma, bo opóźnia się dostawa.

Jednak brak jajek czy sałaty wygląda mniej spektakularnie niż kolejki setek aut i nagrania bójek, które w tychże kolejkach wybuchały. Jedno i drugie to przejaw tego samego problemu – w Wielkiej Brytanii brakuje ludzi do pracy. Brexit zrobił swoje, a pandemia sytuację pogorszyła. Choć trzeba powiedzieć, że i wcześniej w wielu branżach było źle.

Do brytyjskiej listy kłopotów można dziś dopisać jeszcze rosnące ceny gazu, opóźnienia w dostępie do lekarzy specjalistów i planowanych zabiegów, no i wciąż wysoką liczbę zakażeń mutacją Delta.


BYLE DO WIOSNY

PATRYCJA BUKALSKA: W walce z epidemią Wielka Brytania notuje rekordy: liczby zaszczepionych, ale też liczby zmarłych. Na życie codzienne wpływa również brexit.


Gdy w lipcu na Wyspach zniesiono prawie wszystkie covidowe restrykcje, liczono na piękne lato i powrót do normalności. Lato właśnie się skończyło, jesień przyspiesza, w Szkocji temperatury spadają nocami niemal do zera, a zderzenie z nową normalnością jest bolesne. Wielka Brytania szykuje się na trudną zimę.

Gdy puszczają nerwy

Zaczęło się od przygotowanego dla rządu raportu o sytuacji firm paliwowych, który wyciekł do mediów. W raporcie tym jedna z firm miała przyznawać, że obawia się problemów logistycznych z powodu braku kierowców.

To wystarczyło, aby Brytyjczycy tłumnie ruszyli na stacje benzynowe – mechanizm znany z początków pandemii, gdy wykupywano papier toaletowy. Teraz w pierwszych dniach wrześniowej gorączki na niektórych stacjach sprzedawano kilkakrotnie więcej paliwa niż zwykle. Kolejki ustawiały się nawet w środku nocy, wprowadzono ograniczenia co do ilości paliwa, które mogła kupić jedna osoba. Niektóre stacje zamykano. Nerwy puszczały, dochodziło do rękoczynów, panika z każdym dniem rosła – mimo zapewnień rządu, że nie ma do niej podstaw.

Z pewnością jest jednak – jak już wspomniano – olbrzymi problem z kierowcami ciężarówek dostawczych, w tym cystern. Brakować ma ich w Wielkiej Brytanii ok. 90-100 tysięcy. I choć ludzi do pracy w tym zawodzie jest na Wyspach za mało od lat, to dopiero teraz kumulacja pandemii i brexitu ukazała dramatyzm sytuacji.

Mimo to ministrowie uważali początkowo, że problem został stworzony sztucznie, zwłaszcza przez media, które rozdmuchały sprawę. Ostatecznie zdecydowano się na wydanie 5 tys. wiz pracowniczych (ale tylko na okres trzech miesięcy) dla kierowców z zagranicy gotowych przyjechać na Wyspy. To oni mają usprawnić łańcuch dostaw i – jak podkreśla brytyjska prasa – „uratować święta”. Czy tak się stanie? To już zupełnie inne pytanie.

Exodus do Europy

Wcześniej, przed brexitem i pandemią, problem braku kierowców ciężarówek „łatali” częściowo Europejczycy z kontynentu, a ich liczba za kierownicami wielkich dostawczych wozów rosła: w 2010 r. było ich 10 tys., w 2017 r. już 45 tysięcy.

Zbliżający się brexit skłonił do opuszczenia Wysp kilka tysięcy z nich, jednak to w czasie pandemii nastąpił exodus: od marca do czerwca 2020 r. liczba kierowców z kontynentu zmalała do 25 tys., aby pod koniec 2020 r. nieznacznie wzrosnąć, do 28 tys. osób. To znaczy, że ci, którzy w czasie pandemii wyjechali do domów na kontynencie, zdecydowali się nie wracać. Być może wpłynęły na to restrykcje utrudniające podróż – wystarczy przypomnieć olbrzymie kolejki TIR-ów, które utknęły na Wyspach pod koniec grudnia 2020 r., nie mogąc przedostać się sprawnie do Francji. A być może – i to bardzo prawdopodobne – jednak brexit, który po okresie przejściowym stał się faktem 1 stycznia 2021 r.

Od tego momentu przekraczanie granicy brytyjskiej jest bardziej czasochłonne i wymaga mnóstwa dokumentów, a podjęcie pracy na Wyspach wiąże się z obowiązkiem uzyskania pozwolenia na pobyt lub wizy pracowniczej. Tymczasem kierowca ciężarówki równie łatwo może znaleźć dziś pracę w Europie kontynentalnej – bo tutaj również ich brakuje – i to za porównywalne wynagrodzenie.

Boris Johnson może więc wyrażać nadzieję, że trzymiesięczne wizy ściągną na Wyspy kierowców z kontynentu, ale wielkich szans na to nie ma. Szeroko cytowany Edwin Atema z holenderskiego przedstawicielstwa związkowców mówi wprost, że Europejczycy nie pojadą do Wielkiej Brytanii na takich krótkoterminowych wizach, żeby „pomóc się wygrzebać Brytyjczykom z bajzlu, za który sami są odpowiedzialni”.

Prawo do toalety

Praca kierowcy na brytyjskich drogach jest coraz mniej atrakcyjnym wyborem nie tylko dla Europejczyków z kontynentu, ale też dla Brytyjczyków. Od lat zwracają oni uwagę na kiepską infrastrukturę drogową na Wyspach. Wymieniany jest brak bezpiecznych miejsc, gdzie można zaparkować i odpocząć w trasie. A jeśli już takie miejsca się znajdą, pobierane są tam za postój wysokie opłaty. Tymczasem we Francji miejsca parkingowe dla TIR-ów są bezpłatne.

W sondażu przeprowadzonym w listopadzie 2019 r. przez Unite, wpływowy brytyjski związek zawodowy, niemal 90 proc. ankietowanych przyznawało, że rzadko lub nigdy nie ma na miejscu postojowym dostępu do toalety czy umywalki. Sytuacja pogorszyła się w czasie pandemii – kierowcy narzekali, że z powodu obostrzeń sanitarnych nie są wpuszczani do wnętrza budynków lub w czasie wyładunku muszą czekać całą grupą w jednym odizolowanym pomieszczeniu; nie zawsze mogli też skorzystać z łazienki na stacjach benzynowych.

Byli tym rozgoryczeni, bo w sferze publicznej przedstawiano ich jako bohaterów, dzięki którym w czasie lockdownu żywność trafia do sklepów, ale z drugiej strony bywali traktowani jak trędowaci. Ten dyskomfort, którego doświadczali i nadal doświadczają na co dzień, jest podawany jako jedna z przyczyn odchodzenia z zawodu. „Chodzi o szacunek” – mówią.

List od premiera

Brexit i pandemia to główne powody, dla których ubyło kierowców na brytyjskich drogach. Jest jednak jeszcze jeden – emerytura, na którą wielu odeszło w ostatnim czasie. Według Road Haulage Association to czynnik równie istotny jak brexit.

Jak się okazuje, średnia wieku kierowcy ciężarówki w Wielkiej Brytanii to 55 lat. Niedługo zatem kolejni kierowcy, teraz 50- i 60-letni, będą myśleć o emeryturze. Według tygodnika „The Economist” w ciągu najbliższych pięciu lat zdecyduje się na to aż jedna trzecia wszystkich brytyjskich kierowców. Ktoś musi ich zastąpić, a tylko jeden procent czynnych kierowców ma mniej niż 25 lat. W czasie pandemii przeprowadzano też bardzo mało egzaminów dla kierowców, więc nie przybywało nowych.

Związki zawodowe wskazują, że do zmiany sytuacji potrzebne jest przede wszystkim gruntowne poprawienie warunków pracy, tak aby nie brakowało do niej chętnych. Boris Johnson bardziej jednak liczy na siłę perswazji – do prawie miliona osób, które posiadają prawo jazdy odpowiedniej kategorii, lecz nie pracują już jako kierowcy, ma zostać wysłany list od premiera z apelem o powrót do tej pracy. Listy dostaną kierowcy na emeryturze, ale też ci, którzy zdecydowali się np. przesiąść z TIR-ów na mniejsze samochody dostawcze – takimi nie muszą jeździć w długie trasy i spać na poboczu.

Bardziej przekonujące niż list mogą być argumenty finansowe. Stawki dla kierowców poszły w górę, a wiele przedsiębiorstw, np. sieć marketów Tesco, oferuje znaczące sumy już za samo podpisanie umowy.

Kto ma zbierać kapustę

Choć kolejki na stacjach benzynowych i perspektywa paraliżu kraju w spektakularny sposób zwróciły uwagę na sytuację w branży transportowej, to nie tylko tam pracodawcy borykają się z problemem braku rąk do pracy. Obszarem, gdzie o pracownika najtrudniej, jest rolnictwo.

Mimo że niełatwo tu o konkretne liczby, to według ostatnich danych tego lata w pracy sezonowej przy zbiorze warzyw i owoców nie udało się znaleźć chętnych na ponad 34 proc. miejsc pracy, natomiast aż 11 proc. zrekrutowanych w lipcu pracowników nie stawiło się do pracy.

Ze względu na sezonowy charakter pracy w rolnictwie sektor ten w znacznym stopniu opiera się na pracy imigrantów. Według danych Migration Advisory Committee z 2018 r. wśród pracowników sezonowych aż 99 proc. pochodziło z krajów Unii Europejskiej, więc efekt brexitu jest tu dotkliwie odczuwany. W ostatnim czasie co prawda wzrosła liczba Brytyjczyków zatrudniających się na farmach (do 9 proc. ogółu zatrudnionych w 2020 r.), ale i tak warzywa i owoce zbierają głównie Rumuni i Bułgarzy, Węgrzy, Czesi, Bałtowie i oczywiście Polacy.

To statystyki. A jak wygląda sytuacja „na dole”, w jednej z farm? Ali Capper, która prowadzi rodzinne gospodarstwo Stocks Farm w Suckley, opowiadała lokalnej prasie, że w lipcu zaczęła szukać pracowników do zbiorów jabłek, planowanego na koniec sierpnia. Potrzebowała 70 osób. Na jej ogłoszenie odpowiedziało dziewięć, z czego na rozmowę w sprawie pracy przyszła jedna. Nie było szans na pozyskanie miejscowych – Ali Capper musiała prosić o pomoc agencję, która ściągnęła ludzi z Rosji, Ukrainy, a nawet z Uzbekistanu.

W hrabstwie Lincolnshire w jednym z gospodarstw oferowano za godzinę zbierania kapusty i brokułów aż 30 funtów – z nadzieją na znalezienie siły roboczej na miejscu. Niektórzy farmerzy, jak hodowca malin z Yorku, któremu nie udało się znaleźć chętnych do pracy, zdecydował się oddać swoje owoce za darmo, wpuszczając na pola wszystkich chętnych, gotowych własnoręcznie zbierać je na własny użytek.

Wszyscy podkreślają, że ten rok był wyjątkowo trudny.

Imigrant pilnie potrzebny

W sierpniu Narodowy Związek Rolników (National Farmers Union, NFU) razem z innymi organizacjami branżowymi przygotował raport o sytuacji w rolnictwie i przetwórstwie. Zaproponowano w nim m.in. wprowadzenie specjalnych 12-miesięcznych wiz covidowych (Covid-19 Recovery Visa), które miałyby pomóc w trudnej sytuacji na rynku pracy wywołanej brexitem i pandemią.

W ostatnich dniach września NFU i jego partnerzy napisali już bezpośrednio do premiera – o warzywach i owocach, które nie trafiają do konsumentów, bo nie ma ich kto zebrać, spakować, przetworzyć i przewieźć do sklepów, a także o marnowaniu żywności każdego dnia i o tym, że wprowadzenie ich propozycji dotyczących wiz jest sprawą naprawdę pilną, bo już teraz część przedsiębiorców musiała ograniczyć lub przerwać działalność. Podkreślają, że rekrutacja pracowników z zagranicy jest konieczna, by przetrwać zimę.

Pracowników potrzebują też hotele, restauracje, domy opieki, szpitale. Na rządowej liście poszukiwanych zawodów są nawet archeologowie i baletnice. W czasie szczytu pandemii, gdy wiele firm nie działało i zamknięte były restauracje oraz sklepy, tego braku nie było tak bardzo widać. Dopiero teraz – po zniesieniu restrykcji i otwarciu gospodarki – okazało się, że w międzyczasie do swoich ojczyzn mogło wrócić ponad milion zagranicznych pracowników. Nie wiadomo, czy zdecydują się na powrót na Wyspy.

Jak (znowu) uratować święta

W ubiegłym roku zmęczonym restrykcjami Brytyjczykom Boris Johnson obiecał piękne święta Bożego Narodzenia. Restrykcje miały być poluzowane, łącznie z umożliwieniem rodzinnych spotkań przy tradycyjnym indyku. Jednak wówczas tym planom stanęła na przeszkodzie wysoce zaraźliwa mutacja wirusa, przez jakiś czas nazywana „brytyjską” (jako że najpierw odnotowano ją właśnie tutaj), a potem przechrzczona na wariant Alfa.

W tym roku Brytyjczycy znów z niepokojem wyglądają świątecznego sezonu. Braki paliwa i zakłócone dostawy to, jak ostrzegają handlowcy, poważne ryzyko pustych półek. O ile problem nie zostanie szybko rozwiązany, mogą być kłopoty z kupieniem nawet zabawek dla dzieci pod choinkę. No i ceny mogą pójść w górę.

Zapobiegliwi już teraz kupują świąteczne dekoracje. Zagrożone są też tradycyjne świąteczne potrawy, jak wspomniany indyk czy choćby brukselka. Indyków będzie mało, bo hodowcy ograniczyli ich liczbę, bojąc się, że nie będą mieli pracowników do uboju. Brukselka, wiadomo – ktoś musi ją zebrać. Do tego w brytyjskich domach może być chłodniej i ciemniej, bo wzrosły ceny prądu i gazu.

Pandemia też się jeszcze nie skończyła – od dłuższego już czasu codziennie notuje się ok. 35 tys. nowych infekcji (głównie mutacją Delta) oraz ponad sto zgonów. Pewną pociechą może być konstatacja, że poprzedniej zimy, gdy liczba zakażeń Alfą była na podobnym poziomie, dziennie umierało ponad tysiąc ludzi – radykalne zmniejszenie liczby umierających to efekt masowych szczepień.

Byle zachować spokój

Jak z innej epoki brzmią dziś słowa, które Johnson wygłosił w Greenwich na początku lutego 2020 r. – kilka dni po tym, jak kraj opuścił Unię Europejską. Odnosząc się do brexitu, premier mówił o „kontrowersji na literę »b«”, która „znika w przeszłości za nami”. I o tym, że „mamy szanse, mamy świeżo odzyskaną władzę, wiemy, dokąd chcemy iść, właśnie tam, w świat”. W jego wizji, pełnej odniesień do dawnej morskiej dominacji, miała to być dla Wielkiej Brytanii wielka podróż. „Jeśli będziemy odważni (...), to wierzę, że odniesiemy olbrzymi sukces”, sukces „dla Brytanii, dla naszych europejskich przyjaciół i dla świata” – deklarował.

Miesiąc później covid zbierał już żniwo we Włoszech, a wkrótce dotarł na Wyspy Brytyjskie. Pandemia na długo zepchnęła na dalszy plan i brexit, i globalne ambicje premiera. Teraz Brytyjczycy muszą zmierzyć się z podwójnym wyzwaniem. Ich słynne powiedzenie „Keep calm and carry on” – zachowaj spokój i rób swoje – może być znowu najlepszą receptą na nadchodzące miesiące. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2021